Rozdział LXVIII
Doktor Plumford składa wizytę
Mowgli zgodnie ze złożoną obietnicą pochował ciało Rakshy w tej samej jaskini, w której to nieco wcześniej spoczął Ojciec Wilk. Chłopiec musiał rzecz jasna wcześniej odsunąć kamienie, które zagradzały wejście do jaskini, a potem złożył w nim ciało Matki Wilczycy obok ciała jej męża, po czym stanął w milczeniu, aby uczcić pamięć swoich przybranych rodziców. Obok niego stało jego wilcze rodzeństwo, które przybyło tutaj, aby wziąć udział w tej uroczystości. Bardzo mocno opłakiwali oni swoją matkę i mieli nadzieję, że tam, dokąd się udała odnajdzie ona spokój i szczęśliwe życie u boku Ojca Wilka.
Po oddaniu ostatniego szacunku wilczym rodzicom Mowgli oraz jego bracia wyszli z jaskini, przed którą czekali już na nich ich bliscy, po czym chłopiec zawalił grotę kamieniami, aby już nikt nie mógł do niej wejść i przeszkodzić w spokoju dwójki szlachetnych wilków. Potem wszyscy razem zawyli głośno z rozpaczy na znak, iż oto właśnie odeszła z tego świata jedna z najwspanialszych istot, jakie kiedykolwiek żyły w dżungli. To była wielka strata dla wszystkich, którzy ją znali, a jeszcze większa dla tych, którzy ją kochali, czyli głównie dla jej potomków, zarówno tych rodzonych, jak i tych przybranych.
- Pamiętaj wszak, Mowgli, że życie musi toczyć się dalej bez względu na to, jak bolesne dotykają nas straty - powiedział Akela do chłopca, gdy powoli wszyscy zaczęli się rozchodzić - Musisz o tym pamiętać i spróbować normalnie żyć, choć wiadomo, że nie będzie to dla ciebie łatwe.
- Akelo... Czy po śmierci kogoś, kogo tak bardzo kochaliśmy, można jeszcze normalnie żyć?
- Nie wiem, czy można... Ale należy próbować - odpowiedział na to ponurym tonem wilk - Ja sam wiem, że naprawdę trudno jest poradzić sobie z tak bolesną stratą, jak śmierć kogoś, kogo się kocha. Ja sam przeżyłem prawie wszystkich, którzy byli mi bliskich i których kochałem. Twoi rodzice byli mi zawsze niczym rodzina i co? To oni powinni brać udział w moim pogrzebie, a nie ja w ich. To niesprawiedliwe i bardzo dla mnie bolesne. Młodzi odchodzą, a starzy pozostają, aby patrzeć na to, jak powoli wymiera wszystko, co miało dla nich jakąkolwiek wartość. Wolnego Plemienia już praktycznie nie ma i nie wiem, czy dożyję takiej chwili, gdy się ono odrodzi. Umierają bliskie mi osoby, a świat się zmienia na gorsze... Dżungla, którą znałem już nie istnieje. Umarła, a ja muszę żyć, aby patrzeć na jej pogrzeb.
- Spokojnie, Akelo - powiedział Mowgli - Ja wierzę, że dla dżungli jest jeszcze nadzieja. Shere Khan przecież nie żyje, a zło, które uczynił umarło wraz z nim.
- Zło nie umiera nigdy, mój przyjacielu - odparł na to Akela - Owszem, Shere Khan nie żyje, ale zło, które stworzył swoim działaniem wciąż dotyka nas boleśnie. Zatruta została krew pobratymcza i jad ten trudno będzie nam usunąć.
Akela uśmiechnął się nagle delikatnie i rzekł:
- Ale wybacz mi, mój przyjacielu. Ty opłakujesz rodziców, a ja wciąż opłakuję świat, który znałem z dawnych lat i który umarł. Nie myśl jednak, że twoi rodzice nie byli mi bliscy. Przeciwnie, kochałem ich oboje jak swoje dzieci, a teraz już ich nie ma. Cierpię bardzo mocno, ale jeśli mnie to boli, to ciebie musi boleć jeszcze mocniej.
