wtorek, 11 września 2018

Rozdział 067

Rozdział LXVII

Życie powraca do normy


Chociaż wydawało się to niemożliwe, to jednak wioska powoli zaczęła tętnić życiem, o ile oczywiście można tak nazwać obecność w niej tylko kilku ludzi (w tym zaledwie troje dorosłych), a także ichneumona i całego stada bawołów. Było to niczym w porównaniu z tym życiem, które kiedyś w niej tętniło, ale mimo wszystko Mowgli i jego przyjaciele byli z tej sytuacji bardzo zadowoleni i nie potrzebowali niczego więcej ponad to, co już mieli. A co mieli? Stado bawołów, które pasali, zakupione w mieście zboże, które mogli zasiać, gdy tylko nadejdzie na to odpowiednia pora, a do tego również powoli zaczęli stawiać chaty. Miały być tylko dwie, gdyż uważali, że tylko jedna nie starczy dla nich wszystkich i powinni zbudować dwie. Oczywiście zajęło to znacznie więcej czasu niż gdyby zbudowali tylko jedną, ale mimo to praca nie była dla nich ani trudna, ani tym bardziej przygnębiająca. Wręcz przeciwnie, sprawiała im wielką przyjemność, ponieważ mogli pracować wspólnie, całą swoją rodziną, bo przecież stanowili rodzinę, co dodawało im sił oraz chęci do pracy. Tak, byli rodziną, prawdziwą rodziną - oni wszyscy, nawet Shanti i Sikh, którzy choć niespokrewnieni, to jednak stanowili razem z całą resztą jedną, szczęśliwą rodzinę. Rodzinę serc.
- Baloo rzekł mi kiedyś, że prawdziwe stado tworzą nie stworzenia ze sobą spokrewnione, ale takie, które są sobie bliskie - powiedział Mowgli, gdy Sikh wyraził żal, że nie jest naprawdę członkiem ich rodziny - Uważam, że miał rację. Nie musi nas łączyć pokrewieństwo. Ja i ty jesteśmy jednej krwi, ponieważ jesteśmy przyjaciółmi. Prawdziwymi przyjaciółmi, a wszak prawdziwi przyjaciele to jest takie stado, w którym wszyscy członkowie stada mogą na siebie liczyć. A my przecież zawsze możemy na siebie liczyć, prawda?
- Tak, zgadzam się - powiedział Sikh.
- No widzisz. A skoro tak jest, to jaka jest różnica w tym, czy ty i ja jesteśmy braćmi prawdziwymi, czy może tylko z tytułu? Dla mnie to nie ma żadnej różnicy. Jesteśmy przyjaciółmi, a przyjaciele to najpiękniejsza na świecie rodzina. Tak w każdym razie mówił Baloo, a ja mu wierzę. Myślę, że i ty powinieneś.
Sikh uśmiechnął się zadowolony, gdy usłyszał te słowa. Bardzo mu się one spodobały.
Jednym słowem, wioska ponownie zaczęła tętnić życiem, a chociaż początkowo tego życia nie było w niej tak wiele, to jednak potem zaczęło być go już znacznie więcej, a wszystko dlatego, iż wieść o tym, jak Mowgli i jego rodzina zaczęli spokojnie żyć w wiosce rozeszła się lotem błyskawicy. A wszystko to dzięki kilku kupcom, którzy wędrując ze swoimi towarami do Khanhiwary trafili przypadkiem do wioski i byli bardzo zadziwieni tym, co zobaczyli. Słyszeli już bowiem o tym, że słonie i inne zwierzęta zrównały tę osadę z ziemią, więc wielce byli zadziwieni, kiedy okazało się, że zamiast zgliszczy zastali miejsce tętniące niewielkim, ale życiem, a do tego również pełne miłości i szczęścia. Oczywiście przy najbliższej okazji powiadomili o wszystkim całe miasto, a ludzie w mieście też przekazywali tę informację innym ludziom, a ci znowu innymi itd. W mieście szczególnie zachwycony tymi wszystkimi wiadomościami był doktor Plumford.
- Ach, nasz drogi Mowgli! Wiedziałem, że w każdej sytuacji zawsze da sobie radę! - mówił z zachwytem w głosie.
Wieść o tym, że wioska ponownie zaczęła tętnić życiem dotarła też do jej poprzednich mieszkańców. Wszyscy byli tym bardzo zainteresowani, a niektórzy postanowili sprawdzić, czy ta historia jest prawdziwa, czy może jest tylko wytworem wyobraźni owych kupców. Szczególnie chcieli tego się dowiedzieć ludzie, którzy po opuszczeniu wioski nie znaleźli szczęścia w nowym miejscu i z chęcią powróciliby do dawnego miejsca zamieszkania. Tylko, czy powrót do tego, co było kiedyś jest możliwe? A jeżeli tak, to jak teraz to będzie wyglądać? Czy można powrócić do tego, co minęło?
