środa, 2 maja 2018

Rozdział 065

Rozdział LXV

Tęsknota za bliskimi


Meshua odebrała od Shanti chrust i powoli dorzuciła go do ogniska, przy którym siedzieli jej bliscy.
- Mam tylko nadzieję, że Mowgli zobaczy ten dym i przyjdzie do nas - powiedziała po chwili z nadzieją w głosie.
- Jakbyśmy pozostali w wiosce, to o wiele łatwiej by nas odnalazł - zauważyła Shanti.
- To prawda, ale przecież nie możemy siedzieć w tych zgliszczach cały czas - wyjaśniła Mari, która trzymała właśnie Ranjana na rękach - Musimy sobie znajdować coś do jedzenia, a znajdziemy to tylko w buszu.
- Wiem, mamo. Mam nadzieję, że tata, dziadek i Sikh szybko wrócą - rzekła po chwili Meshua - Nie chcę, aby coś im się stało.
- Spokojnie, tata sobie poradzi i dziadek też, a Sikh, chociaż jest tylko chłopcem, to też na pewno sobie poradzi - uśmiechnęła się lekko Mari.
Chwilę potem kobieta zaczęła karmić Ranjana, zaś Meshua dorzuciła kilka patyków do ognia. Patrzyła zasmucona w płomienie, myśląc o tym, którego bardzo jej brakowało. Żałowała, że nie pozostała w wiosce. Odkąd do niej powrócili, to całe dnie spędzali głównie w buszu, zbierając jedzenie, a nocami pozostawali na zgliszczach wioski. Meshua, podobnie jak Mari była zdania, że lepiej by było, gdyby dziadek, tata i Sikh sami szli do buszu, a ona, mama oraz Shanti pozostały na miejscu, ale Neel wychodził z innego założenia. Jego zdaniem cała ich rodzina powinna się trzymać razem, bo w końcu istniało ryzyko, że z dżungli wyjdzie dziki zwierz, który zaatakuje kobiety, a mężczyźni nie zdążą przybyć im na pomoc, gdyż będą za daleko i mogą nie usłyszeć krzyków swoich bliskich. Z kolei, kiedy kobiety będą w buszu, zaś mężczyźni będą zbierać owoce bardzo blisko nich, to w razie niebezpieczeństwa Meshua, Mari i Shanti zdążą dobiec do mężczyzn lub ci przybiegną im na pomoc w porę. Meshua musiała przyznać, że ojciec ma wiele racji, ale mimo wszystko nie do końca się z nim zgadzała, zwłaszcza, iż cały czas myślała o Mowglim. Chciała, żeby ich znalazł, a przecież ich nieobecność w wiosce może go zmylić. Chłopiec gotów pomyśleć, że jego bliskich tu nie ma i co wtedy zrobi? Gdzie ich będzie szukał?
Meshua myślała o tym wszystkim, jednocześnie wpatrując się przy tym w płomienie ognia. Przez chwilę odnosiła wrażenie, że widzi w nich twarz Mowgliego, ale szybko owa twarz zanikła i stała się ponownie tym, czym zawsze była, czyli płomieniem buchającym z palącego się chrustu.


