piątek, 11 maja 2018

Rozdział 066

Rozdział LXVI

Powrót do wioski


Mowgli był uradowany widząc ponownie swoich bliskich. Strasznie się za nimi tęsknił przez te kilka dni, dlatego też jego serce przepełniała wtedy ogromna radość, iż mógł ich widzieć całych i zdrowych, jak również bardzo uradowanych jego widokiem. Oni zaś cieszyli się, że wrócił do nich, że jest szczęśliwy, że znów mogą spędzać z nim czas. To uradowało ich wszystkich o wiele bardziej niż gdyby odnaleźli zaginiony skarb. Dlatego też chyba nikt się nie zdziwi, jeśli powiem, iż gdy już Meshua zeszła z pleców Mowgliego, to wszyscy pozostali członkowie uroczej grupy ściskali radośnie chłopca, całowali go po twarzy i nie krępowali się nawet płakać ze szczęścia.
Gdy już ponowne powitanie z Mowglim dobiegło końca, to wszyscy usiedli przy ognisku i zaczęli rozmawiać. Najpierw Meshua, Shanti i Sikh na zmianę opowiedzieli o tym, dlaczego opuścili miasto i jak to czekali na Mowgliego w dżungli, ciągle paląc ognisko w nadziei, że jego dym dotrze do oczu chłopca, a na noc wracając do wioski, gdzie czuli się bezpieczniejsi. Chłopiec słuchał ich uważnie i uśmiechał się, słuchając tego wszystkiego.
- Meshua do końca nie straciła wiary - powiedziała z radością w głosie Shanti - Przyznam ci się, że nawet ja sama przez chwilę myślałam, że już na zawsze nas opuściłeś.
- Ale Meshua nigdy nie przestała wierzyć w twój powrót - dodał Sikh radośnie - Ciągle mówiła, że musisz wrócisz, że z pewnością nie mogłeś nas zostawić.
- I miała rację - stwierdziła smutno Shanti - Wybacz nam, Mowgli, że w ciebie zwątpiliśmy.
- I wybacz, że nie czekaliśmy na ciebie w mieście - powiedział Bougi - Ale musisz zrozumieć... My już tam nie mogliśmy mieszkać.
- Rozumiem - rzekł smutno Mowgli, kiwając lekko głową na znak, że jest w stanie pojąć sposób rozumowania staruszka - Tu chodzi o Anglików, prawda? Nie chcesz przyjmować ich gościny.
Bougi położył dłoń na ramieniu chłopca i powiedział:
- Mowgli, ja dobrze wiem, że to wszystko może brzmieć dla ciebie co najmniej dziecinnie, ale musisz też zrozumieć, iż świat ludzi jest bardziej skomplikowany niż świat dżungli. W naszym świecie jedni ludzie podbijają ziemie drugich i rządzą się na nich, jak na swoim. Jako, że należę do ludzi, którzy zostali podbici przez Anglików, to trudno by mi było korzystać z gościnności tych ludzi. Pułkownik i doktor są porządnymi ludźmi, ale żyć na ich łasce... To zdecydowanie ponad moje siły. Robiąc to czułbym się tak, jakbym zdradził wszystkich moich rodaków. Ale wybacz mi, ty pewnie nie rozumiesz tego, o czym mówię.
- Nie wszystko rozumiem, ale rozumiem dużo - odparł Mowgli - Wiem, że sam, jako wychowanek wilków nie umiałbym żyć jako gość szakali czy hien, gdyby te nagle zagarnęły nasze tereny łowieckie. Nawet, gdybym miał przyjaciół pośród szakali i hien, to i tak nie umiałbym mieszkać pomiędzy szakalami i hienami. Dlatego potrafię cię zrozumieć, dziadku.
- Mądry z ciebie chłopiec - Bougi pogłaskał go czule po głowie - Masz dumę godną prawdziwego Hindusa.
- Dumą się nie najemy, ojcze - zauważyła Mari - A na tych gruzach przecież nie można normalnie żyć.
- Wszędzie można normalnie żyć - stwierdził Neel, ściskając dłoń żony - Trzeba tylko wiedzieć, jak.
- Ważne, że mamy siebie - powiedziała Meshua - Reszta nie jest ważna.


