czwartek, 8 listopada 2018

Rozdział 068

Rozdział LXVIII

Doktor Plumford składa wizytę


Mowgli zgodnie ze złożoną obietnicą pochował ciało Rakshy w tej samej jaskini, w której to nieco wcześniej spoczął Ojciec Wilk. Chłopiec musiał rzecz jasna wcześniej odsunąć kamienie, które zagradzały wejście do jaskini, a potem złożył w nim ciało Matki Wilczycy obok ciała jej męża, po czym stanął w milczeniu, aby uczcić pamięć swoich przybranych rodziców. Obok niego stało jego wilcze rodzeństwo, które przybyło tutaj, aby wziąć udział w tej uroczystości. Bardzo mocno opłakiwali oni swoją matkę i mieli nadzieję, że tam, dokąd się udała odnajdzie ona spokój i szczęśliwe życie u boku Ojca Wilka.
Po oddaniu ostatniego szacunku wilczym rodzicom Mowgli oraz jego bracia wyszli z jaskini, przed którą czekali już na nich ich bliscy, po czym chłopiec zawalił grotę kamieniami, aby już nikt nie mógł do niej wejść i przeszkodzić w spokoju dwójki szlachetnych wilków. Potem wszyscy razem zawyli głośno z rozpaczy na znak, iż oto właśnie odeszła z tego świata jedna z najwspanialszych istot, jakie kiedykolwiek żyły w dżungli. To była wielka strata dla wszystkich, którzy ją znali, a jeszcze większa dla tych, którzy ją kochali, czyli głównie dla jej potomków, zarówno tych rodzonych, jak i tych przybranych.
- Pamiętaj wszak, Mowgli, że życie musi toczyć się dalej bez względu na to, jak bolesne dotykają nas straty - powiedział Akela do chłopca, gdy powoli wszyscy zaczęli się rozchodzić - Musisz o tym pamiętać i spróbować normalnie żyć, choć wiadomo, że nie będzie to dla ciebie łatwe.
- Akelo... Czy po śmierci kogoś, kogo tak bardzo kochaliśmy, można jeszcze normalnie żyć?
- Nie wiem, czy można... Ale należy próbować - odpowiedział na to ponurym tonem wilk - Ja sam wiem, że naprawdę trudno jest poradzić sobie z tak bolesną stratą, jak śmierć kogoś, kogo się kocha. Ja sam przeżyłem prawie wszystkich, którzy byli mi bliskich i których kochałem. Twoi rodzice byli mi zawsze niczym rodzina i co? To oni powinni brać udział w moim pogrzebie, a nie ja w ich. To niesprawiedliwe i bardzo dla mnie bolesne. Młodzi odchodzą, a starzy pozostają, aby patrzeć na to, jak powoli wymiera wszystko, co miało dla nich jakąkolwiek wartość. Wolnego Plemienia już praktycznie nie ma i nie wiem, czy dożyję takiej chwili, gdy się ono odrodzi. Umierają bliskie mi osoby, a świat się zmienia na gorsze... Dżungla, którą znałem już nie istnieje. Umarła, a ja muszę żyć, aby patrzeć na jej pogrzeb.
- Spokojnie, Akelo - powiedział Mowgli - Ja wierzę, że dla dżungli jest jeszcze nadzieja. Shere Khan przecież nie żyje, a zło, które uczynił umarło wraz z nim.
- Zło nie umiera nigdy, mój przyjacielu - odparł na to Akela - Owszem, Shere Khan nie żyje, ale zło, które stworzył swoim działaniem wciąż dotyka nas boleśnie. Zatruta została krew pobratymcza i jad ten trudno będzie nam usunąć.
Akela uśmiechnął się nagle delikatnie i rzekł:
- Ale wybacz mi, mój przyjacielu. Ty opłakujesz rodziców, a ja wciąż opłakuję świat, który znałem z dawnych lat i który umarł. Nie myśl jednak, że twoi rodzice nie byli mi bliscy. Przeciwnie, kochałem ich oboje jak swoje dzieci, a teraz już ich nie ma. Cierpię bardzo mocno, ale jeśli mnie to boli, to ciebie musi boleć jeszcze mocniej.
Przez chwilę nic nie mówili, a potem Akela znowu przemówił:
- Wraz z twoimi rodzicami odeszła pewna epoka w dżungli. Ja, Kaa, Hathi, Baloo i Bagheera jesteśmy już ostatnimi reliktami tej epoki. My już nie naprawimy całkowicie zła, które stworzył ten podlec Shere Khan. Ale wy, moi kochani...
To mówiąc zwrócił się do Mowgliego i idącej obok niej Meshui, która podczas tej całej ceremonii nie odezwała się ani słowem, uważając, że to zbyt przykre wydarzenie, aby można było kogokolwiek pocieszyć jakimś dobrym słowem. Poza tym mama niejeden raz jej wspominała, że podczas pogrzebu najlepiej zachować milczenie, bo ona o wiele lepiej wyraża ból i współczucie dla tych, którzy cierpią razem z nami.


- Wy, moi kochani... Och, wy macie jeszcze szansę, żeby tego dokonać! - mówił dalej Akela - To w was jest nadzieja dla dżungli. Dawnej epoki nie zdołacie nigdy przywrócić, ale być może z czasem przywrócicie chociaż jej drobną część.
- Oczywiście, że zdołamy tego dokonać - powiedział Mowgli - Wolna Gromada może jeszcze się odrodzić. Coraz więcej młodych wilków zaczyna się z nami zadawać. Akru ma dzieci, które już wkrótce same doczekają się dzieci. Sura i Lala także się doczekają potomstwa, zaś potomkowie tych zdrajców, którzy nas kiedyś odtrącili dla tego nędznika Shere Khana coraz więcej nas odwiedzają i coraz częściej mówią o tym, aby odtworzyć Wolną Gromadę i powołać nowego wodza.
- Tak, wiem o tym. Ale zaczynają się kłócić, kiedy tylko dochodzi do rozmowy na temat owego wodza - odpowiedział ponuro Akela - A chyba wiesz doskonale, że żadna gromada nie może istnieć bez wodza. Pszczoły mają swoją królową, mrówki także, ludzie mają swoich przywódców, a więc i wilki go mieć muszą. Jeśli chcą znowu stworzyć Gromadę, to muszą mieć wodza.
- One chcą mieć wodza, ale nie umieją się dogadać w sprawie, kto tym wodzem miałby być - zauważył ponuro Mowgli - Moi bracia chcą, abym to ja rządził, ale ja wolałbym, abyś to ty był naszym wodzem, a młode wilki uważają, że to powinien być ktoś młody i silny, lecz zawsze kłócą się, gdy poruszają ten szczegół. Każdy z nich uważa się za godnego tego tytułu i proponują walki mające go wyszczególnić, ale nie wszyscy uważają walkę za sprawiedliwy sposób ustalenia przywództwa. Wielu też jest zdania, że powinni głosować wszyscy naraz i wybrać tego, kto otrzyma więcej głosów, ale ci, którzy to mówią, nazywani są tchórzami i obrażają się nawzajem. Jednym słowem, wszelkie narady, które w tym oto celu w ciągu ostatnich tygodni z moimi braćmi zorganizowano, kończyły się tak samo, czyli jedną wielką sprzeczką.
- A więc jak widzisz, to pokolenie nie ma szans na to, aby powołać Wolną Gromadę - powiedział smutno Akela - A co mówią dzieci Akru?
- Żadna ze stron... czyli ani zwolennicy głosowania, ani też zwolennicy walk nie uważają ich głosu za ważny - odpowiedział mu Mowgli - Dopiero kilka miesięcy temu stali się dorośli i zdolni do samodzielnych łowów, więc brak im doświadczenia i wszystkiego, co sprawiłoby, żeby ich szanowano podczas narad. Jedynie moi bracia i ja liczymy się z ich zdaniem, ale poza tym...
- Rozumiem...
- A ja nie. Dziwi mnie to podejście. Dzieci Akru przeszły wszak chrzest bojowy podczas walki z tym łajdakiem Ahmadem. Wykazały się wówczas wielką odwagą i co? Poza moimi braćmi i Lalą oczywiście nikt ich podczas narad nie szanuje.
- Widzisz więc sam, Mowgli, że to nie w tych wilkach jest nadzieja dla Gromady spoczywa. Nadzieja spoczywa właśnie w tobie i Meshui.
- We mnie? - zdziwiła się Meshua, odzywając się po raz pierwszy - A niby dlaczego we mnie?
- Ponieważ zarówno ty, jak i Mowgli posiadacie w sobie więcej mocy niż wiele wilków nowego pokolenia - odpowiedział Akela - Ty i Mowgli, chociaż dla ludzi jesteście młodzi wiekiem, to dla nas jesteście już dorośli i cenimy wasze zdanie niczym zdanie dorosłych. Cenimy je, ponieważ macie więcej mądrych rzeczy do powiedzenia niż niejeden z tych kundli, którzy mienią się wilkami i którzy chcą Wolnej Gromady, a mimo to nie posiadają w sobie żadnej mądrości tych, którzy zakładali pierwszą Wolną Gromadę. W ich łbach spoczywała mądrość, a w łbach tych oto kundli spoczywa tylko żądza władzy. Myślisz może, że po co oni chcą mieć Wolną Gromadę? Aby łatwiej sobie radzić podczas polowań! Tu wcale nie chodzi o chęć powrotu sprawiedliwości pośród wilczego plemienia. Tutaj chodzi jedynie o chęć nasycenia sobie brzucha, bo w stadzie o wiele lepiej się poluje niż samotnie. Wielu z tych zdrajców, którzy przeszli na stronę Shere Khana już nie żyje. Zginęli w pułapkach zastawionych przez ludzi lub zabitych przez zwierzęta, którym weszli na tereny łowieckie. Nie jest więc ich celem przywrócenie dawnych czasów, ale tego, żeby znowu mieli całkowicie pełne żołądki bez większego ryzyka. Taka jest prawda. To pokolenie nic nie zdziała.
Akela pomyślał przez chwilę, po czym powiedział:
- Ale wiecie, co wam powiem? W jednym ci zdrajcy mają rację. Trzeba młodego wodza, żeby stanął na czele odrodzonej Wolnej Gromady. Tylko młody i bardzo dzielny wódz, który będzie posiadał charyzmę oraz ogromne zdolności może ich poprowadzić. Ja już jestem stary, skapcaniałem i sam mogę polować tylko na niewielką zwierzynę. Ale ty, Mowgli... Ty możesz ich poprowadzić. A jeśli sam tego nie chcesz, to właśnie ty nam powinieneś wybrać nowego wodza i powinieneś mieć zawsze głos w każdej sprawie. A nowy wódz winien cię szanować i słuchać we wszystkim.
- Och, Akelo...
- Kiedy taka prawda. Tyś jest dzieckiem dawnej epoki, która jeszcze posiadała zasady i która była godna pamiętania. A do tego jesteś młody i silny, a także niegłupi. Skutecznie poprowadziłeś nas podczas walki z Shere Khanem, zatem powinieneś mieć głos w każdej sprawie dotyczącej Wolnej Gromady. Ale nie tylko to. Powinieneś też pomóc Baloo wyszkolić nowe pokolenie wilków. Z tego pokolenia, które mamy obecnie nic już nie będzie. Jedni to zdrajcy, a drudzy to ich skłóceni potomkowie. A trzeci to weterani, których nikt poza wami nie bierze już na poważnie. Ale nowe pokolenie... O! Ono może zdziałać wszystko, jeśli tylko otrzyma odpowiednie nauki. I to wy powinniście mu je przekazać. Wy dwoje razem z Baloo.
- My dwoje? - zapytała zdziwiona Meshua.
- Tak, właśnie wy dwoje - potwierdził Akela - Wszak kiedyś, kiedy prezentowałeś nam swojego brata Ranjana mówiliśmy, że będziesz dobrym nauczycielem Prawa Dżungli i twoja luba także. Zgodziłeś się nim zostać, lecz póki co nie masz kogo szkolić. Ale kiedyś nadejdzie taki dzień, a wtedy dżungla upomni się o swego nowego nauczyciela.
- Jest jeszcze Baloo - zauważył Mowgli.
- Baloo póki żyje, póty będzie uczył, ale on jest stary i dobrze o tym wie. Bez godnego siebie następcy i pomocnika niczego nie zdziała, sam tak mówił. I uważa, że tylko w was jest siła niezbędna każdemu, kto ma uczyć Praw Dżungli. Dlatego oboje bądźcie czujni, proszę was, bo kiedyś ta sama dżungla, która teraz liże rany zadane im przez Shere Khana i jego intrygi, ta sama dżungla kiedyś poprosi was oboje o pomoc. A wy jej tej pomocy nie odmawiajcie, proszę was. Nie odmawiajcie jej, bo jeśli nie wy, to kto zdoła uleczyć wszystkie rany?
- Ależ Akelo... - odezwała się Meshua - Przecież ja się nie nadaję na nauczycielkę.
- Dlaczego? Czyż nie opanowałaś w pełni mowy zwierząt? Czyż nie jesteś szanowana przez wielu mieszkańców tej dżungli? Czyż nie masz u swego boku Mowgliego, syna Ojca Wilka i Matki Wilczycy zwanej Rakshą? Czyż razem nie dokonaliście więcej aniżeli niejedna wilcza wataha? Czyż razem nie stanowicie pary zdolnej pokonać każdego wroga, który tylko wam stanie na drodze? Moja droga, jesteś siłą Mowgliego, a on jest twoją siłą. Oboje się wspieracie i tworzycie razem jedność. Posiadacie znacznie więcej umiejętności niż ja kiedykolwiek posiadałem. Dlatego to nie we mnie jest nadzieja dla Wolnej Gromady, lecz właśnie w waszej dwójce. Wierzę, że kiedyś nadejdzie taka chwila, kiedy to nowe wilki przyjdą na świat i mimo błędów rodziców zechcą one przyjąć nauki Praw Dżungli. Wówczas każde z was będzie tej dżungli potrzebne i otrzyma wezwanie o pomoc. Proszę was już teraz, nie odrzucajcie go. Nie odmawiajcie, ponieważ większa w was siła drzemie aniżeli możecie to sobie wyobrazić.