W międzyczasie powrócili Bougi z Neelem i Sikhem. Każdy z nich miał ręce pełne różnych owoców, a do tego przynieśli również kilkanaście ryb złowionych z pobliskiej rzeki. Wszyscy po chwili usiedli przy ognisku i zaczęli piec ryby nad ogniem.
- Dobrze, że pilnowaliście ognia - powiedział Neel - Mamy dzięki  temu na czym smażyć nasz posiłek.
- Dziewczynki bardzo go pilnowały - rzekła z dumą Mari - To bardzo mądre istotki.
- Musimy pilnować ognia. To przecież ważne nie tylko dla nas, ale i dla Mowgliego - rzekła Shanti.
Meshua spojrzała na nią i pokiwała delikatnie głową.
- Tak. Jak wróci do wioski i zobaczy dym wylatujący zza drzew, to na pewno tu przyjdzie.
- Zapewne masz rację, ale jak dotąd Mowgli jeszcze tutaj nie przyszedł - powiedziała smutno Mari.
- To już trzeci dzień, gdy tak na niego czekamy - dodał ponuro Bougi.
- Dopiero trzeci dzień - poprawiła go Meshua.
- Kochanie, nie możemy siedzieć tu cały czas i pilnować tego ogniska - zauważyła Mari - To jest dżungla. W każdej chwili może nas zaatakować jakieś dzikie zwierzę.
- Ale tylko tutaj znajdujemy pożywienie, bo w zgliszczach wioski go nie ma - powiedział Neel - Jak zjemy, to powrócimy do wioski. Oby Mowgli już tam był.
- A co, jeżeli... - jęknął Sikh i nagle przerwał.
- Jeżeli co? - spytała Shanti.
- Jeżeli nas porzucił? Jeżeli postanowił wrócić do dżungli na stałe?
Meshua pokręciła przecząco głową.
- Niemożliwe. Ja w to nie wierzę. On nie mógłby tego zrobić.
- A jednak odszedł bez słowa wyjaśnienia - zauważył Neel.
- Musiał mieć ważny powód - stwierdziła Meshua.
- Być może, ale jaki?
- Pewnie coś się stało jego przyjaciołom.
- I poszedł do dżungli, nic nam nie mówiąc? - zdziwił się Sikh.
- Właśnie - dodała Shanti - To bardzo dziwne. Może on naprawdę...
- Nie, ja w to nie wierzę! - zawołała Meshua - Mowgli do nas wróci i to już niedługo!
- A jeśli nawet i wróci, to co potem? - spytała Mari - Po co tu w ogóle przyszliśmy? Musieliśmy opuszczać miasto?
- Przecież wiesz dobrze, córeczko, że nie byliśmy tam mile widziani - przypomniał jej Bougi.
- Tylko u Jumeraih. Pułkownik Brydon chciał nas zaprosić do siebie. Powinniśmy się na to zgodzić.
- I mieszkać u ludzi, którzy podbili nasz kraj? - spytał ponuro Bougi - Ja mogę mieć przyjaciół wśród Anglików, ale nigdy nie będę mieszkał z nimi pod jednym dachem.
- Po części cię rozumiem, ale po części też rozumiem moją żonę - rzekł Neel - Trudno mi jakoś sobie wyobrazić, abyśmy mieli mieszkać w tych zgliszczach. Jak Mowgli wróci do miasta, z pewnością mu powiedzą, dokąd poszliśmy i nas znajdzie. A wówczas możemy wrócić do Khanhiwary albo zostać tutaj.
- Jedno i drugie mi się niezbyt uśmiecha - rzekł Bougi - Ale prawdę mówiąc wolę już zostać tutaj niż żyć na łasce Anglików. Mimo wszystko zawsze byłem, jestem i będę rodowitym mieszkańcem Indii, którą ci ludzie podbili. Nie chcę ich nienawidzić, mogę mieć pośród nich przyjaciół, ale wolę żyć na swoim niż na cudzym, zwłaszcza, jeśli to cudze jest angielskie. No, ale jeśli wy wolicie wrócić do miasta, to idźcie. Macie do tego prawo. Możecie wrócić do Khanhiwary, ale ja z wami nie pójdę. Moja duma mi na to nie pozwala.
- Twoja duma cię nie nakarmi, ojcze. Ani nie da ci dachu nad głową - mruknęła Mari i westchnęła smutno - Ale też jestem w stanie cię zrozumieć. Tylko, co my mamy robić? Jak mamy mieszkać w zgliszczach? A w buszu przecież nie zamieszkamy.
- A czemu nie? - spytała Meshua - Mamy tu przecież przyjaciół.
- To Mowgli ich ma, nie my - poprawił ją Sikh.
- Jego przyjaciele to nasi przyjaciele.
- Może...