- O mało nie zemdlałem, kiedy przybyliśmy do wioski i zastaliśmy to pobojowisko - dodał ponuro Bougi - Co prawda słyszeliśmy już wcześniej o zniszczeniu wsi, ale mimo wszystko widok był porażający.
- To kara dla ludzi, którzy tu mieszkali za to, co nam zrobili - rzekła po chwili Mari - Jestem tego pewna. Śiwa ich pokarał za ich okrucieństwo.
- To nie tak - powiedziała z uśmiechem na twarzy Meshua - To nie Śiwa, tylko Mowgli nas pomścił. Mówiłam wam to już wcześniej.
Rzeczywiście, dziewczynka niejeden raz dowodziła swoim bliskim, że wioskę zniszczył Mowgli, ale jej bliscy nie byli pewni, czy ma ona rację, a kiedy chłopiec zamieszkał z nimi, jakoś żadne z nich nie potrafiło z nim o tym rozmawiać. Zbyt mocno bolały ich złe wspomnienia związane ze wsią, aby mieli poruszać ten temat. Zresztą Mowgli również na samą wzmiankę o wsi stawał się ponury i milknął, dlatego wszyscy uznali, iż lepiej będzie nie poruszać tego tematu.
Mowgli słysząc wzmiankę o zniszczeniu wsi posmutniał. Przygnębiał go fakt, że przez jego zemstę jego bliscy teraz nie mieli gdzie mieszkać. Czuł się temu winny i dręczyło go to.
- Tak było, prawda? - przerwała jego rozmyślania Meshua.
Chłopiec spojrzał na nią i zobaczył, jak dziewczynka wpatruje się w niego uważnie i oczekuje odpowiedzi. Wiedział, że musi wreszcie wyjaśnić swoim bliskim tę sprawę.
- Tak, to prawda - odpowiedział po chwili - Ale nie chodziło o zemstę, tylko o sprawiedliwość. Chodziło tu o to, że oni byli podli, że chcieli was zabić i że o mało tego nie zrobili. Chodziło także o krew z nóżki Meshui. Chodziło o to, że ci ludzie nazywali mnie dzikusem, bestią i wilkołakiem, a prawda jest taka, iż oni sami są bestiami i dzikusami. Zabić Meshuę i innych Czerwonym Kwieciem... Cóż za okrucieństwo! Tak nie postępują ludzie! Tak postępują bestie! I mieli żyć spokojnie? Nigdy!
- Widzicie?! Miałam rację! - zawołała z dumą w głosie Meshua.
- Niesamowite - jęknął Neel - Kto by pomyślał?
- Pamiętam, jak Buldeo opowiadał, iż kiedyś aż pięć wiosek zostało zmiecionych z powierzchni ziemi przez stada dzikich zwierząt - powiedział Mowgli - Choć raz mówił prawdę. Hathi potwierdził tę opowieść, gdy go o to zapytałem. Uznałem więc, że zniszczenie wioski oraz wypędzenie z niej ludzi będzie jedyną sprawiedliwą karą dla tych łotrów.
- Kto by pomyślał, że ten stary łgarz chociaż raz mówił prawdę - rzekł Neel.
- I kto by pomyślał, co potrafi zrobić dżungla - dodał Bougi - Jak widać promienie słoneczne, burza i trzęsienie ziemi nie są jedynymi siłami natury zdolnymi dokonać wielu zniszczeń.
- Cieszę się, że udało nam się ciebie tu spotkać, Mowgli - powiedziała po chwili Mari, która chciała zmienić temat rozmowy - Marzenie Meshui spełniło się.
Meshua zachichotała delikatnie, patrząc przy tym czułym wzrokiem na Mowgliego.
- Marzenie nas wszystkich - poprawił żonę Neel - Wszyscy przecież za nim tęskniliśmy.
- To prawda - wtrącił Sikh - I mam nadzieję, że teraz zostaniesz z nami.
- Zostanę, ale nie wiem, czy będę w stanie tu mieszkać - rzekł Mowgli.
Jego odpowiedź zdziwiła i zarazem zasmuciła wszystkich obecnych.
- Jak to? - spytała Shanti - Znowu nas zostawisz?
- Chcę zamieszkać w pobliżu was, ale nie tutaj... Nie w tej wiosce. Zbyt wiele złych wspomnień się z nią wiążę. Zbyt wielu złych ludzi tu żyło. Poza tym nie mogę zaniedbywać moich przyjaciół z dżungli. Niedawno jeden z nich odszedł z tego świata.
Po tych słowach opowiedział bliskim, dlaczego musiał odejść i o tym, jak bardzo boli go strata Ojca Wilka, który choć skonał śmiercią szacowną ze starości, to i tak pozostawił pogrążonych w rozpaczy swoich bliskich, a zwłaszcza Matkę Wilczycę, której jedyną pociechą było to, iż już wkrótce prawdopodobnie dołączy do niego. Bliscy chłopca wysłuchali go w spokoju, nie przerywając mu ani na chwilę, po czym wyrazili swój głęboki smutek z tego powodu oraz nadzieję, iż niedługo zazna on ukojenia.
Gdy rozmowa dobiegła końca, wszyscy razem wrócili do wioski i udali się na spoczynek. Mowgli niezbyt palił się do tego, aby nocować w tym miejscu, ale zrobił to dla Meshui, za którą strasznie się stęsknił, a która to całą noc spała mocno do niego przytulona.