Po tych słowach Akela uśmiechnął się lekko i pożegnał dzieci, które ruszyły w powrotną drogę do wioski, w towarzystwie wiernego Rikkiego drepczącego w pobliżu ich nóg.
- Jak myślisz, Mowgli? Kiedy to się stanie? - zapytała nagle Meshua.
- Co się stanie? - spojrzał na nią zaintrygowany Mowgli.
- To wszystko, o czym mówił nam Akela. I to nowe pokolenie wilków wymagające nauki Praw Dżungli.
- Nie wiem, Meshua. Nie mam pojęcia, ale mam nadzieję, że nastąpi to i to jak najszybciej.
- A czy wtedy odpowiemy na wezwanie, gdy ono nadejdzie?
- Oczywiście, że odpowiemy. Odpowiemy i pomożemy, chociaż i tak lepszego nauczyciela niż Baloo nigdy nie będzie, możesz być tego pewna.
- Jak dla mnie jesteś zbyt skromny, Mowgli - stwierdził Rikki wesołym tonem - Akela ma co do ciebie rację. Posiadasz więcej talentów niż chcesz to ujawnić.
- Cóż... Może i tak, ale i tak nigdy nie dorównam papie misiowi w jego mądrości.
- Nikt ci nie każe mu dorównywać. Po prostu bądź dobry w tym, co robisz, a będzie dobrze.
Cała trójka powoli i prowadząc przyjemną rozmowę spokojnie dotarła do wioski, w której właśnie przebywał bardzo niespodziewany gość. Zastali go w chacie Meshui i jej bliskich. Ów gość siedział pomiędzy gospodarzami i rozmawiał z nimi, gdy jednak dzieci w towarzystwie mangusty weszły do środka, rozmowa się urwała, a wszystkie oczy zwróciły się w kierunku całej trójki.
- O! Dzieci! - zawołał radośnie gość, gdy tylko je zobaczył - Strasznie się cieszę, że was widzę!
- Doktor Plumford! - krzyknęli wesoło jednocześnie Mowgli i Meshua, rozpoznając bez trudu niespodziewanego gościa.
Dzieci skoczyły mocno w objęcia lekarzowi, który objął ich czule do siebie i powiedział głosem, który nie ukrywał radości z powodu przybycia obojga bardzo miłych mu osób.
- Mowgli! Meshua! Tak się cieszę, że was tu widzę!
- My także - odpowiedziała mu Meshua.
- Właśnie, ale co pan tu robi, panie doktorze? - zapytał Mowgli.
- Ach, wyobraźcie sobie, że pewien maharadża wezwał mnie, abym mu uleczył jego małżonkę. On mieszka w mieście, do którego droga wiedzie w pobliżu waszej wioski. Pojechałem tam, szybko załatwiłem sprawę, po jaką mnie posłano, gdyż maharani wcale nie była poważnie chora, dokuczały jej tylko migreny i nerwica... Przypisałem jej zatem leki i ruszyłem w drogę powrotną do domu, ale postanowiłem, że zajrzę tutaj i zobaczę, jak wam się wiedzie, bo już o waszej odbudowanej wiosce krążą legendy. Pomyślałem zatem, iż zobaczę, jak wam się wiedzie i proszę, wiedzie wam się bardzo dobrze. Cieszy mnie to, gdyż miałem nadzieję, że tak właśnie będzie i jak widzę kłamał ten, kto twierdził, iż nadzieja jest matką głupich.
Widok doktora wprawił Mowgliego i Meshuę w wielką radość, która była im bardzo potrzebna w sytuacji, w jakiej obecnie się znajdowali, bo przecież pogrzeb Matki Wilczycy nie był niczym, co mogłoby ich ucieszyć. To była przygnębiająca i okrutna dla ich serc sytuacja, a teraz zapomnieli o tym bólu i smutku, który im dokuczał, gdyż zobaczyli kogoś, kto był im dobrym przyjacielem, który odebrał narodziny Ranjana, a do tego jeszcze wyleczył Meshuę z malarii i zoperował Baloo, gdy ten otrzymał ciężki postrzał od Sabu. Ten człowiek uczynił dla nich tyle dobrego, że sam jego widok ich ucieszył i pomógł im chociaż na chwilę zapomnieć o tym, co im dokuczało.
Dzieci usiadły więc w towarzystwie swej rodziny i doktora, który zaraz zaczął opowiadać o tym, jak wyglądał pałac maharadży. Okazało się, że był on podobnie zbudowany, co pałac Ahmada, który obecnie stanowił koszary wojsk pułkownika Brydona, jednak pałac Ahmada nie był już miejscem, w którym można było mieszkać i cieszyć się życiem, zaś pałac maharadży i jego żony, będącej niedawno pacjentką doktora, był miejscem nad wyraz pięknym i pełnym przepychu.
- Powiadam wam, to miejsce naprawdę tętni życiem. Wszędzie pełno służby kręcącej się i pilnującej, aby przybyć na czas do swego pana, ściany są ozdobione pięknymi ozdobami, podłogi wyłożone są najpiękniejszymi materiałami, a do tego jeszcze te wszystkie figurki hinduskich bożków, wazy z importu, obrazy i w ogóle cała masa najróżniejszych zbytków, bez których bogaci ludzie dość często nie wyobrażają sobie życia. Ja sam, jako Anglik uważam, że to wszystko bardzo piękne, ale jakoś ja bym się źle czuł w takim przepychu. Ale mojego zdania nie warto brać na poważnie w tej sprawie. Mnie zawsze nie trzeba było wiele do szczęścia, bo mi wystarczy codziennie filiżanka dobrej herbaty, smaczne trzy posiłki dziennie, dobra książka do czytania i żeby wszyscy ludzie wokół mnie nigdy nie chorowali poważnie, abym nie musiał się obawiać, że któryś z nich umrze, a ja nie zdołam mu pomóc. To mi w zupełności do szczęścia wystarczy. Ale cóż... Jak już mówiłem, mojego zdania w tej sprawie nie warto brać na poważnie, bo jestem dziwakiem.
- Na pewno nie tak wielkim, jak my - uśmiechnął się delikatnie Bougi - Bo takich dziwaków jak my w całych Indiach nie uświadczysz.
- A to czemu? - zaśmiał się dowcipnie doktor Plumford.
- Ponieważ ilu pan zna ludzi, którzy mieli okazję poznać mieszkańców dżungli i żyć z nimi w przyjaźni, a po wyrzucenie z wioski powrócić do niej i starać się ją odbudować kawałek po kawałku?
- To rzeczywiście strasznie dziwne - zażartował sobie doktor - Ale tak czy inaczej, ta wioska zaczyna kwitnąć i już wkrótce będziecie państwo mieli w niej rajskie życie.
- My już je mamy, proszę pana - powiedziała Meshua - Bo jest tu z nami Mowgli i zostanie z nami na zawsze i już nigdy go nie stracimy.
- Tak, mam taką nadzieję - rzekła Mari, kładąc czule dłonie na ramiona swego syna.
Żywiła wielką nadzieję, iż Mowgli nie zechce już od nich odejść, choć wciąż z powodu urazy, jaką żywił do tego miejsca nie chciał zamieszkać w ich chacie, a jedynie w szałasie w pobliżu wioski. Mari zrobiłaby bardzo wiele, aby chłopiec żył z nimi tak samo, jak dawniej, ale za radą męża i ojca postanowiła nie naciskać na Mowgliego bojąc się, że wszelki nacisk z jej strony może odnieść skutek odwrotny od zamierzonego. Poza tym cieszyła się, iż chłopiec w ogóle chce z nimi przebywać, chociaż rasa ludzka bardzo mocno go zawiodła i wiele wskazywało na to, że może chcieć odsunąć się od niej na zawsze, a tymczasem żył z nimi w odbudowanej wiosce i był z tego powodu wyraźnie szczęśliwy. Oby już zawsze tak było.
Doktor Plumford został na obiedzie, a następnie razem z żołnierzami, którzy go eskortowali do miasta i którzy w wiosce czekali na zakończenie przez niego wizyty, pojechał do Khanhiwary bardzo zadowolony z tego, czego właśnie doświadczył.
- Proszę nas odwiedzać, panie doktorze najczęściej, jak to tylko będzie możliwe - poprosiła Mari, gdy lekarz miał odjeżdżać - Pana wizyta bardzo nas wszystkich ucieszyła.
- Pan zawsze będzie u nas mile widziany - dodał Neel.
- A wy będziecie zawsze mile widziani w Khanhiwarze - uśmiechnął się przyjaźnie doktor - I ja z wielką chęcią zawsze was u siebie ugoszczę. Przybywajcie więc, kiedy tylko zechcecie.
- Będziemy pamiętać o tym zaproszeniu - powiedział Bougi - I przy najbliższej okazji skorzystamy z niego.
- Oby ta okazja nadeszła jak najszybciej - odparł doktor - A na razie, do zobaczenia, przyjaciele!
Po tych oto słowach Julien Plumford powoli odjechał w towarzystwie eskortujących go żołnierzy, uśmiechając się przy tym od ucha do ucha na wspomnienie miłej wizyty, jaką właśnie odbył.