Wszystko zaczęło się wtedy, kiedy to pewnego dnia Mowgli i Meshua razem z Rikkim pasali bawoły na pastwisku, rozkoszując się piękną pogodą, jaka panowała.
- Wiesz, lubię tę pracę - powiedział Mowgli po chwili milczenia - To naprawdę bardzo przyjemne zajęcie.
- Tak, a do tego też możesz dużo leżeć i odpoczywać - zaśmiała się delikatnie Meshua - A to chyba każdy lubi.
- Nie wiem, czy każdy, ale ja na pewno - stwierdził Rikki.
Zwierzak wyszczerzył ząbki w miłym uśmiechu, gdy nagle poczuł coś, co go zaniepokoiło. Tym czymś był widok niewielkiej grupy ludzi, która właśnie zmierzała w kierunku wioski.
- Zobaczcie! - zawołał - Ktoś tutaj idzie!
Mowgli i Meshua zerwali się z trawy i przyjrzeli się uważnie, kto idzie i wyraźnie się przerazili.
- Poznaję ich! - zawołał Mowgli.
- Ja także - dodała Meshua - To ludzie z wioski. Jedni z tych, którzy nas...


Mowgli zacisnął pięści ze złości, a zęby zazgrzytały mu w gniewnie. Zaraz przed oczami stanął mu obraz Meshui zranionej w kolanko, z którego jej leciała krew, a także widok Buldea i całej tej reszty ludzi pragnących ich śmierci i to za co? Za to tylko, że narazili się temu kłamliwemu łajdakowi, który nigdy nie darował zniewagi i musiał wziąć za nią okrutną pomstę, bez względu na to, ilu ludzi przy tym zabije. A te podłe kreatury jeszcze mu w tym pomagały. Pomagały mu, a teraz ośmielają się tutaj przychodzić. I po co? W jakim celu?
- Mowgli - Meshua złapała go za rękę - Spokojnie.
- Ale to przecież ci ludzie. Ci sami, którzy pomagali Buldeo.
- Wiem i też się boję, ale proszę, nie atakuj ich.
- Skąd pomysł, że chcę ich zaatakować?
- Przecież widzę.
Mowgli spojrzał na dziewczynkę i powoli rozluźnił pięść.
- Pobiegnę do wioski i zobaczę, co się dzieje. Poczekasz tu z Rikkim?
- Dobrze, poczekam.
Chłopiec bardzo niechętnie przystał na propozycję dziewczynki, gdyż jego serce rozdzierała chęć zemsty za to, co się stało, czy może raczej nie tyle zemsty, co po prostu zwykłej sprawiedliwości, jednak mimo wszystko postanowił zaczekać z sądem nad tymi łajdakami do czasu, aż wróci Meshua i powie, o co chodzi.
Meshua pognała prędko w kierunku wioski, gdzie zastała wszystkich swoich bliskich właśnie robiących sobie przerwę od pracy w polu.
- Co się stało, kochanie? - zapytał Bougi zdumiony widokiem wnuczki.
- Coś nie tak z bawołami? - dodał Neel.
- Nie, z bawołami dobrze, ale chodzi o to, że... - Meshua próbowała z trudem odzyskać oddech po biegu, jaki właśnie dokonała - Chodzi o to, że idą do nas ludzie.
- Ludzie? Jacy ludzi? - spytała Mari.
- Pewnie znowu jacyś kupcy - stwierdził jej mąż.
- Nie, to ludzie z naszej wioski - odpowiedziała Meshua.
- Ludzie? Z wioski? - zapytał Sikh.
- Tej wioski? - jęknęła Shanti.
- Tak, z tej - pokiwała głową dziewczynka - Jest ich sześcioro, dwoje z nich to dzieci!
Wszyscy jęknęli z niepokojem, kiedy tylko zrozumieli, co się dzieje. Bougi zaś złapał natychmiast za leżącą obok niego motykę i zawołał:
- Czego oni tu jeszcze chcą?! Brać pomstę za zniszczenie ich domów? Jeśli tak, to marny ich los!
- Spokojnie, ojcze. Nie róbmy głupstw - rzekła przerażonym głosem Mari - Najpierw dowiedzmy się, czego chcą.
- Właśnie. Pobić ich zawsze zdążymy - dodał Neel nieco żartobliwym tonem.
Mężczyzna wychodził bowiem z założenia, że nie ma sensu bać się tylko sześciu ludzi, w tym dwójki dzieci, więc na pewno nic im nie grozi z ich strony.
Chwilę później do rodziny powoli zbliżyli się ludzie, o których mówiła Meshua. To było dwóch mężczyzn, dwie kobiety oraz dwóch chłopców w wieku nie większym niż pięć wiosen. Mężczyźni mieli na plecach wielkie pakunki, a kobiety trzymały dzieci za ręce. Bougi od razu ich rozpoznał.
- No proszę, bracia Suldo i Muldo - powiedział z ironią w głosie.