Następnego dnia zaś wszyscy rozejrzeli się po wiosce, a raczej po jej zgliszczach. W promieniach porannego słońca nie wyglądała one tak wcale przytłaczająco, jak nocą.
- Gdzieś tutaj było moje pole - mówił Bougi, wskazując palcem przed siebie - Następne było Goulka, a następne Rismana, a tamte zaś...
Nagle uwagę staruszka zwróciła uwagę Meshua, która zaczęła dziwnie się zachowywać. Zamiast słuchać tego, co on mówiła przechadzała się po polu i uważnie mu się przyglądała, aż w końcu klasnęła w dłonie z radości i zachichotała.
- O co chodzi, Meshuo? - spytał Bougi.
- Dziadku, tak mi coś przyszło do głowy - powiedziała dziewczynka - Czy jeśli znowu coś tu posiejemy, to czy to coś wyrośnie?
Bougi zastanowił się nad tym przez chwilę, podszedł do miejsca, w którym stała jego wnuczka, nabrała nieco ziemi do ręki, powąchał ją i rzekł:
- Na całe szczęście gleba jest dobrze nawożona łajnem, może więc coś z tego wyjść.
- Więc zasiejmy! - zaproponowała Meshua.
Jej słowa wywołały zdumienie u wszystkich, poza Bougim.
- Racja! Jeśli będziemy o nie dbać, to pole powróci do poprzedniego stanu już po sześciu miesiącach, a może jeszcze szybciej.
- Tak, ale... Co zasiejemy? - spytała Mari - Nie mamy dość pieniędzy, aby kupić w mieście jakiegokolwiek ziarna. Te, które Neel zakopał przed swoją chatą już prawie wszystkie wydaliśmy w mieście, aby mieć za co żyć. Teraz zostało nam niewiele.
Neel wysypał z sakiewki pieniądze na ziemię i zaczął je liczyć.
- I co? Ile ich jest? - spytała Mari.
- Za mało - odpowiedział smutno jej mąż - Nie mamy dość pieniędzy, żeby kupić pieniędzy.
- Ależ mamy! - zawołał nagle Mowgli.
Słowa o zakopaniu pieniędzy coś sobie przypomniał i pognał szybko do miejsca, gdzie były szczątki domu Buldeo, następnie rozejrzał się bardzo dokładnie i zaczął kopać. Po krótkiej chwili kopania wydobył całkiem sporą sakiewkę, którą radośnie zaniósł Neelowi.
- Proszę, mamy pieniądze.
Neel wziął od chłopca sakiewkę, delikatnie wysypał z niej na swą dłoń kilka monet i jęknął z zachwytu.
- Pieniądze... I ile ich jest! - zawołał zdumiony.
- Skąd je masz, Mowgli? - spytała Mari.
- Od Buldeo.
Wszyscy zamarli w szoku, gdy to usłyszeli.
- Od Buldeo?
- Tak. Buldeo obiecał mi sto rupii, jeśli zabiję Shere Khana i przyniosę jego skórę do wioski. Gdy wypędzałem go stąd, to zmusiłem go jeszcze, aby dotrzymał danego słowa.
- Tu jest dziewięćdziesiąt rupii - zauważył Neel, który właśnie policzył pieniądze.
- Twierdził, że nie ma więcej - uśmiechnął się wesoło Mowgli - Ale dał mi je z ochotą, a ja je tu zakopałem i pomyślałem, że kiedyś je wam dam. Potem o nich zapomniałem do chwili, gdy dziadek wspomniał o zakopanych pieniądzach.
- To cudownie! Jesteśmy więc uratowani! - zawołał radośnie Bougi - Kupimy w mieście ziarno i pole będzie znowu wyglądało tak, jak kiedyś!
- Bez wątpienia - zgodził się z nim Neel.
- Wspaniale! - krzyknęli radośnie Shanti i Sikh, podskakując w górę.
- A to wszystko dzięki Mowgliemu! - zawołała Meshua.
Rikki, co prawda nie wiedział, o czym mówią jego ludzcy przyjaciele, ale również się cieszył widząc, iż są oni wyraźnie bardzo szczęśliwi, bo dla niego radość jego przyjaciół była i jego radością.
Meshua radośnie okręcała się dookoła własnej osi i wołała:
- Znowu tu będzie pole! Znowu tu będzie pole!
Potem wszyscy udali się na dawne pastwiska. Obejrzeli je z uwagą i zastanowili się nad tym, jak można by je wykorzystać.
- Tu było kiedyś pastwisko - zauważył Sikh.
- To prawda - kiwnął głową Bougi - I znowu mogłoby być.
- Nie sądzę - odparła Mari - Trawa rośnie, ale nie ma bydła.
Meshua, nie przejmując się tym wszystkim, spojrzała na Mowgliego i spytała:
- Czy to tutaj stoczyłeś walkę z Shere Khanem?
- Nie do końca - odparł Mowgli - Ja zagnałem tego pręgowanego łotra do wąwozu i tam osaczyło go stado bawołów z obu stron, że nie miał dokąd uciec i został przez nie stratowany.
- Ach, bawoły! - jęknął Neel - Gdybyśmy tak mieli choć kilka, to wtedy moglibyśmy lepiej żyć. Za ich mięso i skórę można zyskać wiele pieniędzy.
- To prawda - poparł go Bougi - Pastwisko jest doskonałe. Gdybyśmy tylko mieli bawoły, to moglibyśmy przeżyć.
- Może je kupimy? - spytała Shanti.
- Wątpię, aby nam starczyło pieniędzy - odpowiedział jej Neel - Ziarno ma swoją wartość, wydamy na nie dużo rupii. Nie wiem, czy starczy na byki i krowy.
- O czym mówicie? - spytał Mowgli.
- Dziadek mógłby znowu hodować bydło, ale nie mamy dość pieniędzy na ich kupno - wyjaśniła mu Meshua.


Ledwie to powiedziała, a Mowgliego zaraz coś tknęło.
- Czy chodzi o te bawoły, które tu były i które kiedyś pasałem razem z Kamyą?
- Tak, a co? - spytał Bougi.
- Wiecie... Myślę, że nie musicie kupować bawołów - wyjaśnił Mowgli z uśmiechem - Wiem, gdzie znajduje się całkiem duże stado, które obecnie nie należy do nikogo, a właściwie teraz należy do mnie, ale może należeć do was, jeśli oczywiście chcecie.
Wszyscy spojrzeli na niego ze zdumieniem w oczach.
- Jak to?! - zawołał Bougi - Jakie stado bawołów?!
- Chyba nie ukradłeś ich nikomu?! - spytał Neel z lękiem w głosie.
- Jak możesz tak mówić?! - skarciła go Mari - Nasz syn nie jest żadnym złodziejem!
- Przepraszam, najdroższa, ale nie wiem, skąd on chce wziąć całe stado bawołów.
- To proste - zaśmiał się Mowgli - Przyprowadzę stado, które zabrałem pod swoją opiekę zanim wioska została zniszczona.
- Co takiego?! - zawołali wszyscy.
- Bawoły z tej wioski?! - spytała Mari - One żyją?
- Tak i mają się dobrze. Moi bratankowie... znaczy synowie Akru wraz z Akelą na zmianę codziennie je pilnują, ale nie mieliby nic przeciwko temu, aby one wróciły do wsi.
- A więc jednak ukradłeś te bawoły - powiedział surowym głosem Neel - Zabrałeś je mieszkańcom tej wioski bez ich zgody.
- Wstydziłbyś się tak mówić! - krzyknęła na niego oburzona Mari - Oni wcześniej zagarnęli bawoły mojego ojca, a także cały nasz dobytek, a potem chcieli nas posłać na stos! Jeżeli nasz syn jest złodziejem, to jak nazwiesz ich?!
- Wiem, ale kradzież jest zawsze kradzieżą. Co będzie, jeśli ci ludzie tu wrócą i zażądają zwrotu bawołów i podadzą nas do sądu?
- Wątpię, aby ktoś tu wrócił - stwierdził Bougi - Poza tym uważam, że robisz problemy z niczego. Mowgli i tak zamierzał stąd przegnać ludzi, więc co za różnica, czy bydło uciekło w busz i zostało pożarte, czy Mowgli je zabrał i kazał strzec swoim przyjaciołom? Moim zdaniem Mowgli postąpił tak, jak należy.
- Wybaczcie mi, proszę, że tak mówię, ale po prostu... Ja po prostu nie chcę, żebyśmy mieli znowu problemy - rzekł smutno Neel.
- Spokojnie. Problemów mieć nie będziemy - odrzekł jego teść - Poza tym, niech tylko spróbują nas podać do sądu. Wtedy my powiemy, co oni nam zrobili i co chcieli zrobić. Ciekawe, jak z tego się wytłumaczą!
- Gdzie są teraz bawoły? - spytała Mari.
- Są przy rzece, niedaleko stąd - odpowiedział Mowgli.
- Niedaleko?! - zawołała radośnie Meshua.
- Słyszałaś to, córeczko? - spytał Bougi z radością.
- Tak, słyszałem - uśmiechnęła się Mari - Mowgli jest naszym dobrym duchem.
Mowgli zarumienił się lekko, słysząc te słowa.
- Koniec z nieróbstwem! - zawołał po chwili Bougi, podwijając szybko rękawy swojej koszuli - Od teraz będziemy bardzo zajęci!
- Tak! Będziemy mogli tutaj spokojnie żyć! - zawołała Shanti i klasnęła radośnie w dłonie.
- Mowgli, pomożesz nam się tu osiedlić? - spytała Meshua.
- Polegajcie na mnie - odparł chłopiec.
Jeszcze tego samego dnia praca ruszyła pełną parą. Mowgli z Bougim, Neelem i Sikhem ścinali drzewa i robili z nich drewniane pale, które potem ustawiali jeden po drugim w odpowiednich miejscach, po czym wiązali je ze sobą, aby w ten sposób stworzyć konstrukcję swojego nowego domu. Mari, Meshua i Shanti zaś przynosiły słomę, która potem posłużyć za strzechę na ich dach. Praca trwała długo, ale była niezwykle przyjemna. Nawet Rikki się przydał, przynosząc w pyszczku wiele patyków, które potem posłużyły całej kompanii za ognisko, gdy nadszedł wieczór i wszyscy usiedli, aby odpocząć i zjeść kolację, złożoną głównie z owoców przyniesionych z buszu. Jakże cudownie smakował taki posiłek zjedzony w gronie rodzinnym, tuż po dniu pełnym pracy.