                                                                   KONIEC TOMU I

wtorek, 11 września 2018

Rozdział 067

Rozdział LXVII

Życie powraca do normy


Chociaż wydawało się to niemożliwe, to jednak wioska powoli zaczęła tętnić życiem, o ile oczywiście można tak nazwać obecność w niej tylko kilku ludzi (w tym zaledwie troje dorosłych), a także ichneumona i całego stada bawołów. Było to niczym w porównaniu z tym życiem, które kiedyś w niej tętniło, ale mimo wszystko Mowgli i jego przyjaciele byli z tej sytuacji bardzo zadowoleni i nie potrzebowali niczego więcej ponad to, co już mieli. A co mieli? Stado bawołów, które pasali, zakupione w mieście zboże, które mogli zasiać, gdy tylko nadejdzie na to odpowiednia pora, a do tego również powoli zaczęli stawiać chaty. Miały być tylko dwie, gdyż uważali, że tylko jedna nie starczy dla nich wszystkich i powinni zbudować dwie. Oczywiście zajęło to znacznie więcej czasu niż gdyby zbudowali tylko jedną, ale mimo to praca nie była dla nich ani trudna, ani tym bardziej przygnębiająca. Wręcz przeciwnie, sprawiała im wielką przyjemność, ponieważ mogli pracować wspólnie, całą swoją rodziną, bo przecież stanowili rodzinę, co dodawało im sił oraz chęci do pracy. Tak, byli rodziną, prawdziwą rodziną - oni wszyscy, nawet Shanti i Sikh, którzy choć niespokrewnieni, to jednak stanowili razem z całą resztą jedną, szczęśliwą rodzinę. Rodzinę serc.
- Baloo rzekł mi kiedyś, że prawdziwe stado tworzą nie stworzenia ze sobą spokrewnione, ale takie, które są sobie bliskie - powiedział Mowgli, gdy Sikh wyraził żal, że nie jest naprawdę członkiem ich rodziny - Uważam, że miał rację. Nie musi nas łączyć pokrewieństwo. Ja i ty jesteśmy jednej krwi, ponieważ jesteśmy przyjaciółmi. Prawdziwymi przyjaciółmi, a wszak prawdziwi przyjaciele to jest takie stado, w którym wszyscy członkowie stada mogą na siebie liczyć. A my przecież zawsze możemy na siebie liczyć, prawda?
- Tak, zgadzam się - powiedział Sikh.
- No widzisz. A skoro tak jest, to jaka jest różnica w tym, czy ty i ja jesteśmy braćmi prawdziwymi, czy może tylko z tytułu? Dla mnie to nie ma żadnej różnicy. Jesteśmy przyjaciółmi, a przyjaciele to najpiękniejsza na świecie rodzina. Tak w każdym razie mówił Baloo, a ja mu wierzę. Myślę, że i ty powinieneś.
Sikh uśmiechnął się zadowolony, gdy usłyszał te słowa. Bardzo mu się one spodobały.
Jednym słowem, wioska ponownie zaczęła tętnić życiem, a chociaż początkowo tego życia nie było w niej tak wiele, to jednak potem zaczęło być go już znacznie więcej, a wszystko dlatego, iż wieść o tym, jak Mowgli i jego rodzina zaczęli spokojnie żyć w wiosce rozeszła się lotem błyskawicy. A wszystko to dzięki kilku kupcom, którzy wędrując ze swoimi towarami do Khanhiwary trafili przypadkiem do wioski i byli bardzo zadziwieni tym, co zobaczyli. Słyszeli już bowiem o tym, że słonie i inne zwierzęta zrównały tę osadę z ziemią, więc wielce byli zadziwieni, kiedy okazało się, że zamiast zgliszczy zastali miejsce tętniące niewielkim, ale życiem, a do tego również pełne miłości i szczęścia. Oczywiście przy najbliższej okazji powiadomili o wszystkim całe miasto, a ludzie w mieście też przekazywali tę informację innym ludziom, a ci znowu innymi itd. W mieście szczególnie zachwycony tymi wszystkimi wiadomościami był doktor Plumford.
- Ach, nasz drogi Mowgli! Wiedziałem, że w każdej sytuacji zawsze da sobie radę! - mówił z zachwytem w głosie.
Wieść o tym, że wioska ponownie zaczęła tętnić życiem dotarła też do jej poprzednich mieszkańców. Wszyscy byli tym bardzo zainteresowani, a niektórzy postanowili sprawdzić, czy ta historia jest prawdziwa, czy może jest tylko wytworem wyobraźni owych kupców. Szczególnie chcieli tego się dowiedzieć ludzie, którzy po opuszczeniu wioski nie znaleźli szczęścia w nowym miejscu i z chęcią powróciliby do dawnego miejsca zamieszkania. Tylko, czy powrót do tego, co było kiedyś jest możliwe? A jeżeli tak, to jak teraz to będzie wyglądać? Czy można powrócić do tego, co minęło?
Wszystko zaczęło się wtedy, kiedy to pewnego dnia Mowgli i Meshua razem z Rikkim pasali bawoły na pastwisku, rozkoszując się piękną pogodą, jaka panowała.
- Wiesz, lubię tę pracę - powiedział Mowgli po chwili milczenia - To naprawdę bardzo przyjemne zajęcie.
- Tak, a do tego też możesz dużo leżeć i odpoczywać - zaśmiała się delikatnie Meshua - A to chyba każdy lubi.
- Nie wiem, czy każdy, ale ja na pewno - stwierdził Rikki.
Zwierzak wyszczerzył ząbki w miłym uśmiechu, gdy nagle poczuł coś, co go zaniepokoiło. Tym czymś był widok niewielkiej grupy ludzi, która właśnie zmierzała w kierunku wioski.
- Zobaczcie! - zawołał - Ktoś tutaj idzie!
Mowgli i Meshua zerwali się z trawy i przyjrzeli się uważnie, kto idzie i wyraźnie się przerazili.
- Poznaję ich! - zawołał Mowgli.
- Ja także - dodała Meshua - To ludzie z wioski. Jedni z tych, którzy nas...


Mowgli zacisnął pięści ze złości, a zęby zazgrzytały mu w gniewnie. Zaraz przed oczami stanął mu obraz Meshui zranionej w kolanko, z którego jej leciała krew, a także widok Buldea i całej tej reszty ludzi pragnących ich śmierci i to za co? Za to tylko, że narazili się temu kłamliwemu łajdakowi, który nigdy nie darował zniewagi i musiał wziąć za nią okrutną pomstę, bez względu na to, ilu ludzi przy tym zabije. A te podłe kreatury jeszcze mu w tym pomagały. Pomagały mu, a teraz ośmielają się tutaj przychodzić. I po co? W jakim celu?
- Mowgli - Meshua złapała go za rękę - Spokojnie.
- Ale to przecież ci ludzie. Ci sami, którzy pomagali Buldeo.
- Wiem i też się boję, ale proszę, nie atakuj ich.
- Skąd pomysł, że chcę ich zaatakować?
- Przecież widzę.
Mowgli spojrzał na dziewczynkę i powoli rozluźnił pięść.
- Pobiegnę do wioski i zobaczę, co się dzieje. Poczekasz tu z Rikkim?
- Dobrze, poczekam.
Chłopiec bardzo niechętnie przystał na propozycję dziewczynki, gdyż jego serce rozdzierała chęć zemsty za to, co się stało, czy może raczej nie tyle zemsty, co po prostu zwykłej sprawiedliwości, jednak mimo wszystko postanowił zaczekać z sądem nad tymi łajdakami do czasu, aż wróci Meshua i powie, o co chodzi.
Meshua pognała prędko w kierunku wioski, gdzie zastała wszystkich swoich bliskich właśnie robiących sobie przerwę od pracy w polu.
- Co się stało, kochanie? - zapytał Bougi zdumiony widokiem wnuczki.
- Coś nie tak z bawołami? - dodał Neel.
- Nie, z bawołami dobrze, ale chodzi o to, że... - Meshua próbowała z trudem odzyskać oddech po biegu, jaki właśnie dokonała - Chodzi o to, że idą do nas ludzie.
- Ludzie? Jacy ludzi? - spytała Mari.
- Pewnie znowu jacyś kupcy - stwierdził jej mąż.
- Nie, to ludzie z naszej wioski - odpowiedziała Meshua.
- Ludzie? Z wioski? - zapytał Sikh.
- Tej wioski? - jęknęła Shanti.
- Tak, z tej - pokiwała głową dziewczynka - Jest ich sześcioro, dwoje z nich to dzieci!
Wszyscy jęknęli z niepokojem, kiedy tylko zrozumieli, co się dzieje. Bougi zaś złapał natychmiast za leżącą obok niego motykę i zawołał:
- Czego oni tu jeszcze chcą?! Brać pomstę za zniszczenie ich domów? Jeśli tak, to marny ich los!
- Spokojnie, ojcze. Nie róbmy głupstw - rzekła przerażonym głosem Mari - Najpierw dowiedzmy się, czego chcą.
- Właśnie. Pobić ich zawsze zdążymy - dodał Neel nieco żartobliwym tonem.
Mężczyzna wychodził bowiem z założenia, że nie ma sensu bać się tylko sześciu ludzi, w tym dwójki dzieci, więc na pewno nic im nie grozi z ich strony.
Chwilę później do rodziny powoli zbliżyli się ludzie, o których mówiła Meshua. To było dwóch mężczyzn, dwie kobiety oraz dwóch chłopców w wieku nie większym niż pięć wiosen. Mężczyźni mieli na plecach wielkie pakunki, a kobiety trzymały dzieci za ręce. Bougi od razu ich rozpoznał.
- No proszę, bracia Suldo i Muldo - powiedział z ironią w głosie.
Mari i Neel również ich rozpoznali, zwłaszcza, że obaj bracia byli jednymi z tych gorliwców, którzy to najbardziej ich chcieli posłać na stos. Więcej, brali udział w ich uwięzieniu, a Muldo osobiście powalił na ziemię Neela, zaś Suldo szarpał jego żonę, nie licząc się przy tym z faktem, że była ona wówczas brzemienna. Na ich widok Mari podniosła Ranjana z ziemi i mocno przycisnęła go do serca. Widząc to Neel stanął przed żoną, osłaniając ją własnym ciałem, a Shanti i Sikh stanęli obok niego, aby bronić w razie czego kobiety.
- Czego tu chcecie? - zapytał gniewnie Bougi.
Bracia spojrzeli na siebie, potem na swoje żony, mając na twarzach załamane miny, po czym padli na ziemię, oddając pokłon Bougiemu i jego rodzinie.
- Tak strasznie was przepraszamy - powiedziała żona Suldo.
- Nie myśleliśmy wówczas jasno. Zwiedziono nas podstępnie - dodała żona Muldo.
- To prawda - rzekł Suldo, nie śmiąc nawet spojrzeć w oczy Bougiemu - Błagam, wybaczcie nam.
- Naczelnik i Buldeo oszukali nas - wtrącił Muldo, także wbijając swój wzrok w ziemię - Obaj wmówili nam, że jesteście demonami i to dlatego pomagacie temu chłopcu z dżungli. Twierdzili, iż tylko wasza śmierć może nas ocalić.
- A wy im uwierzyliście? - rzucił gniewnie Neel.
- Nie rozumiem, jak mogliście dać się zwieść - powiedziała Mari wręcz załamanym głosem - Tyle lat żyliśmy tu w zgodzie. Tyle lat tu mieszkaliśmy, a wy przez plotki tego podłego kłamcy Buldeo bez trudu uwierzyliście w to, że wam zagrażamy. Jak mogliście uwierzyć w to, co on wam mówił?
- Był bardzo przekonujący - odpowiedziała żona Suldo - Teraz jednak wiemy, że to wszystko były zwykłe kłamstwa, a oni chcieli zagarnąć to, co posiadacie.
- Proszę, wybaczcie nam i pozwólcie nam tu zamieszkać - dodała żona Muldo - Nie chcemy wracać tam, skąd przybyliśmy. Tam już nie ma dla nas życia.
- Przebaczcie nam, proszę. Bądźcie litości i wyrozumiali - błagali ich mężowie, dalej kajając się przed Bougim.
Starszy pan zaciskał wściekły dłonie na kiju, który trzymał w ręku, a jego zęby zgrzytały z wściekłości. Widać było wyraźnie, iż z największą chęcią podniósłby teraz ten kij, po czym obiłby nim plecy obu braci za to, czego jego rodzina od nich doznała i z pewnością by tak postąpił, gdyby nie Meshua, która domyślając się jego zamiarów, złapała go za rękę i rzekła:
- Dziadku, proszę, przebacz im. Oni nie są złymi ludźmi.
Co prawda Meshua sama miała wielki żal do braci Suldo i Muldo, ale przebywając z Mowglim bardzo wiele się nauczyła od niego o przebaczeniu i miłosierdziu. Poza tym, choć chciała kary dla tych, co ich skrzywdzili, to jednak nie była w stanie tego żądać wtedy, kiedy widziała rozpacz i strach malujący się na twarzach tej szóstki ludzi. Poza tym dwóch z nich to byli jeszcze mali chłopcy. Nie zasługiwali na to, żeby widzieć, jak jej dziadek obija ich ojców kijem, nawet jeśli ci ojcowie na to zasłużyli. Nie, te dzieci nie zasłużyły na takie widoki. Prócz tego Meshua miała dość miękkie serce, któremu obce były mściwość i zawiść, więc choć umiała się gniewać, to też umiała wybaczyć, a teraz bardzo chciała, aby jej dziadek też wybaczył obu braciom.
Bougi spojrzał na wnuczkę nie wiedząc, co ma począć. Bardzo chciał sprawiedliwości i długo na nią czekał, jednak jakoś nie umiał się oprzeć proszącym oczom swojej wnuczki. Poza tym widząc, jak i żony obu braci oraz ich synowie także padają przed nim na kolana w błagalnym geście, nie był w stanie dłużej trwać w gniewie, dlatego skinął lekko głową na znak, że wyraża zgodę na prośbę Meshui i spokojnym tonem rzekł:
- Moja wnuczka ma rację. Nie jesteście złymi ludźmi. Naprawdę źli byli naczelnik wsi i Buldeo, a także kapłan i Garroum, ale oni wszyscy już nie żyją. Sprawiedliwość została wymierzona. Nie będziemy więc szukać na was pomsty.
- Przebaczasz nam zatem? - zapytał Suldo, powoli unosząc wzrok i kierując go w stronę staruszka.
- Tak, wybaczam wam.
Obaj bracie odetchnęli z ulgą, podobnie jak ich żony i synowie. Dobrze wiedzieli, że jeśli Bougi mówi, iż im wybacza, to na pewno tak jest, dlatego mogli być już pewni o swoje życie, choć wciąż palił ich wstyd z powodu tego, jak kiedyś wobec tego człowieka postąpili i mieli nadzieję, że kiedyś zdołają to naprawić.
- Powiedzcie nam teraz, co tu robicie? - zapytał Bougi.
- Właśnie. Dlaczego wróciliście? - dodał Neel.
Obaj bracia i ich rodziny powoli podnieśli się z ziemi, po czym zaczęli wszystko wyjaśniać.
- Po zniszczeniu wioski udaliśmy się do naszych krewnych, ale nie mogliśmy tam spokojnie żyć - wyjaśnił Suldo.
- Wieść o tym, co zrobiliśmy rozeszła się prędko po całej okolicy - dodał Muldo - Wszędzie, dokąd tylko byśmy nie skierowali swoich kroków, byliśmy traktowani jak mordercy. Żołnierzy angielscy rozgłaszali, że ludzie z wioski niedaleko Khanhiwary dla celów majątkowych próbowali spalić na stosie niewinną rodzinę, oskarżając ją o czary. Wszyscy się więc od nas odwrócili, nawet nasi krewni, którzy choć nas nie wyrzucili, ale też jawnie okazywali nam swoją niechęć. To było straszne. Nie mieliśmy tam życia. Dlatego też, gdy dowiedzieliśmy się od kupców, że wioska powoli zostaje odbudowana i można tam żyć, postanowiliśmy tu wrócić. Pomyśleliśmy, że być może wielki Śiwa przestał się już na nas gniewać.
- To nie Śiwa, ale Mowgli się rozgniewał! - zawołała Meshua - To z jego woli ta wioska została zniszczona, a teraz również z jego woli została odbudowana!
Na sam dźwięk tego imienia szóstka przybyszów przeraziła się nie na żarty!
- O nie! Mowgli?! Czyżby to było to samo dziecko wilk, które wtedy przegnaliśmy z wioski?! - zapytał przerażony Muldo.
- Głupcze! - zawołał Bougi gniewnym tonem - To nie żadne dziecko wilk, tylko mój wnuk!
- Właśnie! - dodała Mari - To mój mały Nathoo, którego zgubiłam, lecz z woli Śiwy go odzyskałam!
- Istotnie, więc przestańcie go tak nazywać! - rzekł Neel ze złością - Bo inaczej zaczniecie żałować, że w ogóle tu przyszliście!
- Ale czy... czy on tu jest? - zapytała żona Suldo.
- Nie inaczej. Jest tutaj z nami i żyje wraz z nami - odpowiedziała im nagle Shanti - Ale nie musicie się go obawiać.
- Ale... Czy on nie będzie chciał się na nas mścić? - spytał Suldo.
- Gdyby chciał się na was mścić, to zabiłby was wtedy, gdy zniszczył wioskę! - zawołała Shanti, czując ogromny przepływ odwagi - Ale on tego nie zrobił! Nie zabił także Ganshuma, choć ten próbował go zdradziecko zamordować ciosem w tył głowy, co sama widziałam na własne oczy! Skoro więc nie zabił jego, to nie zabije też was!
Nowo przybyli ludzie tak całkowicie nie byli przekonani jej słowami, ale mimo wszystko postanowili uwierzyć słowom Shanti, ale w końcu to zrobili, zwłaszcza, gdy Bougi zaczął z nimi rozmawiać na temat możliwości zamieszkania przez nich w wiosce.
- Możecie wszyscy do nas dołączyć i zamieszkać ponownie w naszym sąsiedztwie, lecz pamiętajcie, że musicie wraz z nami pracować dla dobra całej naszej małej społeczności.
Warunek był uczciwy i bardzo łatwy do spełnienia, dlatego też nowo przybyli mieszkańcy wioski przyjęli go bez wahania.
- Wielka szkoda, że nie mamy naszych bawołów. Łatwiej byśmy sobie z nimi mogli poradzić i przetrwać chłodniejsze dni - rzekł Suldo.
- Bądźcie spokojni - powiedział Sikh wesołym głosem - Mowgli się od dawna opiekuje bawołami z naszej wsi, w tym także i waszymi.
- Jak to? A więc nasze bawoły są tutaj?!
- A tak. Są tutaj i to bezpieczne.
- To prawda, ale my łakomi na cudze nie jesteśmy, dlatego też wasze bawoły do was powrócą - rzekł na to Bougi - A jeżeli jeszcze ktoś z naszych dawnych sąsiadów pojawi się tutaj, to oddamy mu jego bawoły.