Przez chwilę nic nie mówili, a potem Akela znowu przemówił:
- Wraz z twoimi rodzicami odeszła pewna epoka w dżungli. Ja, Kaa, Hathi, Baloo i Bagheera jesteśmy już ostatnimi reliktami tej epoki. My już nie naprawimy całkowicie zła, które stworzył ten podlec Shere Khan. Ale wy, moi kochani...
To mówiąc zwrócił się do Mowgliego i idącej obok niej Meshui, która podczas tej całej ceremonii nie odezwała się ani słowem, uważając, że to zbyt przykre wydarzenie, aby można było kogokolwiek pocieszyć jakimś dobrym słowem. Poza tym mama niejeden raz jej wspominała, że podczas pogrzebu najlepiej zachować milczenie, bo ona o wiele lepiej wyraża ból i współczucie dla tych, którzy cierpią razem z nami.
- Wy, moi kochani... Och, wy macie jeszcze szansę, żeby tego dokonać! - mówił dalej Akela - To w was jest nadzieja dla dżungli. Dawnej epoki nie zdołacie nigdy przywrócić, ale być może z czasem przywrócicie chociaż jej drobną część.
- Oczywiście, że zdołamy tego dokonać - powiedział Mowgli - Wolna Gromada może jeszcze się odrodzić. Coraz więcej młodych wilków zaczyna się z nami zadawać. Akru ma dzieci, które już wkrótce same doczekają się dzieci. Sura i Lala także się doczekają potomstwa, zaś potomkowie tych zdrajców, którzy nas kiedyś odtrącili dla tego nędznika Shere Khana coraz więcej nas odwiedzają i coraz częściej mówią o tym, aby odtworzyć Wolną Gromadę i powołać nowego wodza.
- Tak, wiem o tym. Ale zaczynają się kłócić, kiedy tylko dochodzi do rozmowy na temat owego wodza - odpowiedział ponuro Akela - A chyba wiesz doskonale, że żadna gromada nie może istnieć bez wodza. Pszczoły mają swoją królową, mrówki także, ludzie mają swoich przywódców, a więc i wilki go mieć muszą. Jeśli chcą znowu stworzyć Gromadę, to muszą mieć wodza.
- One chcą mieć wodza, ale nie umieją się dogadać w sprawie, kto tym wodzem miałby być - zauważył ponuro Mowgli - Moi bracia chcą, abym to ja rządził, ale ja wolałbym, abyś to ty był naszym wodzem, a młode wilki uważają, że to powinien być ktoś młody i silny, lecz zawsze kłócą się, gdy poruszają ten szczegół. Każdy z nich uważa się za godnego tego tytułu i proponują walki mające go wyszczególnić, ale nie wszyscy uważają walkę za sprawiedliwy sposób ustalenia przywództwa. Wielu też jest zdania, że powinni głosować wszyscy naraz i wybrać tego, kto otrzyma więcej głosów, ale ci, którzy to mówią, nazywani są tchórzami i obrażają się nawzajem. Jednym słowem, wszelkie narady, które w tym oto celu w ciągu ostatnich tygodni z moimi braćmi zorganizowano, kończyły się tak samo, czyli jedną wielką sprzeczką.
- A więc jak widzisz, to pokolenie nie ma szans na to, aby powołać Wolną Gromadę - powiedział smutno Akela - A co mówią dzieci Akru?
- Żadna ze stron... czyli ani zwolennicy głosowania, ani też zwolennicy walk nie uważają ich głosu za ważny - odpowiedział mu Mowgli - Dopiero kilka miesięcy temu stali się dorośli i zdolni do samodzielnych łowów, więc brak im doświadczenia i wszystkiego, co sprawiłoby, żeby ich szanowano podczas narad. Jedynie moi bracia i ja liczymy się z ich zdaniem, ale poza tym...
- Rozumiem...