- Po tych wszystkich ciężkich chwilach podziwianie zachodu słońca wydaje się być snem.
- Wiele się wydarzyło od czasu, gdy ostatni raz tutaj byliśmy - rzekła Mari, karmiąc właśnie Ranjana - I jestem pewna, że jeszcze bardzo wiele się tu wydarzy.
- Z pewnością - odpowiedział uśmiechnięty Neel - Gdy wrócą bawoły i kupimy ziarno, to wioska będzie taka, jak dawniej.
- Nawet jeszcze lepsza - stwierdził Sikh - Bo nie będzie tutaj podłego kapłana, który traktował mnie znacznie gorzej niż zwierzę, gdy tylko czymś mu zawiniłem.
- I nie będzie tu też Garrouma, który traktował mnie jak rzecz - dodała smutno Shanti.
- I nie będzie także Buldeo, który próbował zabić Mowgliego - rzekła Meshua - Nie będzie tu już więcej żadnych złych ludzi. Tylko my sami.
- Tak... Nasza mała, ale kochająca się rodzinka - powiedział Bougi z uśmiechem na twarzy - Szczęście znowu zagości u nas.
- Nadejdzie też moment, że będziemy wszyscy się cieszyć i śmiać do utraty tchu - stwierdziła Mari.
- To prawda. A wiecie, jaki to będzie dzień? - spytał wesoło Bougi - To będzie ten dzień, kiedy Meshua stanie się piękną panną młodą.
Meshua zarumieniła się lekko na samą wzmiankę o tym.
- Oj, dziadku... Przestań. Jeszcze dużo czasu do tego.
- Ale na pewno nie możesz się już tego doczekać, prawda? - spytała wesoło Shanti.
- Owszem - odparła na to jej przyjaciółka - Nie mogę się już doczekać tej chwili, gdy będę mogła wyjść za mąż.
- A za kogo wyjdziesz? - spytał Sikh.
- Też pytasz? - mruknęła złośliwie Shanti - Pytasz, jakbyś nie wiedział. Za Mowgliego, oczywiście.
Teraz Mowgli się zarumienił, a Shanti i Sikh parsknęli śmiechem.
- Co o tym myślisz, Mowgli? - spytał po chwili Bougi.
- O czym? O ślubie?
- Tak, to też, ale... Co myślisz o tym, aby zostać z nami już na zawsze?
Mowgli zasmucił się lekko i nie wiedział, co ma odpowiedzieć.
- Proszę cię, spełnij moją prośbę i zamieszkaj odtąd z nami - rzekł po chwili Bougi - Jeżeli tu zostaniesz, wszyscy będziemy bezpieczni, a przede wszystkim będziemy szczęśliwi.
- Właśnie - poparł go Neel - Pozostań z nami, mój synu. I wybacz mi te ostre słowa, które dziś wypowiedziałem. Wcale nie jesteś złodziejem i nigdy nim nie byłeś.
- Proszę, Mowgli - dodała błagalnym tonem Mari - Meshua czekała na ciebie tak długo. Ona bardzo cię kocha.
- I ja ją kocham - odpowiedział Mowgli - Ale musicie zrozumieć... To miejsce napawa mnie chwilami lękiem, a zwłaszcza nocą. Przypomina mi za bardzo to, o czym bardzo chcę zapomnieć. Wiem dobrze, kim jestem. Jestem Nathoo, wasz syn. Ale jestem też Mowgli, syn Ojca Wilka i Matki Wilczycy zwanej Rakshą. Część mnie na zawsze pozostanie już w dżungli, a część pozostanie z wami. Tak już musi być. Dlatego chcę sobie zbudować mały szałas w pobliżu wioski, w buszu, gdzieś na granicy dżungli i wioski. Tam też będę mógł spokojnie zamieszkać, nie musząc już nigdy więcej wybierać pomiędzy dwoma światami, które równie mocno kocham.
- Ale Mowgli...
- Tak musi być, mamo. Ale będę wam pomagał, będę z wami każdego dnia. Nie stracicie mnie już nigdy, jednak zrozumcie... Ja nie czuję się na siłach, aby tutaj żyć. Świat ludzi zbyt mocno mnie przeraża. Wiele jeszcze z jego praw nie rozumiem i nie wiem, czy chcę zrozumieć. Może kiedyś się ich nauczę i zamieszkam tutaj. Być może kiedyś to miejsce będzie mi się już tylko dobrze kojarzyć. Ale póki co...
Mari chciała już coś powiedzieć, ale nagle Bougi położył jej dłoń na ramieniu i rzekł:
- On ma rację. Musi mieszkać tam, gdzie czuje się najlepiej. Poza tym szałas może zbudować bardzo blisko nas, tuż przy wyjściu z buszu. Co ty na to, Mowgli?
- Tak! Tam będzie odpowiednie miejsce - powiedział wesoło Mowgli, cieząc się, że dziadek go rozumie.
- Chętnie pomogę ci w budowie szałasu.
- Ja także! - zawołała Meshua.
- My też! - dodali Shanti i Sikh.
- I będziemy wszyscy bardzo szczęśliwi! - pisnęła Meshua - Ale kiedy się oboje pobierzemy, to chyba zamieszkasz w wiosce, prawda?
- A czy wtedy będę już dorosły?
- Oczywiście.
- To wtedy zamieszkam tutaj, ale sam zbuduję nasz dom. Nasz własny, wspólny dom.
- Och, Mowgli! - westchnęła Meshua, po czym podbiegła do chłopca i rzuciła mu się w objęcia, niemalże przewracając go na ziemię.
Mowgli uradowany przytulił ją mocno do siebie czując, jak bardzo jest teraz szczęśliwy.