Mari i Neel również ich rozpoznali, zwłaszcza, że obaj bracia byli jednymi z tych gorliwców, którzy to najbardziej ich chcieli posłać na stos. Więcej, brali udział w ich uwięzieniu, a Muldo osobiście powalił na ziemię Neela, zaś Suldo szarpał jego żonę, nie licząc się przy tym z faktem, że była ona wówczas brzemienna. Na ich widok Mari podniosła Ranjana z ziemi i mocno przycisnęła go do serca. Widząc to Neel stanął przed żoną, osłaniając ją własnym ciałem, a Shanti i Sikh stanęli obok niego, aby bronić w razie czego kobiety.
- Czego tu chcecie? - zapytał gniewnie Bougi.
Bracia spojrzeli na siebie, potem na swoje żony, mając na twarzach załamane miny, po czym padli na ziemię, oddając pokłon Bougiemu i jego rodzinie.
- Tak strasznie was przepraszamy - powiedziała żona Suldo.
- Nie myśleliśmy wówczas jasno. Zwiedziono nas podstępnie - dodała żona Muldo.
- To prawda - rzekł Suldo, nie śmiąc nawet spojrzeć w oczy Bougiemu - Błagam, wybaczcie nam.
- Naczelnik i Buldeo oszukali nas - wtrącił Muldo, także wbijając swój wzrok w ziemię - Obaj wmówili nam, że jesteście demonami i to dlatego pomagacie temu chłopcu z dżungli. Twierdzili, iż tylko wasza śmierć może nas ocalić.
- A wy im uwierzyliście? - rzucił gniewnie Neel.
- Nie rozumiem, jak mogliście dać się zwieść - powiedziała Mari wręcz załamanym głosem - Tyle lat żyliśmy tu w zgodzie. Tyle lat tu mieszkaliśmy, a wy przez plotki tego podłego kłamcy Buldeo bez trudu uwierzyliście w to, że wam zagrażamy. Jak mogliście uwierzyć w to, co on wam mówił?
- Był bardzo przekonujący - odpowiedziała żona Suldo - Teraz jednak wiemy, że to wszystko były zwykłe kłamstwa, a oni chcieli zagarnąć to, co posiadacie.
- Proszę, wybaczcie nam i pozwólcie nam tu zamieszkać - dodała żona Muldo - Nie chcemy wracać tam, skąd przybyliśmy. Tam już nie ma dla nas życia.
- Przebaczcie nam, proszę. Bądźcie litości i wyrozumiali - błagali ich mężowie, dalej kajając się przed Bougim.
Starszy pan zaciskał wściekły dłonie na kiju, który trzymał w ręku, a jego zęby zgrzytały z wściekłości. Widać było wyraźnie, iż z największą chęcią podniósłby teraz ten kij, po czym obiłby nim plecy obu braci za to, czego jego rodzina od nich doznała i z pewnością by tak postąpił, gdyby nie Meshua, która domyślając się jego zamiarów, złapała go za rękę i rzekła:
- Dziadku, proszę, przebacz im. Oni nie są złymi ludźmi.
Co prawda Meshua sama miała wielki żal do braci Suldo i Muldo, ale przebywając z Mowglim bardzo wiele się nauczyła od niego o przebaczeniu i miłosierdziu. Poza tym, choć chciała kary dla tych, co ich skrzywdzili, to jednak nie była w stanie tego żądać wtedy, kiedy widziała rozpacz i strach malujący się na twarzach tej szóstki ludzi. Poza tym dwóch z nich to byli jeszcze mali chłopcy. Nie zasługiwali na to, żeby widzieć, jak jej dziadek obija ich ojców kijem, nawet jeśli ci ojcowie na to zasłużyli. Nie, te dzieci nie zasłużyły na takie widoki. Prócz tego Meshua miała dość miękkie serce, któremu obce były mściwość i zawiść, więc choć umiała się gniewać, to też umiała wybaczyć, a teraz bardzo chciała, aby jej dziadek też wybaczył obu braciom.
Bougi spojrzał na wnuczkę nie wiedząc, co ma począć. Bardzo chciał sprawiedliwości i długo na nią czekał, jednak jakoś nie umiał się oprzeć proszącym oczom swojej wnuczki. Poza tym widząc, jak i żony obu braci oraz ich synowie także padają przed nim na kolana w błagalnym geście, nie był w stanie dłużej trwać w gniewie, dlatego skinął lekko głową na znak, że wyraża zgodę na prośbę Meshui i spokojnym tonem rzekł:
- Moja wnuczka ma rację. Nie jesteście złymi ludźmi. Naprawdę źli byli naczelnik wsi i Buldeo, a także kapłan i Garroum, ale oni wszyscy już nie żyją. Sprawiedliwość została wymierzona. Nie będziemy więc szukać na was pomsty.
- Przebaczasz nam zatem? - zapytał Suldo, powoli unosząc wzrok i kierując go w stronę staruszka.
- Tak, wybaczam wam.