- A ja nie. Dziwi mnie to podejście. Dzieci Akru przeszły wszak chrzest bojowy podczas walki z tym łajdakiem Ahmadem. Wykazały się wówczas wielką odwagą i co? Poza moimi braćmi i Lalą oczywiście nikt ich podczas narad nie szanuje.
- Widzisz więc sam, Mowgli, że to nie w tych wilkach jest nadzieja dla Gromady spoczywa. Nadzieja spoczywa właśnie w tobie i Meshui.
- We mnie? - zdziwiła się Meshua, odzywając się po raz pierwszy - A niby dlaczego we mnie?
- Ponieważ zarówno ty, jak i Mowgli posiadacie w sobie więcej mocy niż wiele wilków nowego pokolenia - odpowiedział Akela - Ty i Mowgli, chociaż dla ludzi jesteście młodzi wiekiem, to dla nas jesteście już dorośli i cenimy wasze zdanie niczym zdanie dorosłych. Cenimy je, ponieważ macie więcej mądrych rzeczy do powiedzenia niż niejeden z tych kundli, którzy mienią się wilkami i którzy chcą Wolnej Gromady, a mimo to nie posiadają w sobie żadnej mądrości tych, którzy zakładali pierwszą Wolną Gromadę. W ich łbach spoczywała mądrość, a w łbach tych oto kundli spoczywa tylko żądza władzy. Myślisz może, że po co oni chcą mieć Wolną Gromadę? Aby łatwiej sobie radzić podczas polowań! Tu wcale nie chodzi o chęć powrotu sprawiedliwości pośród wilczego plemienia. Tutaj chodzi jedynie o chęć nasycenia sobie brzucha, bo w stadzie o wiele lepiej się poluje niż samotnie. Wielu z tych zdrajców, którzy przeszli na stronę Shere Khana już nie żyje. Zginęli w pułapkach zastawionych przez ludzi lub zabitych przez zwierzęta, którym weszli na tereny łowieckie. Nie jest więc ich celem przywrócenie dawnych czasów, ale tego, żeby znowu mieli całkowicie pełne żołądki bez większego ryzyka. Taka jest prawda. To pokolenie nic nie zdziała.
Akela pomyślał przez chwilę, po czym powiedział:
- Ale wiecie, co wam powiem? W jednym ci zdrajcy mają rację. Trzeba młodego wodza, żeby stanął na czele odrodzonej Wolnej Gromady. Tylko młody i bardzo dzielny wódz, który będzie posiadał charyzmę oraz ogromne zdolności może ich poprowadzić. Ja już jestem stary, skapcaniałem i sam mogę polować tylko na niewielką zwierzynę. Ale ty, Mowgli... Ty możesz ich poprowadzić. A jeśli sam tego nie chcesz, to właśnie ty nam powinieneś wybrać nowego wodza i powinieneś mieć zawsze głos w każdej sprawie. A nowy wódz winien cię szanować i słuchać we wszystkim.
- Och, Akelo...
- Kiedy taka prawda. Tyś jest dzieckiem dawnej epoki, która jeszcze posiadała zasady i która była godna pamiętania. A do tego jesteś młody i silny, a także niegłupi. Skutecznie poprowadziłeś nas podczas walki z Shere Khanem, zatem powinieneś mieć głos w każdej sprawie dotyczącej Wolnej Gromady. Ale nie tylko to. Powinieneś też pomóc Baloo wyszkolić nowe pokolenie wilków. Z tego pokolenia, które mamy obecnie nic już nie będzie. Jedni to zdrajcy, a drudzy to ich skłóceni potomkowie. A trzeci to weterani, których nikt poza wami nie bierze już na poważnie. Ale nowe pokolenie... O! Ono może zdziałać wszystko, jeśli tylko otrzyma odpowiednie nauki. I to wy powinniście mu je przekazać. Wy dwoje razem z Baloo.
- My dwoje? - zapytała zdziwiona Meshua.