- Ale zaraz! - rzekł nagle Sikh - Skoro Mowgli to Nathoo, a Meshua to córka pani Mari i pana Neela, to jak oni mogą się pobrać, skoro są z tych samych rodziców?
Shanti, która od Meshui wiedziała już, jak się naprawdę sprawy mają, parsknęła lekko śmiechem i rzekła z politowaniem:
- Och, Sikh. Jak ty nic nie rozumiesz. Przecież to oczywiste.
- Ale niby co jest takie oczywiste?
- Spróbuj zgadnąć. Ja ci tego na pewno nie powiem.
- Hej, Shanti! Tak się nie robi! Powiedz, o co ci chodzi?!
Shanti jednak bardzo zadziornie zachichotała i patrzyła z uśmiechem na przytuloną do siebie mocno parę.
W ten oto jakże przyjemny sposób bohaterom naszej opowieści minął wieczór, a potem wszyscy poszli spać. Rano zaś, zaraz po śniadaniu Mowgli pognał w kierunku dżungli, aby sprowadzić bawoły. Meshua zaś usiadła na wielkim kamieniu przed wioską i czekała na niego. Chciała być pierwszą osobą, która go powita, gdy powróci. Długo wpatrywała się w horyzont, aż zobaczyła na nim majaczące kształty, które z każdą chwilą były już coraz wyraźniejsze i przybrały one postać całego stada bawołów. Na ich czele był dobrze znany dziewczynce bawół imieniem Rama, który to niósł na swoim grzbiecie Mowgliego.
- Mowgli! - zawołała radośnie Meshua, po czym zerwała się wesoło z kamienia i zaczęła machać dłonią w kierunku chłopca.
- Meshua! Już jestem! - odpowiedział jej wesoło Mowgli.
Dziewczynka skakała z radości w górę, a gdy bawoły podjechały bliżej, Mowgli zatrzymał się na chwilę przed Meshuą. Ta wyciągnęła ręce w jego stronę, a on wciągnął ją wesoło na grzbiet Ramy, po czym oboje ruszyli ze stadem w kierunku wioski.
- Zobaczcie! To Mowgli i stado bawołów! - wołała radośnie Meshua do swych bliskich.
Wszyscy przerwali swoje zajęcia i patrzyli z zachwytem na wbiegające powoli na pastwiska bawoły.
- To Mowgli! Sprowadził życie do naszej wioski! - zawołał radośnie Bougi.
- To Rama! Nasz kochany Rama! - śmiała się szczęśliwa Mari - I inne nasze bawoły. Wszystkie są znowu tutaj!
- To dzięki Mowgliemu - powiedział wzruszonym głosem Neel.
- Nie inaczej, mój kochany - odparła z uśmiechem jego żona - Nasz syn sprowadził życie do naszej wioski. To dzięki niemu możemy tu znowu żyć.
To mówiąc wpatrywała się z radością w jadących na grzbiecie Ramy Mowgliego i Meshuę, którzy to patrzyli na siebie nawzajem z miłością w oczach.


środa, 2 maja 2018

Rozdział 065

Rozdział LXV

Tęsknota za bliskimi


Meshua odebrała od Shanti chrust i powoli dorzuciła go do ogniska, przy którym siedzieli jej bliscy.
- Mam tylko nadzieję, że Mowgli zobaczy ten dym i przyjdzie do nas - powiedziała po chwili z nadzieją w głosie.
- Jakbyśmy pozostali w wiosce, to o wiele łatwiej by nas odnalazł - zauważyła Shanti.
- To prawda, ale przecież nie możemy siedzieć w tych zgliszczach cały czas - wyjaśniła Mari, która trzymała właśnie Ranjana na rękach - Musimy sobie znajdować coś do jedzenia, a znajdziemy to tylko w buszu.
- Wiem, mamo. Mam nadzieję, że tata, dziadek i Sikh szybko wrócą - rzekła po chwili Meshua - Nie chcę, aby coś im się stało.
- Spokojnie, tata sobie poradzi i dziadek też, a Sikh, chociaż jest tylko chłopcem, to też na pewno sobie poradzi - uśmiechnęła się lekko Mari.
Chwilę potem kobieta zaczęła karmić Ranjana, zaś Meshua dorzuciła kilka patyków do ognia. Patrzyła zasmucona w płomienie, myśląc o tym, którego bardzo jej brakowało. Żałowała, że nie pozostała w wiosce. Odkąd do niej powrócili, to całe dnie spędzali głównie w buszu, zbierając jedzenie, a nocami pozostawali na zgliszczach wioski. Meshua, podobnie jak Mari była zdania, że lepiej by było, gdyby dziadek, tata i Sikh sami szli do buszu, a ona, mama oraz Shanti pozostały na miejscu, ale Neel wychodził z innego założenia. Jego zdaniem cała ich rodzina powinna się trzymać razem, bo w końcu istniało ryzyko, że z dżungli wyjdzie dziki zwierz, który zaatakuje kobiety, a mężczyźni nie zdążą przybyć im na pomoc, gdyż będą za daleko i mogą nie usłyszeć krzyków swoich bliskich. Z kolei, kiedy kobiety będą w buszu, zaś mężczyźni będą zbierać owoce bardzo blisko nich, to w razie niebezpieczeństwa Meshua, Mari i Shanti zdążą dobiec do mężczyzn lub ci przybiegną im na pomoc w porę. Meshua musiała przyznać, że ojciec ma wiele racji, ale mimo wszystko nie do końca się z nim zgadzała, zwłaszcza, iż cały czas myślała o Mowglim. Chciała, żeby ich znalazł, a przecież ich nieobecność w wiosce może go zmylić. Chłopiec gotów pomyśleć, że jego bliskich tu nie ma i co wtedy zrobi? Gdzie ich będzie szukał?
Meshua myślała o tym wszystkim, jednocześnie wpatrując się przy tym w płomienie ognia. Przez chwilę odnosiła wrażenie, że widzi w nich twarz Mowgliego, ale szybko owa twarz zanikła i stała się ponownie tym, czym zawsze była, czyli płomieniem buchającym z palącego się chrustu.