Braciom zrobiło się nieco głupio, gdy usłyszeli o tym, iż Bougi nie jest łakomy na cudze. Doskonale wiedzieli, do czego to aluzja, ale też szybko odzyskali dobry humor i zaczęli rozmawiać o planach na temat kolejnych dwóch domów, jakie miały powstać w wiosce, a które bracia Suldo i Muldo postanowili tutaj zbudować dla siebie i swoich rodzin.
Widząc, że doskonale zaczyna się wszystko układać, Meshua pobiegła radośnie do Mowgliego, aby powiadomić go o tym, czego to właśnie była świadkiem. Chłopiec wraz z Rikkim wysłuchali jej uważnie i też bardzo się ucieszyli, choć Mowgli miał pewne wątpliwości, czy aby na pewno skrucha obu braci jest szczera. Zdecydował jednak, że nie będzie ich osądzał, ale da im czas na to, aby pokazali, ile są warci i jak bardzo szczere są ich słowa.
- Cieszę się, Mowgli! - zawołała po chwili Meshua - Tak strasznie się cieszę, że w wiosce znowu da się normalnie żyć! A wszystko dzięki tobie.
- Dzięki mnie? Nie przesadzaj - uśmiechnął się skromnie Mowgli - Ja mam w tej sprawie naprawdę niewielki udział.
- Ale przecież to ty przegnałeś stąd tych wszystkich łajdaków, którzy tutaj byli. To dzięki tobie teraz w wiosce znajdują się tylko naprawdę dobrzy ludzie.
- Być może, ale szkoda, że jest ich tak mało.
- Spokojnie, to się może jeszcze zmienić.
- To prawda - stwierdził Rikki - To wszystko może się jeszcze zmienić. Ja ci mówię, Mowgli, że zanim się obejrzysz, ta wioska będzie tętnić życiem i to tak, jak dawniej.
- O nie! Tylko tak, jak dawniej! - jęknęła Meshua - W żadnym razie tak nie może być! Wtedy było tutaj pełno ludzi, którzy uważali Mowgliego za dzikusa z dżungli i wilkołaka! Nie chcę, żeby to się powtórzyło!
- Tak, masz rację. Wybacz mi, głupiec ze mnie - rzekł Rikki - Nie może być tak, jak kiedyś, ale może być lepiej niż kiedyś. A jestem pewien, że teraz to może być już tylko lepiej.
- Mam taką nadzieję - powiedział Mowgli, chociaż jego głos wyrażał obawy, iż będzie inaczej.
Meshua jednak była pełna nadziei na lepszą przyszłość, podobnie jak Rikki, także więc już po chwili oboje zaczęli biegać po łące, piszcząc przy tym z radości. Mowgli zaś usiadł zasmucony na ziemi i zaczął wpatrywać się w ten widok z niepokojem.
- Och, Meshua - powiedział sam do siebie - Zazwyczaj, kiedy się tak z czegoś cieszyliśmy, to potem nagle spadało na nas nieszczęście i traciliśmy wszystko, co dawało nam radość. Obawiam się, że teraz też tak może być.
- Do kogo mówisz, moja mała żabko?
Mowgli odwrócił się za siebie i zauważył wtedy, że niedaleko niego stoi Raksha. Wilczyca wyglądała na bardzo zmęczoną, ale mimo tego była uśmiechnięta od ucha do ucha.
- Mamo! - zawołał radośnie chłopiec, po czym podbiegł do wilczycy i uściskał mocno jej łeb - Tak strasznie się cieszę, że cię widzę!
- Ja również się cieszę, kochanie - odpowiedziała mu czule Raksha, lekko liżąc go po twarzy - Widzę, że twoi przyjaciele są bardzo uradowani, ale ty jakoś nie. Czy coś się stało?
Mowgli westchnął delikatnie, po czym usiadł na trawie i powiedział:
- Widzisz, jestem nieco niespokojny. Przed chwilą do wioski wróciło kilku ludzi. To są ci sami ludzie, którzy wcześniej mnie stąd wygnali. Mój dziadek... Mój ludzki dziadek zgodził się ich przyjąć, aby mieszkali z nami.
- A ty uważasz, że to zły pomysł?
- Sam nie wiem, mamo. Z jednej strony wiem, że należy dawać innym szansę, ale też z drugiej obawiam się, że ci ludzie mogą znowu skrzywdzić moich bliskich. Mniejsza tu o mnie, ale Meshua i reszta... Bardzo się o nich boję.
- Rozumiem cię, moja mała żabko - odpowiedziała mu czułym głosem Raksha - Nie jestem pewna, co mogę ci w tej sprawie poradzić, ale skoro twoi ludzcy przyjaciele zgodzili się dać im szansę, to ty także powinieneś to zrobić.
- I mam tak po prostu im zaufać?
- Nie od razu. Raczej dopiero wtedy, kiedy zasłużą na twoje zaufanie. A póki co bądź wobec nich ostrożny, chociaż być może ta ostrożność jest zbyteczna.
- Mam taką nadzieję. Nie chcę znowu obawiać się o życie swoje ani moich bliskich. Tak bardzo mi na nich zależy.
- A szczególnie na jednej z nich, prawda? - zachichotała lekko Raksha, po czym zaczęła kasłać.
Robiła to tak mocno, że aż padła na ziemię i zanim zdołała zapanować nad kaszlem, to już leżała na niej plackiem.
- Mamo, co ci jest?! - jęknął przerażony Mowgli i dotknął ręką jej łba - Poczekaj, zawołam Meshuę i...
- Nie trzeba, synku - uśmiechnęła się delikatnie Raksha - To zwykły kaszel i nic więcej. Dam sobie radę. To nic takiego.
- Mowgli! Hej, Mowgli! Mama woła nas na kolację! - zawołała nagle Meshua, która skończyła już biegać z radości dookoła całej łąki.
- Dobrze, zaraz przyjdę! - odkrzyknął chłopiec - Tylko zagnam bawoły do wioski na noc!
- Dobrze, będziemy na ciebie czekać!
Meshua stała dość daleko, ale zauważyła, że obok Mowgliego jest jakiś wilk, ale nie przejęła się tym, ponieważ wiedziała, iż jej przyjaciel ma wiele bliskich sobie osób pośród zwierząt, zwłaszcza pośród wilków, dlatego też widok chłopca rozmawiającego przyjaźnie z wilkiem nie był dla niej niczym niezwykłym. Gdyby jednak stała bliżej, to zauważyłaby, że owo zwierzę to jest przybrana matka Mowgliego i wyraźnie źle się czuje, a wówczas nie biegłaby tak prędko do wioski, aby zjeść kolację, ale zostałaby, aby pomóc. Tak się jednak nie stało i Meshua pobiegła do wioski pełna radości.
- Idź z nią, moja mała żabko - powiedziała Raksha - Zobaczymy się później w tym samym miejscu.
- Ale mamo...
- Spokojnie, nic mi nie będzie. Odpocznę trochę.
Mowgli nie był pewien, czy może zostawić Matkę Wilczycę samą, ale ostatecznie tak postanowił zrobić. Ponieważ zaś po chwili przyszli do niego Sikh i Shanti, żeby pomóc mu zagnać bawoły z powrotem do wioski, zaś Raksha powoli wycofała się w busz, aby jej nie zauważyli, to chłopiec z dżungli przeszedł do działania i z pomocą obu swoich przyjaciół zagnał wszystkie bawoły ponownie do wioski, gdzie wszyscy już czekali na niego, aby zjeść z nim kolację.
Gdy zjedzono posiłek, to Mowgli i jego towarzysze rozpalili ognisko, gdyż zaczęło się robić coraz ciemniej i coraz mniej było widać. Co prawda chłopiec z buszu dobrze widział w ciemności, ale jego bliscy z rasy ludzi już nie posiadali tego talentu, dlatego też ognisko było konieczne, żeby mogli cokolwiek widzieć, a kiedy już zostało ono rozpalone, to wówczas wszyscy zaczęli rozmawiać na najróżniejsze tematy, przy czym głównym tematem była przyszłość wioski, która wydawała się coraz bardziej jasna i przyjemna. Bracia Suldo i Muldo planowali zbudowanie chat dla siebie i swoich rodzin, a także zasugerowali, że być może wkrótce w wiosce zjawią się również inni dawni jej mieszkańcy.
- Jeśli się zjawią i będą szczerze żałować tego, co zrobili i jeśli nigdy więcej nie podniosą na nas ręki, wtedy będą mogli tu mieszkać - powiedział Bougi poważnym tonem.
- Nie bój się. Nie ma takiej możliwości, aby ktoś znowu podniósł rękę na twojego wnuka i innych członków twojej rodziny - stwierdził nieco ironicznie Suldo - Zbyt blisko jest dżungla i wasi przyjaciele z niej, żeby ktokolwiek was tknął. Pamięć o tym, co się tu stało, jak i o tym, jaka kara spotkała nas za to nigdy nie zaginie. Ludzie zawsze będą pamiętać o tym, co się dzieje z tymi, którzy łamią prawo i dla chęci zysku krzywdzą innych.
- To prawda. Cień dżungli i jej sprawiedliwości na zawsze pozostanie w naszej pamięci - dodał ponuro Muldo.
- Aha, a więc to tak - uśmiechnął się do niego bardzo ironicznie Neel - Mam zatem rozumieć, że poszanowanie naszych praw wiążę się u was ze strachem przed ewentualną zemstą dżungli?
- Skądże znowu - odpowiedział mu Suldo - Ale dla tych, którzy zechcą was ponownie krzywdzić pamięć o tym, co się tutaj stało już zawsze będzie działać niczym lodowata kąpiel.
- W sumie odrobina strachu nigdy nie zaszkodzi. Każde prawo opiera swoją siłę na strachu przed konsekwencjami za jego złamanie - stwierdził Bougi - Tylko, jeżeli w tej wiosce pojawi się więcej ludzi, to trzeba będzie ustanowić jakąś władzę, jakiegoś naczelnika.
- Dobrze, tylko kto zostanie naszym naczelnikiem? - spytał Sikh.
- Jak to, kto? Dziadek Bougi! - zawołała wesoło Meshua.
- Popieram - zgodził się Mowgli - Jest najstarszy i najbardziej z nas wszystkich doświadczony. Tylko taki ktoś może być wodzem.
- Tylko ja nie wiem, czy chciałbym być naczelnikiem - powiedział z uśmiechem na twarzy Bougi.
- Spokojnie, może nie będzie to konieczne, tato - rzekła pocieszająco Mari - Być może nikt więcej tutaj nie zamieszka i nie będziesz musiał nami rządzić.
- Nie chodzi o to, że nie chciałbym rządzić. Ja po prostu nie wiem, czy byłbym dobrym naczelnikiem - zachichotał Bougi.
Wszyscy zaczęli się śmiać, kiedy usłyszeli ten żart. Wszyscy oprócz Mowgliego, który wciąż pamiętał o Matce Wilczycy czekającej na niego niedaleko wioski, aby z nim porozmawiać. Korzystając więc z okazji, iż nikt na niego nie patrzy, powoli odszedł od ogniska i wymknął się w kierunku buszu, aby porozmawiać z Rakshą mając nadzieję, że zastanie ją tam, gdzie ją ostatnio widział. Nadzieja jego nie była płonna, gdyż Matka Wilczyca leżała spokojnie w krzakach, w których spoczęła zanim poszedł do swojej ludzkiej rodziny.