- Tak, właśnie wy dwoje - potwierdził Akela - Wszak kiedyś, kiedy prezentowałeś nam swojego brata Ranjana mówiliśmy, że będziesz dobrym nauczycielem Prawa Dżungli i twoja luba także. Zgodziłeś się nim zostać, lecz póki co nie masz kogo szkolić. Ale kiedyś nadejdzie taki dzień, a wtedy dżungla upomni się o swego nowego nauczyciela.
- Jest jeszcze Baloo - zauważył Mowgli.
- Baloo póki żyje, póty będzie uczył, ale on jest stary i dobrze o tym wie. Bez godnego siebie następcy i pomocnika niczego nie zdziała, sam tak mówił. I uważa, że tylko w was jest siła niezbędna każdemu, kto ma uczyć Praw Dżungli. Dlatego oboje bądźcie czujni, proszę was, bo kiedyś ta sama dżungla, która teraz liże rany zadane im przez Shere Khana i jego intrygi, ta sama dżungla kiedyś poprosi was oboje o pomoc. A wy jej tej pomocy nie odmawiajcie, proszę was. Nie odmawiajcie jej, bo jeśli nie wy, to kto zdoła uleczyć wszystkie rany?
- Ależ Akelo... - odezwała się Meshua - Przecież ja się nie nadaję na nauczycielkę.
- Dlaczego? Czyż nie opanowałaś w pełni mowy zwierząt? Czyż nie jesteś szanowana przez wielu mieszkańców tej dżungli? Czyż nie masz u swego boku Mowgliego, syna Ojca Wilka i Matki Wilczycy zwanej Rakshą? Czyż razem nie dokonaliście więcej aniżeli niejedna wilcza wataha? Czyż razem nie stanowicie pary zdolnej pokonać każdego wroga, który tylko wam stanie na drodze? Moja droga, jesteś siłą Mowgliego, a on jest twoją siłą. Oboje się wspieracie i tworzycie razem jedność. Posiadacie znacznie więcej umiejętności niż ja kiedykolwiek posiadałem. Dlatego to nie we mnie jest nadzieja dla Wolnej Gromady, lecz właśnie w waszej dwójce. Wierzę, że kiedyś nadejdzie taka chwila, kiedy to nowe wilki przyjdą na świat i mimo błędów rodziców zechcą one przyjąć nauki Praw Dżungli. Wówczas każde z was będzie tej dżungli potrzebne i otrzyma wezwanie o pomoc. Proszę was już teraz, nie odrzucajcie go. Nie odmawiajcie, ponieważ większa w was siła drzemie aniżeli możecie to sobie wyobrazić.
Po tych słowach Akela uśmiechnął się lekko i pożegnał dzieci, które ruszyły w powrotną drogę do wioski, w towarzystwie wiernego Rikkiego drepczącego w pobliżu ich nóg.
- Jak myślisz, Mowgli? Kiedy to się stanie? - zapytała nagle Meshua.
- Co się stanie? - spojrzał na nią zaintrygowany Mowgli.
- To wszystko, o czym mówił nam Akela. I to nowe pokolenie wilków wymagające nauki Praw Dżungli.
- Nie wiem, Meshua. Nie mam pojęcia, ale mam nadzieję, że nastąpi to i to jak najszybciej.
- A czy wtedy odpowiemy na wezwanie, gdy ono nadejdzie?
- Oczywiście, że odpowiemy. Odpowiemy i pomożemy, chociaż i tak lepszego nauczyciela niż Baloo nigdy nie będzie, możesz być tego pewna.
- Jak dla mnie jesteś zbyt skromny, Mowgli - stwierdził Rikki wesołym tonem - Akela ma co do ciebie rację. Posiadasz więcej talentów niż chcesz to ujawnić.
- Cóż... Może i tak, ale i tak nigdy nie dorównam papie misiowi w jego mądrości.
- Nikt ci nie każe mu dorównywać. Po prostu bądź dobry w tym, co robisz, a będzie dobrze.