W międzyczasie powrócili Bougi z Neelem i Sikhem. Każdy z nich miał ręce pełne różnych owoców, a do tego przynieśli również kilkanaście ryb złowionych z pobliskiej rzeki. Wszyscy po chwili usiedli przy ognisku i zaczęli piec ryby nad ogniem.
- Dobrze, że pilnowaliście ognia - powiedział Neel - Mamy dzięki  temu na czym smażyć nasz posiłek.
- Dziewczynki bardzo go pilnowały - rzekła z dumą Mari - To bardzo mądre istotki.
- Musimy pilnować ognia. To przecież ważne nie tylko dla nas, ale i dla Mowgliego - rzekła Shanti.
Meshua spojrzała na nią i pokiwała delikatnie głową.
- Tak. Jak wróci do wioski i zobaczy dym wylatujący zza drzew, to na pewno tu przyjdzie.
- Zapewne masz rację, ale jak dotąd Mowgli jeszcze tutaj nie przyszedł - powiedziała smutno Mari.
- To już trzeci dzień, gdy tak na niego czekamy - dodał ponuro Bougi.
- Dopiero trzeci dzień - poprawiła go Meshua.
- Kochanie, nie możemy siedzieć tu cały czas i pilnować tego ogniska - zauważyła Mari - To jest dżungla. W każdej chwili może nas zaatakować jakieś dzikie zwierzę.
- Ale tylko tutaj znajdujemy pożywienie, bo w zgliszczach wioski go nie ma - powiedział Neel - Jak zjemy, to powrócimy do wioski. Oby Mowgli już tam był.
- A co, jeżeli... - jęknął Sikh i nagle przerwał.
- Jeżeli co? - spytała Shanti.
- Jeżeli nas porzucił? Jeżeli postanowił wrócić do dżungli na stałe?
Meshua pokręciła przecząco głową.
- Niemożliwe. Ja w to nie wierzę. On nie mógłby tego zrobić.
- A jednak odszedł bez słowa wyjaśnienia - zauważył Neel.
- Musiał mieć ważny powód - stwierdziła Meshua.
- Być może, ale jaki?
- Pewnie coś się stało jego przyjaciołom.
- I poszedł do dżungli, nic nam nie mówiąc? - zdziwił się Sikh.
- Właśnie - dodała Shanti - To bardzo dziwne. Może on naprawdę...
- Nie, ja w to nie wierzę! - zawołała Meshua - Mowgli do nas wróci i to już niedługo!
- A jeśli nawet i wróci, to co potem? - spytała Mari - Po co tu w ogóle przyszliśmy? Musieliśmy opuszczać miasto?
- Przecież wiesz dobrze, córeczko, że nie byliśmy tam mile widziani - przypomniał jej Bougi.
- Tylko u Jumeraih. Pułkownik Brydon chciał nas zaprosić do siebie. Powinniśmy się na to zgodzić.
- I mieszkać u ludzi, którzy podbili nasz kraj? - spytał ponuro Bougi - Ja mogę mieć przyjaciół wśród Anglików, ale nigdy nie będę mieszkał z nimi pod jednym dachem.
- Po części cię rozumiem, ale po części też rozumiem moją żonę - rzekł Neel - Trudno mi jakoś sobie wyobrazić, abyśmy mieli mieszkać w tych zgliszczach. Jak Mowgli wróci do miasta, z pewnością mu powiedzą, dokąd poszliśmy i nas znajdzie. A wówczas możemy wrócić do Khanhiwary albo zostać tutaj.
- Jedno i drugie mi się niezbyt uśmiecha - rzekł Bougi - Ale prawdę mówiąc wolę już zostać tutaj niż żyć na łasce Anglików. Mimo wszystko zawsze byłem, jestem i będę rodowitym mieszkańcem Indii, którą ci ludzie podbili. Nie chcę ich nienawidzić, mogę mieć pośród nich przyjaciół, ale wolę żyć na swoim niż na cudzym, zwłaszcza, jeśli to cudze jest angielskie. No, ale jeśli wy wolicie wrócić do miasta, to idźcie. Macie do tego prawo. Możecie wrócić do Khanhiwary, ale ja z wami nie pójdę. Moja duma mi na to nie pozwala.
- Twoja duma cię nie nakarmi, ojcze. Ani nie da ci dachu nad głową - mruknęła Mari i westchnęła smutno - Ale też jestem w stanie cię zrozumieć. Tylko, co my mamy robić? Jak mamy mieszkać w zgliszczach? A w buszu przecież nie zamieszkamy.
- A czemu nie? - spytała Meshua - Mamy tu przecież przyjaciół.
- To Mowgli ich ma, nie my - poprawił ją Sikh.
- Jego przyjaciele to nasi przyjaciele.
- Może...