Meshua westchnęła smutno i powiedziała:
- Ale i tak uważam tak samo, jak dziadek, że nie powinniśmy wracać do Khanhiwary. Nie lubię tego miasta. Wy zresztą też nie.
- Córeczko... Ale tylko tam mamy jakąś szansę na życie - zauważyła smutno Mari.
- Być może, ale ja nie chcę... I jak wrócicie do miasta, to ja zostanę z dziadkiem i Mowglim.
- Nie bądź śmieszna, córeczko. Nie będziecie mogli tutaj żyć sami.
- Mowgli żył prawie jedenaście lat w dżungli, to my także możemy.
- Ale czy Mowgli nas tu znajdzie? - spytał Neel.
- Znajdzie! Jestem pewna, że znajdzie - powiedziała Meshua, wstając i jednocześnie łącząc ze sobą obie swe dłonie - On nas kocha i wie, że my kochamy jego, a więc musi tu przyjść. Wiem to.
Następnie dziewczynka podbiegła do najbliższych drzew, złożyła swe dłonie w trąbkę i zawołała:
- Mowgli, przyjdź do nas! Przyjdź! Czekamy na ciebie!
Nieco później, kiedy rodzina Meshui się najadła, dorzuciła do ogniska sporą wiązkę wyschniętej trawy i liści, aby dym zrobił się o wiele gęstszy i był z daleka o wiele lepiej widoczny. Meshua radośnie złożyła dłonie, jak do modlitwy i zaczęła mówić:
- Dymie, unieś się wysoko... Unieś się wysoko i daj znać Mowgliemu, że tutaj jesteśmy. Proszę, dymie... Zrób to dla mnie.
Widząc modlitwy córki Mari podała Ranjana mężowi i sama również zaczęła się modlić, ale nie do dymu, a do Śiwy, aby pomógł jej odnaleźć syna, którego dżungla na tak długo jej odebrała, a którego ona cudem chyba odzyskała. Nie chciała go znów stracić, więc dołączyła do modlitw Meshui, a po niej już po chwili dołączyła cała reszta jej bliskich, gdyż i oni kochali Mowgliego i chcieli, aby on z nimi już na zawsze pozostał. Jedynie Rikki się nie modlił, ale rozglądał się dookoła mając nadzieję zobaczyć swojego przyjaciela, jak wychodzi z buszu.
- Och, dymie. Leć wysoko - prosiła dalej w duchu Meshua.
A co się działo przez ten czas z Mowglim? Otóż siedział on bardzo zasmucony w zgliszczach wioski, pogrążony we własnych myślach.
Biedak był niezwykle wyczerpany ostatnimi wydarzeniami, a do tego jeszcze prawie całą drogę z miasta do wioski pokonał biegiem, nie mówiąc już o tym, iż od wczoraj prawie nic nie jadł. Normalnie dotarłby do celu swojej podróży w ciągu kilku godzin, a nawet jeszcze szybciej, ale z wyżej wymienionych powodów zajęło mu to więcej czasu, ponieważ musiał się po drodze zatrzymać w buszu i coś zjeść, a kiedy to zrobił, to odkrył, że już nadszedł wieczór, a jego samego ogarnia senność. Położył się spać, a potem wyspany obudził się i przerażony zobaczył, iż jest południe nowego dnia, dlatego pognał szybko przed siebie w kierunku wioski. Dotarł tam całkiem szybko, jednak nikogo w niej nie zastał. Pomyślał, że być może jego bliscy gdzieś poszli i wkrótce wrócą, więc usiadł i czekał na nich.
- Meshua, gdzie jesteś? - powiedział cicho sam do siebie.
Gdy tak siedział pośród zgliszczy wioski, to nagle w głowie zaczęły mu przelatywać wspomnienia związane z osobą jego uroczej przyjaciółki. Widok tych zniszczonych i niegdyś zamieszkanych domów przypominały mu, jakie przeżył tutaj przygody. Przypomniał sobie od razu swoje spacery z Meshuą, naukę hindi, wyzwanie od Buldeo, ćwiczenia w rozpalaniu ognia, aż wreszcie wygnanie go z wioski, a także jego chwilowy do niej powrót, dokonany tylko po to, aby ocalić Meshuę i jej bliskich. To wszystko znowu odżyło w głowie chłopca stęsknionego za swoją ukochaną oraz wiernymi przyjaciółmi.