Cała trójka powoli i prowadząc przyjemną rozmowę spokojnie dotarła do wioski, w której właśnie przebywał bardzo niespodziewany gość. Zastali go w chacie Meshui i jej bliskich. Ów gość siedział pomiędzy gospodarzami i rozmawiał z nimi, gdy jednak dzieci w towarzystwie mangusty weszły do środka, rozmowa się urwała, a wszystkie oczy zwróciły się w kierunku całej trójki.
- O! Dzieci! - zawołał radośnie gość, gdy tylko je zobaczył - Strasznie się cieszę, że was widzę!
- Doktor Plumford! - krzyknęli wesoło jednocześnie Mowgli i Meshua, rozpoznając bez trudu niespodziewanego gościa.
Dzieci skoczyły mocno w objęcia lekarzowi, który objął ich czule do siebie i powiedział głosem, który nie ukrywał radości z powodu przybycia obojga bardzo miłych mu osób.
- Mowgli! Meshua! Tak się cieszę, że was tu widzę!
- My także - odpowiedziała mu Meshua.
- Właśnie, ale co pan tu robi, panie doktorze? - zapytał Mowgli.
- Ach, wyobraźcie sobie, że pewien maharadża wezwał mnie, abym mu uleczył jego małżonkę. On mieszka w mieście, do którego droga wiedzie w pobliżu waszej wioski. Pojechałem tam, szybko załatwiłem sprawę, po jaką mnie posłano, gdyż maharani wcale nie była poważnie chora, dokuczały jej tylko migreny i nerwica... Przypisałem jej zatem leki i ruszyłem w drogę powrotną do domu, ale postanowiłem, że zajrzę tutaj i zobaczę, jak wam się wiedzie, bo już o waszej odbudowanej wiosce krążą legendy. Pomyślałem zatem, iż zobaczę, jak wam się wiedzie i proszę, wiedzie wam się bardzo dobrze. Cieszy mnie to, gdyż miałem nadzieję, że tak właśnie będzie i jak widzę kłamał ten, kto twierdził, iż nadzieja jest matką głupich.
Widok doktora wprawił Mowgliego i Meshuę w wielką radość, która była im bardzo potrzebna w sytuacji, w jakiej obecnie się znajdowali, bo przecież pogrzeb Matki Wilczycy nie był niczym, co mogłoby ich ucieszyć. To była przygnębiająca i okrutna dla ich serc sytuacja, a teraz zapomnieli o tym bólu i smutku, który im dokuczał, gdyż zobaczyli kogoś, kto był im dobrym przyjacielem, który odebrał narodziny Ranjana, a do tego jeszcze wyleczył Meshuę z malarii i zoperował Baloo, gdy ten otrzymał ciężki postrzał od Sabu. Ten człowiek uczynił dla nich tyle dobrego, że sam jego widok ich ucieszył i pomógł im chociaż na chwilę zapomnieć o tym, co im dokuczało.
Dzieci usiadły więc w towarzystwie swej rodziny i doktora, który zaraz zaczął opowiadać o tym, jak wyglądał pałac maharadży. Okazało się, że był on podobnie zbudowany, co pałac Ahmada, który obecnie stanowił koszary wojsk pułkownika Brydona, jednak pałac Ahmada nie był już miejscem, w którym można było mieszkać i cieszyć się życiem, zaś pałac maharadży i jego żony, będącej niedawno pacjentką doktora, był miejscem nad wyraz pięknym i pełnym przepychu.