Meshua westchnęła smutno i powiedziała:
- Ale i tak uważam tak samo, jak dziadek, że nie powinniśmy wracać do Khanhiwary. Nie lubię tego miasta. Wy zresztą też nie.
- Córeczko... Ale tylko tam mamy jakąś szansę na życie - zauważyła smutno Mari.
- Być może, ale ja nie chcę... I jak wrócicie do miasta, to ja zostanę z dziadkiem i Mowglim.
- Nie bądź śmieszna, córeczko. Nie będziecie mogli tutaj żyć sami.
- Mowgli żył prawie jedenaście lat w dżungli, to my także możemy.
- Ale czy Mowgli nas tu znajdzie? - spytał Neel.
- Znajdzie! Jestem pewna, że znajdzie - powiedziała Meshua, wstając i jednocześnie łącząc ze sobą obie swe dłonie - On nas kocha i wie, że my kochamy jego, a więc musi tu przyjść. Wiem to.
Następnie dziewczynka podbiegła do najbliższych drzew, złożyła swe dłonie w trąbkę i zawołała:
- Mowgli, przyjdź do nas! Przyjdź! Czekamy na ciebie!
Nieco później, kiedy rodzina Meshui się najadła, dorzuciła do ogniska sporą wiązkę wyschniętej trawy i liści, aby dym zrobił się o wiele gęstszy i był z daleka o wiele lepiej widoczny. Meshua radośnie złożyła dłonie, jak do modlitwy i zaczęła mówić:
- Dymie, unieś się wysoko... Unieś się wysoko i daj znać Mowgliemu, że tutaj jesteśmy. Proszę, dymie... Zrób to dla mnie.
Widząc modlitwy córki Mari podała Ranjana mężowi i sama również zaczęła się modlić, ale nie do dymu, a do Śiwy, aby pomógł jej odnaleźć syna, którego dżungla na tak długo jej odebrała, a którego ona cudem chyba odzyskała. Nie chciała go znów stracić, więc dołączyła do modlitw Meshui, a po niej już po chwili dołączyła cała reszta jej bliskich, gdyż i oni kochali Mowgliego i chcieli, aby on z nimi już na zawsze pozostał. Jedynie Rikki się nie modlił, ale rozglądał się dookoła mając nadzieję zobaczyć swojego przyjaciela, jak wychodzi z buszu.
- Och, dymie. Leć wysoko - prosiła dalej w duchu Meshua.
A co się działo przez ten czas z Mowglim? Otóż siedział on bardzo zasmucony w zgliszczach wioski, pogrążony we własnych myślach.
Biedak był niezwykle wyczerpany ostatnimi wydarzeniami, a do tego jeszcze prawie całą drogę z miasta do wioski pokonał biegiem, nie mówiąc już o tym, iż od wczoraj prawie nic nie jadł. Normalnie dotarłby do celu swojej podróży w ciągu kilku godzin, a nawet jeszcze szybciej, ale z wyżej wymienionych powodów zajęło mu to więcej czasu, ponieważ musiał się po drodze zatrzymać w buszu i coś zjeść, a kiedy to zrobił, to odkrył, że już nadszedł wieczór, a jego samego ogarnia senność. Położył się spać, a potem wyspany obudził się i przerażony zobaczył, iż jest południe nowego dnia, dlatego pognał szybko przed siebie w kierunku wioski. Dotarł tam całkiem szybko, jednak nikogo w niej nie zastał. Pomyślał, że być może jego bliscy gdzieś poszli i wkrótce wrócą, więc usiadł i czekał na nich.
- Meshua, gdzie jesteś? - powiedział cicho sam do siebie.
Gdy tak siedział pośród zgliszczy wioski, to nagle w głowie zaczęły mu przelatywać wspomnienia związane z osobą jego uroczej przyjaciółki. Widok tych zniszczonych i niegdyś zamieszkanych domów przypominały mu, jakie przeżył tutaj przygody. Przypomniał sobie od razu swoje spacery z Meshuą, naukę hindi, wyzwanie od Buldeo, ćwiczenia w rozpalaniu ognia, aż wreszcie wygnanie go z wioski, a także jego chwilowy do niej powrót, dokonany tylko po to, aby ocalić Meshuę i jej bliskich. To wszystko znowu odżyło w głowie chłopca stęsknionego za swoją ukochaną oraz wiernymi przyjaciółmi.


- Meshua, moja miła - szepnął smutno Mowgli, podnosząc lekko głowę w górę.
Nagle chłopiec dostrzegł wydobywający się spomiędzy drzew bardzo gęsty dym. Przykuł on bardzo mocno jego uwagę, bo oznaczało, że musieli go rozpalić ludzie. Czy to było jednak ognisko, czy też może pożar? Jeżeli ognisko, to wobec tego jakiś człowiek ucztuje w buszu. A jeśli pożar, trzeba go szybko ugasić. Ale nie, raczej to nie był pożar. To za mały dym, jak na pożar. To musiało więc być ognisko, jego dym zaś wskazywał, że znajdował się dość blisko wioski. Czyżby to więc była...
- Meshua! - zawołał radośnie Mowgli i pognał do dżungli.
Serce zabiło mu ze szczęścia jak szalone. Czuł, że znowu zobaczy się swoimi bliskimi, za którymi tak bardzo zdążył się już stęsknić przez te kilka dni. Biegł jak najszybciej tylko mógł, aby móc jak najszybciej uściskać Meshuę i jej rodzinę. Biegł więc, ile tylko sił w nogach, a jego serce o mało nie wyskoczyło mu z piersi.
Nagle usłyszał jakiś głośny, dziewczęcy krzyk przerażenia, a następnie głośne nawoływania o pomoc, które brzmiały:
- Mowgli, na pomoc! Mowgli! Na pomoc! Mowgli!
- To Meshua! - jęknął chłopiec.
Przerażony szybko pognał tam, skąd dobiegały go okrzyki wzywania pomocy. Dotarł bardzo prędko do tego miejsca, a wtedy, ku jego wielkiemu przerażeniu zauważył Meshuę trzymaną przez jakieś dwie silne małpy, które unosiły ją ze sobą pośród konarów drzew. Jej bliscy gnali za nimi, próbując jakoś pomóc dziewczynce, jednak nie byli w stanie tego zrobić, ponieważ Bandar-logi były zbyt wysoko, a do tego jeszcze ciskały w nich orzechami i kamieniami, skutecznie utrudniając akcję ratunkową.
- Meshua! - jęknął zaniepokojony Mowgli.
Nie chciał, aby dziewczynka musiała przechodzić to samo, co on, więc musiał szybko działać, zanim te parszywe zakały dżungli zaciągną jego przyjaciółkę do Hanuman lub jakieś innej kryjówki, skąd wydobyć ją może być wielki kłopot. Z tego też powodu Mowgli bez najmniejszego wahania ruszył w pościg za Bandar-logami, mijając swoich zdumionych przyjaciół (wyraźnie zaskoczonych jego pojawieniem się), aż wreszcie wskoczył na jedno z drzew, zwinnie wspiął się na nie, a potem zaczął przeskakiwać z jednej gałęzi na gałąź szybko doganiając małpy, które na jego widok pisnęły przerażone i zaczęły jeszcze prędzej uciekać, oczywiście unosząc ze sobą nieprzytomną Meshuę. Mogły jednak umykać do woli, ich starania z góry były skazane na sromotną porażkę, ponieważ Mowgli przewyższał je swymi umiejętnościami pod każdym względem, czego łatwo dowiódł już po chwili pościgu, kiedy to znalazł się przed nimi i zagrodził im drogę.
- Oddajcie mi ją! - zawołał.