- Mamo, jestem już - powiedział Mowgli, podchodząc do Rakshy.
Ta powoli i dość ociężale podniosła swój łeb i spojrzała z uśmiechem na swego przybranego syna.
- Och, Mowgli, mój synku! Tak się cieszę, że tu jesteś! Czekałam na ciebie. Wiedziałam, że przyjdziesz i przyszedłeś. Jak to dobrze.
Mówiła powoli i była wyraźnie zmęczona.
- Co ci jest, mamo? - zapytał zaniepokojony Mowgli.
- Nic takiego, kochanie. Po prostu, starość mnie w końcu dopadła. To było nieuniknione.
- Och, mamo! Dla mnie zawsze będziesz młodą i piękną wilczycą jak wtedy, gdy się mną opiekowałaś.
Matka Wilczyca uśmiechnęła się delikatnie i polizała go bardzo czule po twarzy i dłoniach, gdy tylko usiadł obok niej.
- Cieszą mnie twoje słowa. I cieszy mnie twoja obecność. Tak bardzo chciałam cię znowu zobaczyć zanim nadejdzie kres.
- Kres? Jaki kres? Mamo, przeżyjesz jeszcze niejednego wilka!
- A po co mam go przeżywać, moja mała żabko? Cóż mi po tym, że ich przeżyję?! Przecież jestem samotna. Twój wilczy ojciec nie żyje, a ja muszę patrzeć na inne szczęśliwe pary wokół mnie rozpaczając, że tego, którego ja umiłowałam już nie ma pośród nas.
- Mamo, nie jesteś samotna! Masz przecież mnie! Masz przecież moich braci, a swoje dzieci!
- Mam je, ale one muszą żyć dalej, póki jeszcze mają siły na to, żeby żyć. A ja muszę spokojnie odejść z tego świata, gdy tylko nadejdzie na to stosowna pora. I nic tego nie może zmienić.
- Nie, mamo! - zaprotestował Mowgli - Nie możesz odejść! Ja się nie zgadzam! Nie chcę, żebyś umierała! Ja cię kocham!
- I ja cię kocham, moja mała żabko, jednak wszystko, co żyje na tym świecie kiedyś musi z niego odejść. To nieuniknione. To zmiana niezbędna do tego, żeby to, co przyszło na świat miało na nim miejsce, aby żyć. Tej zmiany nigdy nie powstrzymasz, tak jak nie powstrzymasz zachodzącego słońca, jak to rzekł przed śmiercią twój biedny ojciec. Każdy dzień ma swój początek i swój kres. Mój dzień powoli dobiega końca. Musisz to zrozumieć i spróbować żyć mimo wszystko. Twoi bracia to zrozumieli, gdy dziś z nimi rozmawiałam. Musisz więc zrozumieć to i ty.
- Mamo... Proszę, spróbuj jeszcze dłużej pożyć - rzekł Mowgli, mając już łzy w oczach - Życie w wiosce zaczyna znowu rozkwitać! Będziemy tu wszyscy znowu szczęśliwi. Tak samo jak dawniej!
- Na pewno, kochanie. Na pewno. Bardzo się cieszę, że znalazłeś swoje miejsce na świecie. A więc zamieszkasz teraz z ludźmi?
- Nie, mamo. Ja zamieszkam w szałasie niedaleko wioski. Nie jestem chyba jeszcze gotów na to, aby mieszkać między ludźmi, zwłaszcza jeśli ma się ich pojawić tu więcej.
- Skąd pewność, że się pojawią?
- To tylko przypuszczenie, ale tak musi być. A jeśli tak będzie, to wolę trzymać się od nich na dystans. Zbyt dobrze jeszcze pamiętam, co oni mi zrobili i co zrobili Meshui i jej rodzinie.
- Wciąż nie umiesz im tego wybaczyć?
- Wybaczyłem już im dawno, ale czy zdołam z nimi żyć, to już inna sprawa.
- Spokojnie, moja mała żabko. Jestem pewna, że szybko im wybaczysz i będziesz w stanie z nimi żyć. Wszystko jest tylko kwestią czasu.
Mowgli spojrzał zaniepokojony na Matkę Wilczycę, która mówiła już coraz słabszym głosem.
- Mamo! Ty słabniesz!
- Jestem po prostu zmęczona - odpowiedziała mu Raksha - Zmęczona życiem i starością.
- Mamo, ty nie możesz umrzeć! Musisz żyć i być u mojego boku! Jak ja sobie bez ciebie poradzę?
- Doskonale, moja mała żabko. Skoro poradziłeś sobie tak często bez mojej pomocy, to teraz także tego dokonasz.
Mowgli czuł, że szykuje się kolejna przygnębiająca nauka, której wcale nie chciał słuchać, dlatego powiedział:
- No dobrze, mamo. Porozmawiamy o tym jutro. Teraz jesteś bardzo zmęczona i dlatego tak mówisz. Jak się wyśpisz, to będziesz mówić inaczej i będziesz bardziej radosna niż teraz.
- Tak, pewnie masz rację - pokiwała smutno głową Raksha - Po prostu muszę się wyspać, a zaraz spojrzę na wszystko inaczej.
Mowgli uśmiechnął się radośnie, po czym położył się przy swej wilczej matce i rzekł czule:
- Do jutra, mamo. Kocham cię.
- Do jutra, moja mała żabko. Ja ciebie też.
Chłopiec powoli zamknął oczy, bo i jego dopadło zmęczenie, a chwilę później pogrążył się w głębokim śnie, który trwał do wczesnego poranka.
Ten oczywiście musiał nadejść, podobnie jak każdy inny ranek, a kiedy to się stało, to Mowgli powoli wstał, przeciągnął się i powiedział:
- Ach, jaki piękny dzień się nam szykuje! Nie sądzisz, mamo?
Raksha jednak mu nie odpowiedziała. Chłopiec podszedł więc do niej i lekko dotknął jej sierści, mówiąc:
- Mamo... Już jest dzień. Nie jesteś głodna? Mamo... Mamo...
Matka Wilczyca jednak milczała dalej i choć Mowgli trząsł nią coraz mocniej, nie otworzyła oczu. Jej przybrany syn doskonale zrozumiał, co to oznacza, ale próbował jeszcze przez chwilę ją szarpać licząc, iż może mimo wszystko zaraz ją obudzi. Tak się jednak nie stało, bo wilczycy już nic nie było w stanie wybudzić ze snu, w którym się pogrążyła.
- O nie! Mamo! Proszę cię! Ja nie chcę! - krzyczał z rozpaczą Mowgli, łapiąc się rękami za głowę - Mamo, proszę! Obudź się! Nie zostawiaj mnie samego! Mamo! Mamo!
Ponieważ nic to nie dało, Mowgli ze łzami w oczach skierował swój wzrok ku górze i wrzasnął z rozpaczy. Jego krzyk rozniósł się echem po całej dżungli, a wilczy bracia bohatera naszej opowieści, jak tylko usłyszeli ów krzyk, to od razu zrozumieli, iż to oznacza, że oto właśnie stało się to, czego od dawna się obawiali: ich matka umarła.



piątek, 11 maja 2018

Rozdział 066

Rozdział LXVI

Powrót do wioski


Mowgli był uradowany widząc ponownie swoich bliskich. Strasznie się za nimi tęsknił przez te kilka dni, dlatego też jego serce przepełniała wtedy ogromna radość, iż mógł ich widzieć całych i zdrowych, jak również bardzo uradowanych jego widokiem. Oni zaś cieszyli się, że wrócił do nich, że jest szczęśliwy, że znów mogą spędzać z nim czas. To uradowało ich wszystkich o wiele bardziej niż gdyby odnaleźli zaginiony skarb. Dlatego też chyba nikt się nie zdziwi, jeśli powiem, iż gdy już Meshua zeszła z pleców Mowgliego, to wszyscy pozostali członkowie uroczej grupy ściskali radośnie chłopca, całowali go po twarzy i nie krępowali się nawet płakać ze szczęścia.
Gdy już ponowne powitanie z Mowglim dobiegło końca, to wszyscy usiedli przy ognisku i zaczęli rozmawiać. Najpierw Meshua, Shanti i Sikh na zmianę opowiedzieli o tym, dlaczego opuścili miasto i jak to czekali na Mowgliego w dżungli, ciągle paląc ognisko w nadziei, że jego dym dotrze do oczu chłopca, a na noc wracając do wioski, gdzie czuli się bezpieczniejsi. Chłopiec słuchał ich uważnie i uśmiechał się, słuchając tego wszystkiego.
- Meshua do końca nie straciła wiary - powiedziała z radością w głosie Shanti - Przyznam ci się, że nawet ja sama przez chwilę myślałam, że już na zawsze nas opuściłeś.
- Ale Meshua nigdy nie przestała wierzyć w twój powrót - dodał Sikh radośnie - Ciągle mówiła, że musisz wrócisz, że z pewnością nie mogłeś nas zostawić.
- I miała rację - stwierdziła smutno Shanti - Wybacz nam, Mowgli, że w ciebie zwątpiliśmy.
- I wybacz, że nie czekaliśmy na ciebie w mieście - powiedział Bougi - Ale musisz zrozumieć... My już tam nie mogliśmy mieszkać.
- Rozumiem - rzekł smutno Mowgli, kiwając lekko głową na znak, że jest w stanie pojąć sposób rozumowania staruszka - Tu chodzi o Anglików, prawda? Nie chcesz przyjmować ich gościny.
Bougi położył dłoń na ramieniu chłopca i powiedział:
- Mowgli, ja dobrze wiem, że to wszystko może brzmieć dla ciebie co najmniej dziecinnie, ale musisz też zrozumieć, iż świat ludzi jest bardziej skomplikowany niż świat dżungli. W naszym świecie jedni ludzie podbijają ziemie drugich i rządzą się na nich, jak na swoim. Jako, że należę do ludzi, którzy zostali podbici przez Anglików, to trudno by mi było korzystać z gościnności tych ludzi. Pułkownik i doktor są porządnymi ludźmi, ale żyć na ich łasce... To zdecydowanie ponad moje siły. Robiąc to czułbym się tak, jakbym zdradził wszystkich moich rodaków. Ale wybacz mi, ty pewnie nie rozumiesz tego, o czym mówię.
- Nie wszystko rozumiem, ale rozumiem dużo - odparł Mowgli - Wiem, że sam, jako wychowanek wilków nie umiałbym żyć jako gość szakali czy hien, gdyby te nagle zagarnęły nasze tereny łowieckie. Nawet, gdybym miał przyjaciół pośród szakali i hien, to i tak nie umiałbym mieszkać pomiędzy szakalami i hienami. Dlatego potrafię cię zrozumieć, dziadku.
- Mądry z ciebie chłopiec - Bougi pogłaskał go czule po głowie - Masz dumę godną prawdziwego Hindusa.
- Dumą się nie najemy, ojcze - zauważyła Mari - A na tych gruzach przecież nie można normalnie żyć.
- Wszędzie można normalnie żyć - stwierdził Neel, ściskając dłoń żony - Trzeba tylko wiedzieć, jak.
- Ważne, że mamy siebie - powiedziała Meshua - Reszta nie jest ważna.