Obaj bracie odetchnęli z ulgą, podobnie jak ich żony i synowie. Dobrze wiedzieli, że jeśli Bougi mówi, iż im wybacza, to na pewno tak jest, dlatego mogli być już pewni o swoje życie, choć wciąż palił ich wstyd z powodu tego, jak kiedyś wobec tego człowieka postąpili i mieli nadzieję, że kiedyś zdołają to naprawić.
- Powiedzcie nam teraz, co tu robicie? - zapytał Bougi.
- Właśnie. Dlaczego wróciliście? - dodał Neel.
Obaj bracia i ich rodziny powoli podnieśli się z ziemi, po czym zaczęli wszystko wyjaśniać.
- Po zniszczeniu wioski udaliśmy się do naszych krewnych, ale nie mogliśmy tam spokojnie żyć - wyjaśnił Suldo.
- Wieść o tym, co zrobiliśmy rozeszła się prędko po całej okolicy - dodał Muldo - Wszędzie, dokąd tylko byśmy nie skierowali swoich kroków, byliśmy traktowani jak mordercy. Żołnierzy angielscy rozgłaszali, że ludzie z wioski niedaleko Khanhiwary dla celów majątkowych próbowali spalić na stosie niewinną rodzinę, oskarżając ją o czary. Wszyscy się więc od nas odwrócili, nawet nasi krewni, którzy choć nas nie wyrzucili, ale też jawnie okazywali nam swoją niechęć. To było straszne. Nie mieliśmy tam życia. Dlatego też, gdy dowiedzieliśmy się od kupców, że wioska powoli zostaje odbudowana i można tam żyć, postanowiliśmy tu wrócić. Pomyśleliśmy, że być może wielki Śiwa przestał się już na nas gniewać.
- To nie Śiwa, ale Mowgli się rozgniewał! - zawołała Meshua - To z jego woli ta wioska została zniszczona, a teraz również z jego woli została odbudowana!
Na sam dźwięk tego imienia szóstka przybyszów przeraziła się nie na żarty!
- O nie! Mowgli?! Czyżby to było to samo dziecko wilk, które wtedy przegnaliśmy z wioski?! - zapytał przerażony Muldo.
- Głupcze! - zawołał Bougi gniewnym tonem - To nie żadne dziecko wilk, tylko mój wnuk!
- Właśnie! - dodała Mari - To mój mały Nathoo, którego zgubiłam, lecz z woli Śiwy go odzyskałam!
- Istotnie, więc przestańcie go tak nazywać! - rzekł Neel ze złością - Bo inaczej zaczniecie żałować, że w ogóle tu przyszliście!
- Ale czy... czy on tu jest? - zapytała żona Suldo.
- Nie inaczej. Jest tutaj z nami i żyje wraz z nami - odpowiedziała im nagle Shanti - Ale nie musicie się go obawiać.
- Ale... Czy on nie będzie chciał się na nas mścić? - spytał Suldo.
- Gdyby chciał się na was mścić, to zabiłby was wtedy, gdy zniszczył wioskę! - zawołała Shanti, czując ogromny przepływ odwagi - Ale on tego nie zrobił! Nie zabił także Ganshuma, choć ten próbował go zdradziecko zamordować ciosem w tył głowy, co sama widziałam na własne oczy! Skoro więc nie zabił jego, to nie zabije też was!
Nowo przybyli ludzie tak całkowicie nie byli przekonani jej słowami, ale mimo wszystko postanowili uwierzyć słowom Shanti, ale w końcu to zrobili, zwłaszcza, gdy Bougi zaczął z nimi rozmawiać na temat możliwości zamieszkania przez nich w wiosce.
- Możecie wszyscy do nas dołączyć i zamieszkać ponownie w naszym sąsiedztwie, lecz pamiętajcie, że musicie wraz z nami pracować dla dobra całej naszej małej społeczności.
Warunek był uczciwy i bardzo łatwy do spełnienia, dlatego też nowo przybyli mieszkańcy wioski przyjęli go bez wahania.
- Wielka szkoda, że nie mamy naszych bawołów. Łatwiej byśmy sobie z nimi mogli poradzić i przetrwać chłodniejsze dni - rzekł Suldo.
- Bądźcie spokojni - powiedział Sikh wesołym głosem - Mowgli się od dawna opiekuje bawołami z naszej wsi, w tym także i waszymi.
- Jak to? A więc nasze bawoły są tutaj?!
- A tak. Są tutaj i to bezpieczne.
- To prawda, ale my łakomi na cudze nie jesteśmy, dlatego też wasze bawoły do was powrócą - rzekł na to Bougi - A jeżeli jeszcze ktoś z naszych dawnych sąsiadów pojawi się tutaj, to oddamy mu jego bawoły.


Braciom zrobiło się nieco głupio, gdy usłyszeli o tym, iż Bougi nie jest łakomy na cudze. Doskonale wiedzieli, do czego to aluzja, ale też szybko odzyskali dobry humor i zaczęli rozmawiać o planach na temat kolejnych dwóch domów, jakie miały powstać w wiosce, a które bracia Suldo i Muldo postanowili tutaj zbudować dla siebie i swoich rodzin.