Małpy zdawały sobie sprawę, że z Mowglim, przyjacielem węża Kaa (ich największego wroga) lepiej jest nie walczyć, dlatego pisnęły przerażone i rozpierzchły się na wszystkie strony, jednocześnie wypuszczając Meshuę z rąk. Dobrze wiedziały, że w ten oto sposób chłopiec zaprzestanie pościgu za nimi i rzuci się jej na ratunek, zaś one zdążą uciec. Miały rację, ponieważ Mowgliemu ani w głowie było ściganie tych parszywych małpiszonów, a widząc Meshuę lecącą w dół szybko złapał za najbliższą lianę, podleciał na niej do dziewczynki i niemal w ostatniej chwili schwycił prawą ręką jej dłoń i nie dopuścił do tego, aby wylądowała ona na ziemi. Gdy mu się to udało, to bardzo delikatnie i ostrożnie zsunął się na dół i wziął Meshuę w objęcia. Popatrzył na nią z miłością, wzdychając lekko. Widział, że oddycha, a więc żyła. Znowu zdążył na czas, aby ją ocalić.
Tymczasem reszta jego ludzkiej rodziny dobiegła na miejsce i była świadkami bohaterskiego czynu chłopca. Wszyscy oni się przerazili, kiedy Meshua o mały włos nie spadła z wysoka na ziemię, ale odetchnęli z ulgą, gdy tylko Mowgli ją złapał. Potem podbiegli do niego, odebrali od niego dziewczynkę i położyli ją na ziemię.
- Spokojnie, żyje - powiedział Mowgli.
Mari spojrzała na niego i przytuliła go mocno.
- Och, Mowgli! Tak się martwiliśmy, kiedy zniknąłeś. Gdzie ty byłeś przez ten cały czas?
- Bardzo się o ciebie martwiliśmy - powiedział Bougi.
- Chwilami traciliśmy już nadzieję, że wrócisz - dodał Neel.
- Poza Meshuą, bo ona nigdy nie zwątpiła - uśmiechnęła się Shanti - Cieszę się, że miała rację.
- Ja także - dodał Sikh - Witaj, Mowgli.
Mowgli uśmiechnął się do swoich bliskich, po czym, gdy tylko Mari go wypuściła z objęć i zaczęła cucić Meshuę, on przytulił czule Rikkiego.
- Jakże mi miło cię znowu widzieć, mój przyjacielu - powiedział do mangusty.
- Mnie ciebie także - odpowiedział mu wesoło Rikki - Cieszę się, że nas znalazłeś. Ale gdzie ty byłeś tak długo?
- Opowiem ci później. Teraz musimy sprawdzić, co z Meshuą.
- Tak. Parszywe małpiszony! Zjawiły się znikąd! Najpierw zaczęły się z nas śmiać, potem ciskać orzechami, aż wreszcie...
Mowgli nie słuchał do końca jego wypowiedzi i podszedł powoli do Meshui, która wciąż leżała nieprzytomna na ziemi.
- W porządku, Meshua? - zapytał - Odpowiedz mi!
Mari nabrała z pobliskiego potoku wody i podała ją dziewczynce. Ta ją wypiła i powoli otworzyła oczy, ale szybko je zamknęła, wołając:
- Nie! Zostawcie mnie! Ja nie chcę umierać! Ja nie chcę iść z wami!
- Kochanie, obudź się - powiedziała do niej czule - Zobacz, tutaj jest Mowgli. Zobacz sama.
- Ja nie chcę! Zostawcie mnie! Nie chcę iść z wami!
- Meshua, obudź się! - powiedział Mowgli, pochylając się dziewczynką - To ja, Mowgli. Jesteś bezpieczna.
Meshua powoli otworzyła oczy i zobaczyła wtedy uśmiechniętą twarz chłopca, którego to kochała całym sercem. Radośnie zachichotała, a w jej oczach pojawiły się łzy radości. Powoli wyciągnęła lewą dłoń w kierunku Mowgliego i dotknęła lekko jego policzka. Był jak najbardziej prawdziwy, podobnie jak ręka chłopca, która to czule ścisnęła jej obie dłonie. Radość dodała dziewczynce sił i powoli usiadła na trawie.
- To rzeczywiście ty? - spytała radośnie.
Mowgli z uśmiechem pokiwała potwierdzająco głową.
- Więc weź mnie na barana - zażyczyła sobie dziewczynka.
Chłopcu nie trzeba było tego dwa razy powtarzać. Ustawił się tak, żeby Meshua mogła objąć go za szyję i wtulić w jego plecy, a on ujął ją za nogi pod kolanami i w ten oto sposób nieść przez kilkanaście metrów. Ich bliscy patrzyli na to z radością w sercach, jak również ogromnymi uśmiechami na twarzach. Ten widok sprawiał im bowiem wielką przyjemność, choć nie tak wielką, jak Meshui, która teraz czuła się najszczęśliwszą osobą na świecie.
- Teraz dopiero wierzę - rzekła po chwili głosem pełnym zachwytu, a następnie wtuliła się zachłannie w plecy Mowgliego, który także promieniał ze szczęścia.