- O mało nie zemdlałem, kiedy przybyliśmy do wioski i zastaliśmy to pobojowisko - dodał ponuro Bougi - Co prawda słyszeliśmy już wcześniej o zniszczeniu wsi, ale mimo wszystko widok był porażający.
- To kara dla ludzi, którzy tu mieszkali za to, co nam zrobili - rzekła po chwili Mari - Jestem tego pewna. Śiwa ich pokarał za ich okrucieństwo.
- To nie tak - powiedziała z uśmiechem na twarzy Meshua - To nie Śiwa, tylko Mowgli nas pomścił. Mówiłam wam to już wcześniej.
Rzeczywiście, dziewczynka niejeden raz dowodziła swoim bliskim, że wioskę zniszczył Mowgli, ale jej bliscy nie byli pewni, czy ma ona rację, a kiedy chłopiec zamieszkał z nimi, jakoś żadne z nich nie potrafiło z nim o tym rozmawiać. Zbyt mocno bolały ich złe wspomnienia związane ze wsią, aby mieli poruszać ten temat. Zresztą Mowgli również na samą wzmiankę o wsi stawał się ponury i milknął, dlatego wszyscy uznali, iż lepiej będzie nie poruszać tego tematu.
Mowgli słysząc wzmiankę o zniszczeniu wsi posmutniał. Przygnębiał go fakt, że przez jego zemstę jego bliscy teraz nie mieli gdzie mieszkać. Czuł się temu winny i dręczyło go to.
- Tak było, prawda? - przerwała jego rozmyślania Meshua.
Chłopiec spojrzał na nią i zobaczył, jak dziewczynka wpatruje się w niego uważnie i oczekuje odpowiedzi. Wiedział, że musi wreszcie wyjaśnić swoim bliskim tę sprawę.
- Tak, to prawda - odpowiedział po chwili - Ale nie chodziło o zemstę, tylko o sprawiedliwość. Chodziło tu o to, że oni byli podli, że chcieli was zabić i że o mało tego nie zrobili. Chodziło także o krew z nóżki Meshui. Chodziło o to, że ci ludzie nazywali mnie dzikusem, bestią i wilkołakiem, a prawda jest taka, iż oni sami są bestiami i dzikusami. Zabić Meshuę i innych Czerwonym Kwieciem... Cóż za okrucieństwo! Tak nie postępują ludzie! Tak postępują bestie! I mieli żyć spokojnie? Nigdy!
- Widzicie?! Miałam rację! - zawołała z dumą w głosie Meshua.
- Niesamowite - jęknął Neel - Kto by pomyślał?
- Pamiętam, jak Buldeo opowiadał, iż kiedyś aż pięć wiosek zostało zmiecionych z powierzchni ziemi przez stada dzikich zwierząt - powiedział Mowgli - Choć raz mówił prawdę. Hathi potwierdził tę opowieść, gdy go o to zapytałem. Uznałem więc, że zniszczenie wioski oraz wypędzenie z niej ludzi będzie jedyną sprawiedliwą karą dla tych łotrów.
- Kto by pomyślał, że ten stary łgarz chociaż raz mówił prawdę - rzekł Neel.
- I kto by pomyślał, co potrafi zrobić dżungla - dodał Bougi - Jak widać promienie słoneczne, burza i trzęsienie ziemi nie są jedynymi siłami natury zdolnymi dokonać wielu zniszczeń.
- Cieszę się, że udało nam się ciebie tu spotkać, Mowgli - powiedziała po chwili Mari, która chciała zmienić temat rozmowy - Marzenie Meshui spełniło się.
Meshua zachichotała delikatnie, patrząc przy tym czułym wzrokiem na Mowgliego.
- Marzenie nas wszystkich - poprawił żonę Neel - Wszyscy przecież za nim tęskniliśmy.
- To prawda - wtrącił Sikh - I mam nadzieję, że teraz zostaniesz z nami.
- Zostanę, ale nie wiem, czy będę w stanie tu mieszkać - rzekł Mowgli.
Jego odpowiedź zdziwiła i zarazem zasmuciła wszystkich obecnych.
- Jak to? - spytała Shanti - Znowu nas zostawisz?
- Chcę zamieszkać w pobliżu was, ale nie tutaj... Nie w tej wiosce. Zbyt wiele złych wspomnień się z nią wiążę. Zbyt wielu złych ludzi tu żyło. Poza tym nie mogę zaniedbywać moich przyjaciół z dżungli. Niedawno jeden z nich odszedł z tego świata.
Po tych słowach opowiedział bliskim, dlaczego musiał odejść i o tym, jak bardzo boli go strata Ojca Wilka, który choć skonał śmiercią szacowną ze starości, to i tak pozostawił pogrążonych w rozpaczy swoich bliskich, a zwłaszcza Matkę Wilczycę, której jedyną pociechą było to, iż już wkrótce prawdopodobnie dołączy do niego. Bliscy chłopca wysłuchali go w spokoju, nie przerywając mu ani na chwilę, po czym wyrazili swój głęboki smutek z tego powodu oraz nadzieję, iż niedługo zazna on ukojenia.
Gdy rozmowa dobiegła końca, wszyscy razem wrócili do wioski i udali się na spoczynek. Mowgli niezbyt palił się do tego, aby nocować w tym miejscu, ale zrobił to dla Meshui, za którą strasznie się stęsknił, a która to całą noc spała mocno do niego przytulona.


Następnego dnia zaś wszyscy rozejrzeli się po wiosce, a raczej po jej zgliszczach. W promieniach porannego słońca nie wyglądała one tak wcale przytłaczająco, jak nocą.
- Gdzieś tutaj było moje pole - mówił Bougi, wskazując palcem przed siebie - Następne było Goulka, a następne Rismana, a tamte zaś...
Nagle uwagę staruszka zwróciła uwagę Meshua, która zaczęła dziwnie się zachowywać. Zamiast słuchać tego, co on mówiła przechadzała się po polu i uważnie mu się przyglądała, aż w końcu klasnęła w dłonie z radości i zachichotała.
- O co chodzi, Meshuo? - spytał Bougi.
- Dziadku, tak mi coś przyszło do głowy - powiedziała dziewczynka - Czy jeśli znowu coś tu posiejemy, to czy to coś wyrośnie?
Bougi zastanowił się nad tym przez chwilę, podszedł do miejsca, w którym stała jego wnuczka, nabrała nieco ziemi do ręki, powąchał ją i rzekł:
- Na całe szczęście gleba jest dobrze nawożona łajnem, może więc coś z tego wyjść.
- Więc zasiejmy! - zaproponowała Meshua.
Jej słowa wywołały zdumienie u wszystkich, poza Bougim.
- Racja! Jeśli będziemy o nie dbać, to pole powróci do poprzedniego stanu już po sześciu miesiącach, a może jeszcze szybciej.
- Tak, ale... Co zasiejemy? - spytała Mari - Nie mamy dość pieniędzy, aby kupić w mieście jakiegokolwiek ziarna. Te, które Neel zakopał przed swoją chatą już prawie wszystkie wydaliśmy w mieście, aby mieć za co żyć. Teraz zostało nam niewiele.
Neel wysypał z sakiewki pieniądze na ziemię i zaczął je liczyć.
- I co? Ile ich jest? - spytała Mari.
- Za mało - odpowiedział smutno jej mąż - Nie mamy dość pieniędzy, żeby kupić pieniędzy.
- Ależ mamy! - zawołał nagle Mowgli.
Słowa o zakopaniu pieniędzy coś sobie przypomniał i pognał szybko do miejsca, gdzie były szczątki domu Buldeo, następnie rozejrzał się bardzo dokładnie i zaczął kopać. Po krótkiej chwili kopania wydobył całkiem sporą sakiewkę, którą radośnie zaniósł Neelowi.
- Proszę, mamy pieniądze.
Neel wziął od chłopca sakiewkę, delikatnie wysypał z niej na swą dłoń kilka monet i jęknął z zachwytu.
- Pieniądze... I ile ich jest! - zawołał zdumiony.
- Skąd je masz, Mowgli? - spytała Mari.
- Od Buldeo.
Wszyscy zamarli w szoku, gdy to usłyszeli.
- Od Buldeo?
- Tak. Buldeo obiecał mi sto rupii, jeśli zabiję Shere Khana i przyniosę jego skórę do wioski. Gdy wypędzałem go stąd, to zmusiłem go jeszcze, aby dotrzymał danego słowa.
- Tu jest dziewięćdziesiąt rupii - zauważył Neel, który właśnie policzył pieniądze.
- Twierdził, że nie ma więcej - uśmiechnął się wesoło Mowgli - Ale dał mi je z ochotą, a ja je tu zakopałem i pomyślałem, że kiedyś je wam dam. Potem o nich zapomniałem do chwili, gdy dziadek wspomniał o zakopanych pieniądzach.
- To cudownie! Jesteśmy więc uratowani! - zawołał radośnie Bougi - Kupimy w mieście ziarno i pole będzie znowu wyglądało tak, jak kiedyś!
- Bez wątpienia - zgodził się z nim Neel.
- Wspaniale! - krzyknęli radośnie Shanti i Sikh, podskakując w górę.
- A to wszystko dzięki Mowgliemu! - zawołała Meshua.
Rikki, co prawda nie wiedział, o czym mówią jego ludzcy przyjaciele, ale również się cieszył widząc, iż są oni wyraźnie bardzo szczęśliwi, bo dla niego radość jego przyjaciół była i jego radością.
Meshua radośnie okręcała się dookoła własnej osi i wołała:
- Znowu tu będzie pole! Znowu tu będzie pole!
Potem wszyscy udali się na dawne pastwiska. Obejrzeli je z uwagą i zastanowili się nad tym, jak można by je wykorzystać.
- Tu było kiedyś pastwisko - zauważył Sikh.
- To prawda - kiwnął głową Bougi - I znowu mogłoby być.
- Nie sądzę - odparła Mari - Trawa rośnie, ale nie ma bydła.
Meshua, nie przejmując się tym wszystkim, spojrzała na Mowgliego i spytała:
- Czy to tutaj stoczyłeś walkę z Shere Khanem?
- Nie do końca - odparł Mowgli - Ja zagnałem tego pręgowanego łotra do wąwozu i tam osaczyło go stado bawołów z obu stron, że nie miał dokąd uciec i został przez nie stratowany.
- Ach, bawoły! - jęknął Neel - Gdybyśmy tak mieli choć kilka, to wtedy moglibyśmy lepiej żyć. Za ich mięso i skórę można zyskać wiele pieniędzy.
- To prawda - poparł go Bougi - Pastwisko jest doskonałe. Gdybyśmy tylko mieli bawoły, to moglibyśmy przeżyć.
- Może je kupimy? - spytała Shanti.
- Wątpię, aby nam starczyło pieniędzy - odpowiedział jej Neel - Ziarno ma swoją wartość, wydamy na nie dużo rupii. Nie wiem, czy starczy na byki i krowy.
- O czym mówicie? - spytał Mowgli.
- Dziadek mógłby znowu hodować bydło, ale nie mamy dość pieniędzy na ich kupno - wyjaśniła mu Meshua.