- Meshua, moja miła - szepnął smutno Mowgli, podnosząc lekko głowę w górę.
Nagle chłopiec dostrzegł wydobywający się spomiędzy drzew bardzo gęsty dym. Przykuł on bardzo mocno jego uwagę, bo oznaczało, że musieli go rozpalić ludzie. Czy to było jednak ognisko, czy też może pożar? Jeżeli ognisko, to wobec tego jakiś człowiek ucztuje w buszu. A jeśli pożar, trzeba go szybko ugasić. Ale nie, raczej to nie był pożar. To za mały dym, jak na pożar. To musiało więc być ognisko, jego dym zaś wskazywał, że znajdował się dość blisko wioski. Czyżby to więc była...
- Meshua! - zawołał radośnie Mowgli i pognał do dżungli.
Serce zabiło mu ze szczęścia jak szalone. Czuł, że znowu zobaczy się swoimi bliskimi, za którymi tak bardzo zdążył się już stęsknić przez te kilka dni. Biegł jak najszybciej tylko mógł, aby móc jak najszybciej uściskać Meshuę i jej rodzinę. Biegł więc, ile tylko sił w nogach, a jego serce o mało nie wyskoczyło mu z piersi.
Nagle usłyszał jakiś głośny, dziewczęcy krzyk przerażenia, a następnie głośne nawoływania o pomoc, które brzmiały:
- Mowgli, na pomoc! Mowgli! Na pomoc! Mowgli!
- To Meshua! - jęknął chłopiec.
Przerażony szybko pognał tam, skąd dobiegały go okrzyki wzywania pomocy. Dotarł bardzo prędko do tego miejsca, a wtedy, ku jego wielkiemu przerażeniu zauważył Meshuę trzymaną przez jakieś dwie silne małpy, które unosiły ją ze sobą pośród konarów drzew. Jej bliscy gnali za nimi, próbując jakoś pomóc dziewczynce, jednak nie byli w stanie tego zrobić, ponieważ Bandar-logi były zbyt wysoko, a do tego jeszcze ciskały w nich orzechami i kamieniami, skutecznie utrudniając akcję ratunkową.
- Meshua! - jęknął zaniepokojony Mowgli.
Nie chciał, aby dziewczynka musiała przechodzić to samo, co on, więc musiał szybko działać, zanim te parszywe zakały dżungli zaciągną jego przyjaciółkę do Hanuman lub jakieś innej kryjówki, skąd wydobyć ją może być wielki kłopot. Z tego też powodu Mowgli bez najmniejszego wahania ruszył w pościg za Bandar-logami, mijając swoich zdumionych przyjaciół (wyraźnie zaskoczonych jego pojawieniem się), aż wreszcie wskoczył na jedno z drzew, zwinnie wspiął się na nie, a potem zaczął przeskakiwać z jednej gałęzi na gałąź szybko doganiając małpy, które na jego widok pisnęły przerażone i zaczęły jeszcze prędzej uciekać, oczywiście unosząc ze sobą nieprzytomną Meshuę. Mogły jednak umykać do woli, ich starania z góry były skazane na sromotną porażkę, ponieważ Mowgli przewyższał je swymi umiejętnościami pod każdym względem, czego łatwo dowiódł już po chwili pościgu, kiedy to znalazł się przed nimi i zagrodził im drogę.
- Oddajcie mi ją! - zawołał.