Widząc, że doskonale zaczyna się wszystko układać, Meshua pobiegła radośnie do Mowgliego, aby powiadomić go o tym, czego to właśnie była świadkiem. Chłopiec wraz z Rikkim wysłuchali jej uważnie i też bardzo się ucieszyli, choć Mowgli miał pewne wątpliwości, czy aby na pewno skrucha obu braci jest szczera. Zdecydował jednak, że nie będzie ich osądzał, ale da im czas na to, aby pokazali, ile są warci i jak bardzo szczere są ich słowa.
- Cieszę się, Mowgli! - zawołała po chwili Meshua - Tak strasznie się cieszę, że w wiosce znowu da się normalnie żyć! A wszystko dzięki tobie.
- Dzięki mnie? Nie przesadzaj - uśmiechnął się skromnie Mowgli - Ja mam w tej sprawie naprawdę niewielki udział.
- Ale przecież to ty przegnałeś stąd tych wszystkich łajdaków, którzy tutaj byli. To dzięki tobie teraz w wiosce znajdują się tylko naprawdę dobrzy ludzie.
- Być może, ale szkoda, że jest ich tak mało.
- Spokojnie, to się może jeszcze zmienić.
- To prawda - stwierdził Rikki - To wszystko może się jeszcze zmienić. Ja ci mówię, Mowgli, że zanim się obejrzysz, ta wioska będzie tętnić życiem i to tak, jak dawniej.
- O nie! Tylko tak, jak dawniej! - jęknęła Meshua - W żadnym razie tak nie może być! Wtedy było tutaj pełno ludzi, którzy uważali Mowgliego za dzikusa z dżungli i wilkołaka! Nie chcę, żeby to się powtórzyło!
- Tak, masz rację. Wybacz mi, głupiec ze mnie - rzekł Rikki - Nie może być tak, jak kiedyś, ale może być lepiej niż kiedyś. A jestem pewien, że teraz to może być już tylko lepiej.
- Mam taką nadzieję - powiedział Mowgli, chociaż jego głos wyrażał obawy, iż będzie inaczej.
Meshua jednak była pełna nadziei na lepszą przyszłość, podobnie jak Rikki, także więc już po chwili oboje zaczęli biegać po łące, piszcząc przy tym z radości. Mowgli zaś usiadł zasmucony na ziemi i zaczął wpatrywać się w ten widok z niepokojem.
- Och, Meshua - powiedział sam do siebie - Zazwyczaj, kiedy się tak z czegoś cieszyliśmy, to potem nagle spadało na nas nieszczęście i traciliśmy wszystko, co dawało nam radość. Obawiam się, że teraz też tak może być.
- Do kogo mówisz, moja mała żabko?
Mowgli odwrócił się za siebie i zauważył wtedy, że niedaleko niego stoi Raksha. Wilczyca wyglądała na bardzo zmęczoną, ale mimo tego była uśmiechnięta od ucha do ucha.
- Mamo! - zawołał radośnie chłopiec, po czym podbiegł do wilczycy i uściskał mocno jej łeb - Tak strasznie się cieszę, że cię widzę!
- Ja również się cieszę, kochanie - odpowiedziała mu czule Raksha, lekko liżąc go po twarzy - Widzę, że twoi przyjaciele są bardzo uradowani, ale ty jakoś nie. Czy coś się stało?
Mowgli westchnął delikatnie, po czym usiadł na trawie i powiedział:
- Widzisz, jestem nieco niespokojny. Przed chwilą do wioski wróciło kilku ludzi. To są ci sami ludzie, którzy wcześniej mnie stąd wygnali. Mój dziadek... Mój ludzki dziadek zgodził się ich przyjąć, aby mieszkali z nami.
- A ty uważasz, że to zły pomysł?
- Sam nie wiem, mamo. Z jednej strony wiem, że należy dawać innym szansę, ale też z drugiej obawiam się, że ci ludzie mogą znowu skrzywdzić moich bliskich. Mniejsza tu o mnie, ale Meshua i reszta... Bardzo się o nich boję.
- Rozumiem cię, moja mała żabko - odpowiedziała mu czułym głosem Raksha - Nie jestem pewna, co mogę ci w tej sprawie poradzić, ale skoro twoi ludzcy przyjaciele zgodzili się dać im szansę, to ty także powinieneś to zrobić.
- I mam tak po prostu im zaufać?
- Nie od razu. Raczej dopiero wtedy, kiedy zasłużą na twoje zaufanie. A póki co bądź wobec nich ostrożny, chociaż być może ta ostrożność jest zbyteczna.
- Mam taką nadzieję. Nie chcę znowu obawiać się o życie swoje ani moich bliskich. Tak bardzo mi na nich zależy.
- A szczególnie na jednej z nich, prawda? - zachichotała lekko Raksha, po czym zaczęła kasłać.
Robiła to tak mocno, że aż padła na ziemię i zanim zdołała zapanować nad kaszlem, to już leżała na niej plackiem.