Ledwie to powiedziała, a Mowgliego zaraz coś tknęło.
- Czy chodzi o te bawoły, które tu były i które kiedyś pasałem razem z Kamyą?
- Tak, a co? - spytał Bougi.
- Wiecie... Myślę, że nie musicie kupować bawołów - wyjaśnił Mowgli z uśmiechem - Wiem, gdzie znajduje się całkiem duże stado, które obecnie nie należy do nikogo, a właściwie teraz należy do mnie, ale może należeć do was, jeśli oczywiście chcecie.
Wszyscy spojrzeli na niego ze zdumieniem w oczach.
- Jak to?! - zawołał Bougi - Jakie stado bawołów?!
- Chyba nie ukradłeś ich nikomu?! - spytał Neel z lękiem w głosie.
- Jak możesz tak mówić?! - skarciła go Mari - Nasz syn nie jest żadnym złodziejem!
- Przepraszam, najdroższa, ale nie wiem, skąd on chce wziąć całe stado bawołów.
- To proste - zaśmiał się Mowgli - Przyprowadzę stado, które zabrałem pod swoją opiekę zanim wioska została zniszczona.
- Co takiego?! - zawołali wszyscy.
- Bawoły z tej wioski?! - spytała Mari - One żyją?
- Tak i mają się dobrze. Moi bratankowie... znaczy synowie Akru wraz z Akelą na zmianę codziennie je pilnują, ale nie mieliby nic przeciwko temu, aby one wróciły do wsi.
- A więc jednak ukradłeś te bawoły - powiedział surowym głosem Neel - Zabrałeś je mieszkańcom tej wioski bez ich zgody.
- Wstydziłbyś się tak mówić! - krzyknęła na niego oburzona Mari - Oni wcześniej zagarnęli bawoły mojego ojca, a także cały nasz dobytek, a potem chcieli nas posłać na stos! Jeżeli nasz syn jest złodziejem, to jak nazwiesz ich?!
- Wiem, ale kradzież jest zawsze kradzieżą. Co będzie, jeśli ci ludzie tu wrócą i zażądają zwrotu bawołów i podadzą nas do sądu?
- Wątpię, aby ktoś tu wrócił - stwierdził Bougi - Poza tym uważam, że robisz problemy z niczego. Mowgli i tak zamierzał stąd przegnać ludzi, więc co za różnica, czy bydło uciekło w busz i zostało pożarte, czy Mowgli je zabrał i kazał strzec swoim przyjaciołom? Moim zdaniem Mowgli postąpił tak, jak należy.
- Wybaczcie mi, proszę, że tak mówię, ale po prostu... Ja po prostu nie chcę, żebyśmy mieli znowu problemy - rzekł smutno Neel.
- Spokojnie. Problemów mieć nie będziemy - odrzekł jego teść - Poza tym, niech tylko spróbują nas podać do sądu. Wtedy my powiemy, co oni nam zrobili i co chcieli zrobić. Ciekawe, jak z tego się wytłumaczą!
- Gdzie są teraz bawoły? - spytała Mari.
- Są przy rzece, niedaleko stąd - odpowiedział Mowgli.
- Niedaleko?! - zawołała radośnie Meshua.
- Słyszałaś to, córeczko? - spytał Bougi z radością.
- Tak, słyszałem - uśmiechnęła się Mari - Mowgli jest naszym dobrym duchem.
Mowgli zarumienił się lekko, słysząc te słowa.
- Koniec z nieróbstwem! - zawołał po chwili Bougi, podwijając szybko rękawy swojej koszuli - Od teraz będziemy bardzo zajęci!
- Tak! Będziemy mogli tutaj spokojnie żyć! - zawołała Shanti i klasnęła radośnie w dłonie.
- Mowgli, pomożesz nam się tu osiedlić? - spytała Meshua.
- Polegajcie na mnie - odparł chłopiec.
Jeszcze tego samego dnia praca ruszyła pełną parą. Mowgli z Bougim, Neelem i Sikhem ścinali drzewa i robili z nich drewniane pale, które potem ustawiali jeden po drugim w odpowiednich miejscach, po czym wiązali je ze sobą, aby w ten sposób stworzyć konstrukcję swojego nowego domu. Mari, Meshua i Shanti zaś przynosiły słomę, która potem posłużyć za strzechę na ich dach. Praca trwała długo, ale była niezwykle przyjemna. Nawet Rikki się przydał, przynosząc w pyszczku wiele patyków, które potem posłużyły całej kompanii za ognisko, gdy nadszedł wieczór i wszyscy usiedli, aby odpocząć i zjeść kolację, złożoną głównie z owoców przyniesionych z buszu. Jakże cudownie smakował taki posiłek zjedzony w gronie rodzinnym, tuż po dniu pełnym pracy.


- Po tych wszystkich ciężkich chwilach podziwianie zachodu słońca wydaje się być snem.
- Wiele się wydarzyło od czasu, gdy ostatni raz tutaj byliśmy - rzekła Mari, karmiąc właśnie Ranjana - I jestem pewna, że jeszcze bardzo wiele się tu wydarzy.
- Z pewnością - odpowiedział uśmiechnięty Neel - Gdy wrócą bawoły i kupimy ziarno, to wioska będzie taka, jak dawniej.
- Nawet jeszcze lepsza - stwierdził Sikh - Bo nie będzie tutaj podłego kapłana, który traktował mnie znacznie gorzej niż zwierzę, gdy tylko czymś mu zawiniłem.
- I nie będzie tu też Garrouma, który traktował mnie jak rzecz - dodała smutno Shanti.
- I nie będzie także Buldeo, który próbował zabić Mowgliego - rzekła Meshua - Nie będzie tu już więcej żadnych złych ludzi. Tylko my sami.
- Tak... Nasza mała, ale kochająca się rodzinka - powiedział Bougi z uśmiechem na twarzy - Szczęście znowu zagości u nas.
- Nadejdzie też moment, że będziemy wszyscy się cieszyć i śmiać do utraty tchu - stwierdziła Mari.
- To prawda. A wiecie, jaki to będzie dzień? - spytał wesoło Bougi - To będzie ten dzień, kiedy Meshua stanie się piękną panną młodą.
Meshua zarumieniła się lekko na samą wzmiankę o tym.
- Oj, dziadku... Przestań. Jeszcze dużo czasu do tego.
- Ale na pewno nie możesz się już tego doczekać, prawda? - spytała wesoło Shanti.
- Owszem - odparła na to jej przyjaciółka - Nie mogę się już doczekać tej chwili, gdy będę mogła wyjść za mąż.
- A za kogo wyjdziesz? - spytał Sikh.
- Też pytasz? - mruknęła złośliwie Shanti - Pytasz, jakbyś nie wiedział. Za Mowgliego, oczywiście.
Teraz Mowgli się zarumienił, a Shanti i Sikh parsknęli śmiechem.
- Co o tym myślisz, Mowgli? - spytał po chwili Bougi.
- O czym? O ślubie?
- Tak, to też, ale... Co myślisz o tym, aby zostać z nami już na zawsze?
Mowgli zasmucił się lekko i nie wiedział, co ma odpowiedzieć.
- Proszę cię, spełnij moją prośbę i zamieszkaj odtąd z nami - rzekł po chwili Bougi - Jeżeli tu zostaniesz, wszyscy będziemy bezpieczni, a przede wszystkim będziemy szczęśliwi.
- Właśnie - poparł go Neel - Pozostań z nami, mój synu. I wybacz mi te ostre słowa, które dziś wypowiedziałem. Wcale nie jesteś złodziejem i nigdy nim nie byłeś.
- Proszę, Mowgli - dodała błagalnym tonem Mari - Meshua czekała na ciebie tak długo. Ona bardzo cię kocha.
- I ja ją kocham - odpowiedział Mowgli - Ale musicie zrozumieć... To miejsce napawa mnie chwilami lękiem, a zwłaszcza nocą. Przypomina mi za bardzo to, o czym bardzo chcę zapomnieć. Wiem dobrze, kim jestem. Jestem Nathoo, wasz syn. Ale jestem też Mowgli, syn Ojca Wilka i Matki Wilczycy zwanej Rakshą. Część mnie na zawsze pozostanie już w dżungli, a część pozostanie z wami. Tak już musi być. Dlatego chcę sobie zbudować mały szałas w pobliżu wioski, w buszu, gdzieś na granicy dżungli i wioski. Tam też będę mógł spokojnie zamieszkać, nie musząc już nigdy więcej wybierać pomiędzy dwoma światami, które równie mocno kocham.
- Ale Mowgli...
- Tak musi być, mamo. Ale będę wam pomagał, będę z wami każdego dnia. Nie stracicie mnie już nigdy, jednak zrozumcie... Ja nie czuję się na siłach, aby tutaj żyć. Świat ludzi zbyt mocno mnie przeraża. Wiele jeszcze z jego praw nie rozumiem i nie wiem, czy chcę zrozumieć. Może kiedyś się ich nauczę i zamieszkam tutaj. Być może kiedyś to miejsce będzie mi się już tylko dobrze kojarzyć. Ale póki co...
Mari chciała już coś powiedzieć, ale nagle Bougi położył jej dłoń na ramieniu i rzekł:
- On ma rację. Musi mieszkać tam, gdzie czuje się najlepiej. Poza tym szałas może zbudować bardzo blisko nas, tuż przy wyjściu z buszu. Co ty na to, Mowgli?
- Tak! Tam będzie odpowiednie miejsce - powiedział wesoło Mowgli, cieząc się, że dziadek go rozumie.
- Chętnie pomogę ci w budowie szałasu.
- Ja także! - zawołała Meshua.
- My też! - dodali Shanti i Sikh.
- I będziemy wszyscy bardzo szczęśliwi! - pisnęła Meshua - Ale kiedy się oboje pobierzemy, to chyba zamieszkasz w wiosce, prawda?
- A czy wtedy będę już dorosły?
- Oczywiście.
- To wtedy zamieszkam tutaj, ale sam zbuduję nasz dom. Nasz własny, wspólny dom.
- Och, Mowgli! - westchnęła Meshua, po czym podbiegła do chłopca i rzuciła mu się w objęcia, niemalże przewracając go na ziemię.
Mowgli uradowany przytulił ją mocno do siebie czując, jak bardzo jest teraz szczęśliwy.


- Ale zaraz! - rzekł nagle Sikh - Skoro Mowgli to Nathoo, a Meshua to córka pani Mari i pana Neela, to jak oni mogą się pobrać, skoro są z tych samych rodziców?
Shanti, która od Meshui wiedziała już, jak się naprawdę sprawy mają, parsknęła lekko śmiechem i rzekła z politowaniem:
- Och, Sikh. Jak ty nic nie rozumiesz. Przecież to oczywiste.
- Ale niby co jest takie oczywiste?
- Spróbuj zgadnąć. Ja ci tego na pewno nie powiem.
- Hej, Shanti! Tak się nie robi! Powiedz, o co ci chodzi?!
Shanti jednak bardzo zadziornie zachichotała i patrzyła z uśmiechem na przytuloną do siebie mocno parę.
W ten oto jakże przyjemny sposób bohaterom naszej opowieści minął wieczór, a potem wszyscy poszli spać. Rano zaś, zaraz po śniadaniu Mowgli pognał w kierunku dżungli, aby sprowadzić bawoły. Meshua zaś usiadła na wielkim kamieniu przed wioską i czekała na niego. Chciała być pierwszą osobą, która go powita, gdy powróci. Długo wpatrywała się w horyzont, aż zobaczyła na nim majaczące kształty, które z każdą chwilą były już coraz wyraźniejsze i przybrały one postać całego stada bawołów. Na ich czele był dobrze znany dziewczynce bawół imieniem Rama, który to niósł na swoim grzbiecie Mowgliego.
- Mowgli! - zawołała radośnie Meshua, po czym zerwała się wesoło z kamienia i zaczęła machać dłonią w kierunku chłopca.
- Meshua! Już jestem! - odpowiedział jej wesoło Mowgli.
Dziewczynka skakała z radości w górę, a gdy bawoły podjechały bliżej, Mowgli zatrzymał się na chwilę przed Meshuą. Ta wyciągnęła ręce w jego stronę, a on wciągnął ją wesoło na grzbiet Ramy, po czym oboje ruszyli ze stadem w kierunku wioski.
- Zobaczcie! To Mowgli i stado bawołów! - wołała radośnie Meshua do swych bliskich.
Wszyscy przerwali swoje zajęcia i patrzyli z zachwytem na wbiegające powoli na pastwiska bawoły.
- To Mowgli! Sprowadził życie do naszej wioski! - zawołał radośnie Bougi.
- To Rama! Nasz kochany Rama! - śmiała się szczęśliwa Mari - I inne nasze bawoły. Wszystkie są znowu tutaj!
- To dzięki Mowgliemu - powiedział wzruszonym głosem Neel.
- Nie inaczej, mój kochany - odparła z uśmiechem jego żona - Nasz syn sprowadził życie do naszej wioski. To dzięki niemu możemy tu znowu żyć.
To mówiąc wpatrywała się z radością w jadących na grzbiecie Ramy Mowgliego i Meshuę, którzy to patrzyli na siebie nawzajem z miłością w oczach.