- Powiadam wam, to miejsce naprawdę tętni życiem. Wszędzie pełno służby kręcącej się i pilnującej, aby przybyć na czas do swego pana, ściany są ozdobione pięknymi ozdobami, podłogi wyłożone są najpiękniejszymi materiałami, a do tego jeszcze te wszystkie figurki hinduskich bożków, wazy z importu, obrazy i w ogóle cała masa najróżniejszych zbytków, bez których bogaci ludzie dość często nie wyobrażają sobie życia. Ja sam, jako Anglik uważam, że to wszystko bardzo piękne, ale jakoś ja bym się źle czuł w takim przepychu. Ale mojego zdania nie warto brać na poważnie w tej sprawie. Mnie zawsze nie trzeba było wiele do szczęścia, bo mi wystarczy codziennie filiżanka dobrej herbaty, smaczne trzy posiłki dziennie, dobra książka do czytania i żeby wszyscy ludzie wokół mnie nigdy nie chorowali poważnie, abym nie musiał się obawiać, że któryś z nich umrze, a ja nie zdołam mu pomóc. To mi w zupełności do szczęścia wystarczy. Ale cóż... Jak już mówiłem, mojego zdania w tej sprawie nie warto brać na poważnie, bo jestem dziwakiem.
- Na pewno nie tak wielkim, jak my - uśmiechnął się delikatnie Bougi - Bo takich dziwaków jak my w całych Indiach nie uświadczysz.
- A to czemu? - zaśmiał się dowcipnie doktor Plumford.
- Ponieważ ilu pan zna ludzi, którzy mieli okazję poznać mieszkańców dżungli i żyć z nimi w przyjaźni, a po wyrzucenie z wioski powrócić do niej i starać się ją odbudować kawałek po kawałku?
- To rzeczywiście strasznie dziwne - zażartował sobie doktor - Ale tak czy inaczej, ta wioska zaczyna kwitnąć i już wkrótce będziecie państwo mieli w niej rajskie życie.
- My już je mamy, proszę pana - powiedziała Meshua - Bo jest tu z nami Mowgli i zostanie z nami na zawsze i już nigdy go nie stracimy.
- Tak, mam taką nadzieję - rzekła Mari, kładąc czule dłonie na ramiona swego syna.
Żywiła wielką nadzieję, iż Mowgli nie zechce już od nich odejść, choć wciąż z powodu urazy, jaką żywił do tego miejsca nie chciał zamieszkać w ich chacie, a jedynie w szałasie w pobliżu wioski. Mari zrobiłaby bardzo wiele, aby chłopiec żył z nimi tak samo, jak dawniej, ale za radą męża i ojca postanowiła nie naciskać na Mowgliego bojąc się, że wszelki nacisk z jej strony może odnieść skutek odwrotny od zamierzonego. Poza tym cieszyła się, iż chłopiec w ogóle chce z nimi przebywać, chociaż rasa ludzka bardzo mocno go zawiodła i wiele wskazywało na to, że może chcieć odsunąć się od niej na zawsze, a tymczasem żył z nimi w odbudowanej wiosce i był z tego powodu wyraźnie szczęśliwy. Oby już zawsze tak było.
Doktor Plumford został na obiedzie, a następnie razem z żołnierzami, którzy go eskortowali do miasta i którzy w wiosce czekali na zakończenie przez niego wizyty, pojechał do Khanhiwary bardzo zadowolony z tego, czego właśnie doświadczył.
- Proszę nas odwiedzać, panie doktorze najczęściej, jak to tylko będzie możliwe - poprosiła Mari, gdy lekarz miał odjeżdżać - Pana wizyta bardzo nas wszystkich ucieszyła.
- Pan zawsze będzie u nas mile widziany - dodał Neel.
- A wy będziecie zawsze mile widziani w Khanhiwarze - uśmiechnął się przyjaźnie doktor - I ja z wielką chęcią zawsze was u siebie ugoszczę. Przybywajcie więc, kiedy tylko zechcecie.
- Będziemy pamiętać o tym zaproszeniu - powiedział Bougi - I przy najbliższej okazji skorzystamy z niego.
- Oby ta okazja nadeszła jak najszybciej - odparł doktor - A na razie, do zobaczenia, przyjaciele!
Po tych oto słowach Julien Plumford powoli odjechał w towarzystwie eskortujących go żołnierzy, uśmiechając się przy tym od ucha do ucha na wspomnienie miłej wizyty, jaką właśnie odbył.
KONIEC TOMU I