- Mamo, co ci jest?! - jęknął przerażony Mowgli i dotknął ręką jej łba - Poczekaj, zawołam Meshuę i...
- Nie trzeba, synku - uśmiechnęła się delikatnie Raksha - To zwykły kaszel i nic więcej. Dam sobie radę. To nic takiego.
- Mowgli! Hej, Mowgli! Mama woła nas na kolację! - zawołała nagle Meshua, która skończyła już biegać z radości dookoła całej łąki.
- Dobrze, zaraz przyjdę! - odkrzyknął chłopiec - Tylko zagnam bawoły do wioski na noc!
- Dobrze, będziemy na ciebie czekać!
Meshua stała dość daleko, ale zauważyła, że obok Mowgliego jest jakiś wilk, ale nie przejęła się tym, ponieważ wiedziała, iż jej przyjaciel ma wiele bliskich sobie osób pośród zwierząt, zwłaszcza pośród wilków, dlatego też widok chłopca rozmawiającego przyjaźnie z wilkiem nie był dla niej niczym niezwykłym. Gdyby jednak stała bliżej, to zauważyłaby, że owo zwierzę to jest przybrana matka Mowgliego i wyraźnie źle się czuje, a wówczas nie biegłaby tak prędko do wioski, aby zjeść kolację, ale zostałaby, aby pomóc. Tak się jednak nie stało i Meshua pobiegła do wioski pełna radości.
- Idź z nią, moja mała żabko - powiedziała Raksha - Zobaczymy się później w tym samym miejscu.
- Ale mamo...
- Spokojnie, nic mi nie będzie. Odpocznę trochę.
Mowgli nie był pewien, czy może zostawić Matkę Wilczycę samą, ale ostatecznie tak postanowił zrobić. Ponieważ zaś po chwili przyszli do niego Sikh i Shanti, żeby pomóc mu zagnać bawoły z powrotem do wioski, zaś Raksha powoli wycofała się w busz, aby jej nie zauważyli, to chłopiec z dżungli przeszedł do działania i z pomocą obu swoich przyjaciół zagnał wszystkie bawoły ponownie do wioski, gdzie wszyscy już czekali na niego, aby zjeść z nim kolację.
Gdy zjedzono posiłek, to Mowgli i jego towarzysze rozpalili ognisko, gdyż zaczęło się robić coraz ciemniej i coraz mniej było widać. Co prawda chłopiec z buszu dobrze widział w ciemności, ale jego bliscy z rasy ludzi już nie posiadali tego talentu, dlatego też ognisko było konieczne, żeby mogli cokolwiek widzieć, a kiedy już zostało ono rozpalone, to wówczas wszyscy zaczęli rozmawiać na najróżniejsze tematy, przy czym głównym tematem była przyszłość wioski, która wydawała się coraz bardziej jasna i przyjemna. Bracia Suldo i Muldo planowali zbudowanie chat dla siebie i swoich rodzin, a także zasugerowali, że być może wkrótce w wiosce zjawią się również inni dawni jej mieszkańcy.
- Jeśli się zjawią i będą szczerze żałować tego, co zrobili i jeśli nigdy więcej nie podniosą na nas ręki, wtedy będą mogli tu mieszkać - powiedział Bougi poważnym tonem.
- Nie bój się. Nie ma takiej możliwości, aby ktoś znowu podniósł rękę na twojego wnuka i innych członków twojej rodziny - stwierdził nieco ironicznie Suldo - Zbyt blisko jest dżungla i wasi przyjaciele z niej, żeby ktokolwiek was tknął. Pamięć o tym, co się tu stało, jak i o tym, jaka kara spotkała nas za to nigdy nie zaginie. Ludzie zawsze będą pamiętać o tym, co się dzieje z tymi, którzy łamią prawo i dla chęci zysku krzywdzą innych.
- To prawda. Cień dżungli i jej sprawiedliwości na zawsze pozostanie w naszej pamięci - dodał ponuro Muldo.
- Aha, a więc to tak - uśmiechnął się do niego bardzo ironicznie Neel - Mam zatem rozumieć, że poszanowanie naszych praw wiążę się u was ze strachem przed ewentualną zemstą dżungli?
- Skądże znowu - odpowiedział mu Suldo - Ale dla tych, którzy zechcą was ponownie krzywdzić pamięć o tym, co się tutaj stało już zawsze będzie działać niczym lodowata kąpiel.
- W sumie odrobina strachu nigdy nie zaszkodzi. Każde prawo opiera swoją siłę na strachu przed konsekwencjami za jego złamanie - stwierdził Bougi - Tylko, jeżeli w tej wiosce pojawi się więcej ludzi, to trzeba będzie ustanowić jakąś władzę, jakiegoś naczelnika.
- Dobrze, tylko kto zostanie naszym naczelnikiem? - spytał Sikh.
- Jak to, kto? Dziadek Bougi! - zawołała wesoło Meshua.
- Popieram - zgodził się Mowgli - Jest najstarszy i najbardziej z nas wszystkich doświadczony. Tylko taki ktoś może być wodzem.