Małpy zdawały sobie sprawę, że z Mowglim, przyjacielem węża Kaa (ich największego wroga) lepiej jest nie walczyć, dlatego pisnęły przerażone i rozpierzchły się na wszystkie strony, jednocześnie wypuszczając Meshuę z rąk. Dobrze wiedziały, że w ten oto sposób chłopiec zaprzestanie pościgu za nimi i rzuci się jej na ratunek, zaś one zdążą uciec. Miały rację, ponieważ Mowgliemu ani w głowie było ściganie tych parszywych małpiszonów, a widząc Meshuę lecącą w dół szybko złapał za najbliższą lianę, podleciał na niej do dziewczynki i niemal w ostatniej chwili schwycił prawą ręką jej dłoń i nie dopuścił do tego, aby wylądowała ona na ziemi. Gdy mu się to udało, to bardzo delikatnie i ostrożnie zsunął się na dół i wziął Meshuę w objęcia. Popatrzył na nią z miłością, wzdychając lekko. Widział, że oddycha, a więc żyła. Znowu zdążył na czas, aby ją ocalić.
Tymczasem reszta jego ludzkiej rodziny dobiegła na miejsce i była świadkami bohaterskiego czynu chłopca. Wszyscy oni się przerazili, kiedy Meshua o mały włos nie spadła z wysoka na ziemię, ale odetchnęli z ulgą, gdy tylko Mowgli ją złapał. Potem podbiegli do niego, odebrali od niego dziewczynkę i położyli ją na ziemię.
- Spokojnie, żyje - powiedział Mowgli.
Mari spojrzała na niego i przytuliła go mocno.
- Och, Mowgli! Tak się martwiliśmy, kiedy zniknąłeś. Gdzie ty byłeś przez ten cały czas?
- Bardzo się o ciebie martwiliśmy - powiedział Bougi.
- Chwilami traciliśmy już nadzieję, że wrócisz - dodał Neel.
- Poza Meshuą, bo ona nigdy nie zwątpiła - uśmiechnęła się Shanti - Cieszę się, że miała rację.
- Ja także - dodał Sikh - Witaj, Mowgli.
Mowgli uśmiechnął się do swoich bliskich, po czym, gdy tylko Mari go wypuściła z objęć i zaczęła cucić Meshuę, on przytulił czule Rikkiego.
- Jakże mi miło cię znowu widzieć, mój przyjacielu - powiedział do mangusty.
- Mnie ciebie także - odpowiedział mu wesoło Rikki - Cieszę się, że nas znalazłeś. Ale gdzie ty byłeś tak długo?
- Opowiem ci później. Teraz musimy sprawdzić, co z Meshuą.
- Tak. Parszywe małpiszony! Zjawiły się znikąd! Najpierw zaczęły się z nas śmiać, potem ciskać orzechami, aż wreszcie...
Mowgli nie słuchał do końca jego wypowiedzi i podszedł powoli do Meshui, która wciąż leżała nieprzytomna na ziemi.
- W porządku, Meshua? - zapytał - Odpowiedz mi!
Mari nabrała z pobliskiego potoku wody i podała ją dziewczynce. Ta ją wypiła i powoli otworzyła oczy, ale szybko je zamknęła, wołając:
- Nie! Zostawcie mnie! Ja nie chcę umierać! Ja nie chcę iść z wami!
- Kochanie, obudź się - powiedziała do niej czule - Zobacz, tutaj jest Mowgli. Zobacz sama.
- Ja nie chcę! Zostawcie mnie! Nie chcę iść z wami!
- Meshua, obudź się! - powiedział Mowgli, pochylając się dziewczynką - To ja, Mowgli. Jesteś bezpieczna.
Meshua powoli otworzyła oczy i zobaczyła wtedy uśmiechniętą twarz chłopca, którego to kochała całym sercem. Radośnie zachichotała, a w jej oczach pojawiły się łzy radości. Powoli wyciągnęła lewą dłoń w kierunku Mowgliego i dotknęła lekko jego policzka. Był jak najbardziej prawdziwy, podobnie jak ręka chłopca, która to czule ścisnęła jej obie dłonie. Radość dodała dziewczynce sił i powoli usiadła na trawie.
- To rzeczywiście ty? - spytała radośnie.
Mowgli z uśmiechem pokiwała potwierdzająco głową.
- Więc weź mnie na barana - zażyczyła sobie dziewczynka.
Chłopcu nie trzeba było tego dwa razy powtarzać. Ustawił się tak, żeby Meshua mogła objąć go za szyję i wtulić w jego plecy, a on ujął ją za nogi pod kolanami i w ten oto sposób nieść przez kilkanaście metrów. Ich bliscy patrzyli na to z radością w sercach, jak również ogromnymi uśmiechami na twarzach. Ten widok sprawiał im bowiem wielką przyjemność, choć nie tak wielką, jak Meshui, która teraz czuła się najszczęśliwszą osobą na świecie.
- Teraz dopiero wierzę - rzekła po chwili głosem pełnym zachwytu, a następnie wtuliła się zachłannie w plecy Mowgliego, który także promieniał ze szczęścia.


2 komentarze:

  1. Przeczytałem :) I co się okazało? Ano to, że Meshua jako jedyna wierzyła niezłomnie w powrót Mowgliego, w ogóle nie przyjmując do wiadomości tego, że on mógł ich porzucić. I okazało się, że miała rację, sądząc, że on wrócił do dżungli, bo komuś z jego zwierzęcych przyjaciół stało się coś złego. Trzeba przyznać, że ma niebywałą intuicję :) A Mowgli jest zwinniejszy od małp, w co aż trudno uwierzyć, bo przecież małpy są nad wyraz zwinne. Ale dobrze, że zdołał ocalić Meshuę przed porwaniem.

    OdpowiedzUsuń
  2. No i się znaleźli. Strasznie się cieszę, bo już się bałam, że się nie odnajdą. I do tego Mowgli znowu ocalił ukochaną. Wredne małpiszony. Mógłby wreszcie im ktoś przetrzepać futro.

    OdpowiedzUsuń