- Tylko ja nie wiem, czy chciałbym być naczelnikiem - powiedział z uśmiechem na twarzy Bougi.
- Spokojnie, może nie będzie to konieczne, tato - rzekła pocieszająco Mari - Być może nikt więcej tutaj nie zamieszka i nie będziesz musiał nami rządzić.
- Nie chodzi o to, że nie chciałbym rządzić. Ja po prostu nie wiem, czy byłbym dobrym naczelnikiem - zachichotał Bougi.
Wszyscy zaczęli się śmiać, kiedy usłyszeli ten żart. Wszyscy oprócz Mowgliego, który wciąż pamiętał o Matce Wilczycy czekającej na niego niedaleko wioski, aby z nim porozmawiać. Korzystając więc z okazji, iż nikt na niego nie patrzy, powoli odszedł od ogniska i wymknął się w kierunku buszu, aby porozmawiać z Rakshą mając nadzieję, że zastanie ją tam, gdzie ją ostatnio widział. Nadzieja jego nie była płonna, gdyż Matka Wilczyca leżała spokojnie w krzakach, w których spoczęła zanim poszedł do swojej ludzkiej rodziny.


- Mamo, jestem już - powiedział Mowgli, podchodząc do Rakshy.
Ta powoli i dość ociężale podniosła swój łeb i spojrzała z uśmiechem na swego przybranego syna.
- Och, Mowgli, mój synku! Tak się cieszę, że tu jesteś! Czekałam na ciebie. Wiedziałam, że przyjdziesz i przyszedłeś. Jak to dobrze.
Mówiła powoli i była wyraźnie zmęczona.
- Co ci jest, mamo? - zapytał zaniepokojony Mowgli.
- Nic takiego, kochanie. Po prostu, starość mnie w końcu dopadła. To było nieuniknione.
- Och, mamo! Dla mnie zawsze będziesz młodą i piękną wilczycą jak wtedy, gdy się mną opiekowałaś.
Matka Wilczyca uśmiechnęła się delikatnie i polizała go bardzo czule po twarzy i dłoniach, gdy tylko usiadł obok niej.
- Cieszą mnie twoje słowa. I cieszy mnie twoja obecność. Tak bardzo chciałam cię znowu zobaczyć zanim nadejdzie kres.
- Kres? Jaki kres? Mamo, przeżyjesz jeszcze niejednego wilka!
- A po co mam go przeżywać, moja mała żabko? Cóż mi po tym, że ich przeżyję?! Przecież jestem samotna. Twój wilczy ojciec nie żyje, a ja muszę patrzeć na inne szczęśliwe pary wokół mnie rozpaczając, że tego, którego ja umiłowałam już nie ma pośród nas.
- Mamo, nie jesteś samotna! Masz przecież mnie! Masz przecież moich braci, a swoje dzieci!
- Mam je, ale one muszą żyć dalej, póki jeszcze mają siły na to, żeby żyć. A ja muszę spokojnie odejść z tego świata, gdy tylko nadejdzie na to stosowna pora. I nic tego nie może zmienić.
- Nie, mamo! - zaprotestował Mowgli - Nie możesz odejść! Ja się nie zgadzam! Nie chcę, żebyś umierała! Ja cię kocham!
- I ja cię kocham, moja mała żabko, jednak wszystko, co żyje na tym świecie kiedyś musi z niego odejść. To nieuniknione. To zmiana niezbędna do tego, żeby to, co przyszło na świat miało na nim miejsce, aby żyć. Tej zmiany nigdy nie powstrzymasz, tak jak nie powstrzymasz zachodzącego słońca, jak to rzekł przed śmiercią twój biedny ojciec. Każdy dzień ma swój początek i swój kres. Mój dzień powoli dobiega końca. Musisz to zrozumieć i spróbować żyć mimo wszystko. Twoi bracia to zrozumieli, gdy dziś z nimi rozmawiałam. Musisz więc zrozumieć to i ty.
- Mamo... Proszę, spróbuj jeszcze dłużej pożyć - rzekł Mowgli, mając już łzy w oczach - Życie w wiosce zaczyna znowu rozkwitać! Będziemy tu wszyscy znowu szczęśliwi. Tak samo jak dawniej!
- Na pewno, kochanie. Na pewno. Bardzo się cieszę, że znalazłeś swoje miejsce na świecie. A więc zamieszkasz teraz z ludźmi?
- Nie, mamo. Ja zamieszkam w szałasie niedaleko wioski. Nie jestem chyba jeszcze gotów na to, aby mieszkać między ludźmi, zwłaszcza jeśli ma się ich pojawić tu więcej.
- Skąd pewność, że się pojawią?
- To tylko przypuszczenie, ale tak musi być. A jeśli tak będzie, to wolę trzymać się od nich na dystans. Zbyt dobrze jeszcze pamiętam, co oni mi zrobili i co zrobili Meshui i jej rodzinie.
- Wciąż nie umiesz im tego wybaczyć?
- Wybaczyłem już im dawno, ale czy zdołam z nimi żyć, to już inna sprawa.
- Spokojnie, moja mała żabko. Jestem pewna, że szybko im wybaczysz i będziesz w stanie z nimi żyć. Wszystko jest tylko kwestią czasu.
Mowgli spojrzał zaniepokojony na Matkę Wilczycę, która mówiła już coraz słabszym głosem.
- Mamo! Ty słabniesz!
- Jestem po prostu zmęczona - odpowiedziała mu Raksha - Zmęczona życiem i starością.
- Mamo, ty nie możesz umrzeć! Musisz żyć i być u mojego boku! Jak ja sobie bez ciebie poradzę?
- Doskonale, moja mała żabko. Skoro poradziłeś sobie tak często bez mojej pomocy, to teraz także tego dokonasz.
Mowgli czuł, że szykuje się kolejna przygnębiająca nauka, której wcale nie chciał słuchać, dlatego powiedział:
- No dobrze, mamo. Porozmawiamy o tym jutro. Teraz jesteś bardzo zmęczona i dlatego tak mówisz. Jak się wyśpisz, to będziesz mówić inaczej i będziesz bardziej radosna niż teraz.
- Tak, pewnie masz rację - pokiwała smutno głową Raksha - Po prostu muszę się wyspać, a zaraz spojrzę na wszystko inaczej.
Mowgli uśmiechnął się radośnie, po czym położył się przy swej wilczej matce i rzekł czule:
- Do jutra, mamo. Kocham cię.
- Do jutra, moja mała żabko. Ja ciebie też.
Chłopiec powoli zamknął oczy, bo i jego dopadło zmęczenie, a chwilę później pogrążył się w głębokim śnie, który trwał do wczesnego poranka.
Ten oczywiście musiał nadejść, podobnie jak każdy inny ranek, a kiedy to się stało, to Mowgli powoli wstał, przeciągnął się i powiedział:
- Ach, jaki piękny dzień się nam szykuje! Nie sądzisz, mamo?
Raksha jednak mu nie odpowiedziała. Chłopiec podszedł więc do niej i lekko dotknął jej sierści, mówiąc:
- Mamo... Już jest dzień. Nie jesteś głodna? Mamo... Mamo...
Matka Wilczyca jednak milczała dalej i choć Mowgli trząsł nią coraz mocniej, nie otworzyła oczu. Jej przybrany syn doskonale zrozumiał, co to oznacza, ale próbował jeszcze przez chwilę ją szarpać licząc, iż może mimo wszystko zaraz ją obudzi. Tak się jednak nie stało, bo wilczycy już nic nie było w stanie wybudzić ze snu, w którym się pogrążyła.
- O nie! Mamo! Proszę cię! Ja nie chcę! - krzyczał z rozpaczą Mowgli, łapiąc się rękami za głowę - Mamo, proszę! Obudź się! Nie zostawiaj mnie samego! Mamo! Mamo!
Ponieważ nic to nie dało, Mowgli ze łzami w oczach skierował swój wzrok ku górze i wrzasnął z rozpaczy. Jego krzyk rozniósł się echem po całej dżungli, a wilczy bracia bohatera naszej opowieści, jak tylko usłyszeli ów krzyk, to od razu zrozumieli, iż to oznacza, że oto właśnie stało się to, czego od dawna się obawiali: ich matka umarła.



2 komentarze:

  1. Przeczytałem i mam pytanie: czy ci dwaj bracia, którzy zdecydowali się powrócić do odbudowanej wioski wraz z rodzinami, zostali wymyśleni przez Ciebie? Widać, że naprawdę żałują tego, iż wcześniej stanęli po stronie Buldea, dając wiarę jego podłym kłamstwom, skoro okazali szczerą skruchę przed rodziną Mowgliego. Meshua jest ufna, ale Mowgli nie do końca wierzy w ich zapewnienia, tym bardziej że go przy tym nie było. Poza tym on czuje się najbardziej pokrzywdzony przez ludzi, którzy uważali go za dzikusa i odmieńca, dlatego trudniej mu jest obdarzyć ich zaufaniem. Ale najważniejsze jest to, że ci bracia zrozumieli, jak podłe było ich postępowanie, skoro zostali potępieni przez swoją rodzinę i ludzi z miasta, w którym zamieszkali. A Raksha przeczuwała zbliżającą się śmierć, dlatego przyszła do Mowgliego, żeby się z nim pożegnać tak, jak wcześniej ze swoimi synami. On z całą pewnością bardzo przeżyje jej śmierć. W końcu przez tyle lat zastępowała mu matkę i go wychowała, więc ich więź musiała być bardzo silna.

    OdpowiedzUsuń
  2. Fajnie, że w wiosce znowu można normalnie żyć, choć wielka szkoda, że Raksha musiała umrzeć. Ale widać takie życie. Tylko jak Mowgli sobie z tym poradzi?

    OdpowiedzUsuń