środa, 2 maja 2018

Rozdział 065

Rozdział LXV

Tęsknota za bliskimi


Meshua odebrała od Shanti chrust i powoli dorzuciła go do ogniska, przy którym siedzieli jej bliscy.
- Mam tylko nadzieję, że Mowgli zobaczy ten dym i przyjdzie do nas - powiedziała po chwili z nadzieją w głosie.
- Jakbyśmy pozostali w wiosce, to o wiele łatwiej by nas odnalazł - zauważyła Shanti.
- To prawda, ale przecież nie możemy siedzieć w tych zgliszczach cały czas - wyjaśniła Mari, która trzymała właśnie Ranjana na rękach - Musimy sobie znajdować coś do jedzenia, a znajdziemy to tylko w buszu.
- Wiem, mamo. Mam nadzieję, że tata, dziadek i Sikh szybko wrócą - rzekła po chwili Meshua - Nie chcę, aby coś im się stało.
- Spokojnie, tata sobie poradzi i dziadek też, a Sikh, chociaż jest tylko chłopcem, to też na pewno sobie poradzi - uśmiechnęła się lekko Mari.
Chwilę potem kobieta zaczęła karmić Ranjana, zaś Meshua dorzuciła kilka patyków do ognia. Patrzyła zasmucona w płomienie, myśląc o tym, którego bardzo jej brakowało. Żałowała, że nie pozostała w wiosce. Odkąd do niej powrócili, to całe dnie spędzali głównie w buszu, zbierając jedzenie, a nocami pozostawali na zgliszczach wioski. Meshua, podobnie jak Mari była zdania, że lepiej by było, gdyby dziadek, tata i Sikh sami szli do buszu, a ona, mama oraz Shanti pozostały na miejscu, ale Neel wychodził z innego założenia. Jego zdaniem cała ich rodzina powinna się trzymać razem, bo w końcu istniało ryzyko, że z dżungli wyjdzie dziki zwierz, który zaatakuje kobiety, a mężczyźni nie zdążą przybyć im na pomoc, gdyż będą za daleko i mogą nie usłyszeć krzyków swoich bliskich. Z kolei, kiedy kobiety będą w buszu, zaś mężczyźni będą zbierać owoce bardzo blisko nich, to w razie niebezpieczeństwa Meshua, Mari i Shanti zdążą dobiec do mężczyzn lub ci przybiegną im na pomoc w porę. Meshua musiała przyznać, że ojciec ma wiele racji, ale mimo wszystko nie do końca się z nim zgadzała, zwłaszcza, iż cały czas myślała o Mowglim. Chciała, żeby ich znalazł, a przecież ich nieobecność w wiosce może go zmylić. Chłopiec gotów pomyśleć, że jego bliskich tu nie ma i co wtedy zrobi? Gdzie ich będzie szukał?
Meshua myślała o tym wszystkim, jednocześnie wpatrując się przy tym w płomienie ognia. Przez chwilę odnosiła wrażenie, że widzi w nich twarz Mowgliego, ale szybko owa twarz zanikła i stała się ponownie tym, czym zawsze była, czyli płomieniem buchającym z palącego się chrustu.


W międzyczasie powrócili Bougi z Neelem i Sikhem. Każdy z nich miał ręce pełne różnych owoców, a do tego przynieśli również kilkanaście ryb złowionych z pobliskiej rzeki. Wszyscy po chwili usiedli przy ognisku i zaczęli piec ryby nad ogniem.
- Dobrze, że pilnowaliście ognia - powiedział Neel - Mamy dzięki  temu na czym smażyć nasz posiłek.
- Dziewczynki bardzo go pilnowały - rzekła z dumą Mari - To bardzo mądre istotki.
- Musimy pilnować ognia. To przecież ważne nie tylko dla nas, ale i dla Mowgliego - rzekła Shanti.
Meshua spojrzała na nią i pokiwała delikatnie głową.
- Tak. Jak wróci do wioski i zobaczy dym wylatujący zza drzew, to na pewno tu przyjdzie.
- Zapewne masz rację, ale jak dotąd Mowgli jeszcze tutaj nie przyszedł - powiedziała smutno Mari.
- To już trzeci dzień, gdy tak na niego czekamy - dodał ponuro Bougi.
- Dopiero trzeci dzień - poprawiła go Meshua.
- Kochanie, nie możemy siedzieć tu cały czas i pilnować tego ogniska - zauważyła Mari - To jest dżungla. W każdej chwili może nas zaatakować jakieś dzikie zwierzę.
- Ale tylko tutaj znajdujemy pożywienie, bo w zgliszczach wioski go nie ma - powiedział Neel - Jak zjemy, to powrócimy do wioski. Oby Mowgli już tam był.
- A co, jeżeli... - jęknął Sikh i nagle przerwał.
- Jeżeli co? - spytała Shanti.
- Jeżeli nas porzucił? Jeżeli postanowił wrócić do dżungli na stałe?
Meshua pokręciła przecząco głową.
- Niemożliwe. Ja w to nie wierzę. On nie mógłby tego zrobić.
- A jednak odszedł bez słowa wyjaśnienia - zauważył Neel.
- Musiał mieć ważny powód - stwierdziła Meshua.
- Być może, ale jaki?
- Pewnie coś się stało jego przyjaciołom.
- I poszedł do dżungli, nic nam nie mówiąc? - zdziwił się Sikh.
- Właśnie - dodała Shanti - To bardzo dziwne. Może on naprawdę...
- Nie, ja w to nie wierzę! - zawołała Meshua - Mowgli do nas wróci i to już niedługo!
- A jeśli nawet i wróci, to co potem? - spytała Mari - Po co tu w ogóle przyszliśmy? Musieliśmy opuszczać miasto?
- Przecież wiesz dobrze, córeczko, że nie byliśmy tam mile widziani - przypomniał jej Bougi.
- Tylko u Jumeraih. Pułkownik Brydon chciał nas zaprosić do siebie. Powinniśmy się na to zgodzić.
- I mieszkać u ludzi, którzy podbili nasz kraj? - spytał ponuro Bougi - Ja mogę mieć przyjaciół wśród Anglików, ale nigdy nie będę mieszkał z nimi pod jednym dachem.
- Po części cię rozumiem, ale po części też rozumiem moją żonę - rzekł Neel - Trudno mi jakoś sobie wyobrazić, abyśmy mieli mieszkać w tych zgliszczach. Jak Mowgli wróci do miasta, z pewnością mu powiedzą, dokąd poszliśmy i nas znajdzie. A wówczas możemy wrócić do Khanhiwary albo zostać tutaj.
- Jedno i drugie mi się niezbyt uśmiecha - rzekł Bougi - Ale prawdę mówiąc wolę już zostać tutaj niż żyć na łasce Anglików. Mimo wszystko zawsze byłem, jestem i będę rodowitym mieszkańcem Indii, którą ci ludzie podbili. Nie chcę ich nienawidzić, mogę mieć pośród nich przyjaciół, ale wolę żyć na swoim niż na cudzym, zwłaszcza, jeśli to cudze jest angielskie. No, ale jeśli wy wolicie wrócić do miasta, to idźcie. Macie do tego prawo. Możecie wrócić do Khanhiwary, ale ja z wami nie pójdę. Moja duma mi na to nie pozwala.
- Twoja duma cię nie nakarmi, ojcze. Ani nie da ci dachu nad głową - mruknęła Mari i westchnęła smutno - Ale też jestem w stanie cię zrozumieć. Tylko, co my mamy robić? Jak mamy mieszkać w zgliszczach? A w buszu przecież nie zamieszkamy.
- A czemu nie? - spytała Meshua - Mamy tu przecież przyjaciół.
- To Mowgli ich ma, nie my - poprawił ją Sikh.
- Jego przyjaciele to nasi przyjaciele.
- Może...


Meshua westchnęła smutno i powiedziała:
- Ale i tak uważam tak samo, jak dziadek, że nie powinniśmy wracać do Khanhiwary. Nie lubię tego miasta. Wy zresztą też nie.
- Córeczko... Ale tylko tam mamy jakąś szansę na życie - zauważyła smutno Mari.
- Być może, ale ja nie chcę... I jak wrócicie do miasta, to ja zostanę z dziadkiem i Mowglim.
- Nie bądź śmieszna, córeczko. Nie będziecie mogli tutaj żyć sami.
- Mowgli żył prawie jedenaście lat w dżungli, to my także możemy.
- Ale czy Mowgli nas tu znajdzie? - spytał Neel.
- Znajdzie! Jestem pewna, że znajdzie - powiedziała Meshua, wstając i jednocześnie łącząc ze sobą obie swe dłonie - On nas kocha i wie, że my kochamy jego, a więc musi tu przyjść. Wiem to.
Następnie dziewczynka podbiegła do najbliższych drzew, złożyła swe dłonie w trąbkę i zawołała:
- Mowgli, przyjdź do nas! Przyjdź! Czekamy na ciebie!
Nieco później, kiedy rodzina Meshui się najadła, dorzuciła do ogniska sporą wiązkę wyschniętej trawy i liści, aby dym zrobił się o wiele gęstszy i był z daleka o wiele lepiej widoczny. Meshua radośnie złożyła dłonie, jak do modlitwy i zaczęła mówić:
- Dymie, unieś się wysoko... Unieś się wysoko i daj znać Mowgliemu, że tutaj jesteśmy. Proszę, dymie... Zrób to dla mnie.
Widząc modlitwy córki Mari podała Ranjana mężowi i sama również zaczęła się modlić, ale nie do dymu, a do Śiwy, aby pomógł jej odnaleźć syna, którego dżungla na tak długo jej odebrała, a którego ona cudem chyba odzyskała. Nie chciała go znów stracić, więc dołączyła do modlitw Meshui, a po niej już po chwili dołączyła cała reszta jej bliskich, gdyż i oni kochali Mowgliego i chcieli, aby on z nimi już na zawsze pozostał. Jedynie Rikki się nie modlił, ale rozglądał się dookoła mając nadzieję zobaczyć swojego przyjaciela, jak wychodzi z buszu.
- Och, dymie. Leć wysoko - prosiła dalej w duchu Meshua.
A co się działo przez ten czas z Mowglim? Otóż siedział on bardzo zasmucony w zgliszczach wioski, pogrążony we własnych myślach.
Biedak był niezwykle wyczerpany ostatnimi wydarzeniami, a do tego jeszcze prawie całą drogę z miasta do wioski pokonał biegiem, nie mówiąc już o tym, iż od wczoraj prawie nic nie jadł. Normalnie dotarłby do celu swojej podróży w ciągu kilku godzin, a nawet jeszcze szybciej, ale z wyżej wymienionych powodów zajęło mu to więcej czasu, ponieważ musiał się po drodze zatrzymać w buszu i coś zjeść, a kiedy to zrobił, to odkrył, że już nadszedł wieczór, a jego samego ogarnia senność. Położył się spać, a potem wyspany obudził się i przerażony zobaczył, iż jest południe nowego dnia, dlatego pognał szybko przed siebie w kierunku wioski. Dotarł tam całkiem szybko, jednak nikogo w niej nie zastał. Pomyślał, że być może jego bliscy gdzieś poszli i wkrótce wrócą, więc usiadł i czekał na nich.
- Meshua, gdzie jesteś? - powiedział cicho sam do siebie.
Gdy tak siedział pośród zgliszczy wioski, to nagle w głowie zaczęły mu przelatywać wspomnienia związane z osobą jego uroczej przyjaciółki. Widok tych zniszczonych i niegdyś zamieszkanych domów przypominały mu, jakie przeżył tutaj przygody. Przypomniał sobie od razu swoje spacery z Meshuą, naukę hindi, wyzwanie od Buldeo, ćwiczenia w rozpalaniu ognia, aż wreszcie wygnanie go z wioski, a także jego chwilowy do niej powrót, dokonany tylko po to, aby ocalić Meshuę i jej bliskich. To wszystko znowu odżyło w głowie chłopca stęsknionego za swoją ukochaną oraz wiernymi przyjaciółmi.


- Meshua, moja miła - szepnął smutno Mowgli, podnosząc lekko głowę w górę.
Nagle chłopiec dostrzegł wydobywający się spomiędzy drzew bardzo gęsty dym. Przykuł on bardzo mocno jego uwagę, bo oznaczało, że musieli go rozpalić ludzie. Czy to było jednak ognisko, czy też może pożar? Jeżeli ognisko, to wobec tego jakiś człowiek ucztuje w buszu. A jeśli pożar, trzeba go szybko ugasić. Ale nie, raczej to nie był pożar. To za mały dym, jak na pożar. To musiało więc być ognisko, jego dym zaś wskazywał, że znajdował się dość blisko wioski. Czyżby to więc była...
- Meshua! - zawołał radośnie Mowgli i pognał do dżungli.
Serce zabiło mu ze szczęścia jak szalone. Czuł, że znowu zobaczy się swoimi bliskimi, za którymi tak bardzo zdążył się już stęsknić przez te kilka dni. Biegł jak najszybciej tylko mógł, aby móc jak najszybciej uściskać Meshuę i jej rodzinę. Biegł więc, ile tylko sił w nogach, a jego serce o mało nie wyskoczyło mu z piersi.
Nagle usłyszał jakiś głośny, dziewczęcy krzyk przerażenia, a następnie głośne nawoływania o pomoc, które brzmiały:
- Mowgli, na pomoc! Mowgli! Na pomoc! Mowgli!
- To Meshua! - jęknął chłopiec.
Przerażony szybko pognał tam, skąd dobiegały go okrzyki wzywania pomocy. Dotarł bardzo prędko do tego miejsca, a wtedy, ku jego wielkiemu przerażeniu zauważył Meshuę trzymaną przez jakieś dwie silne małpy, które unosiły ją ze sobą pośród konarów drzew. Jej bliscy gnali za nimi, próbując jakoś pomóc dziewczynce, jednak nie byli w stanie tego zrobić, ponieważ Bandar-logi były zbyt wysoko, a do tego jeszcze ciskały w nich orzechami i kamieniami, skutecznie utrudniając akcję ratunkową.
- Meshua! - jęknął zaniepokojony Mowgli.
Nie chciał, aby dziewczynka musiała przechodzić to samo, co on, więc musiał szybko działać, zanim te parszywe zakały dżungli zaciągną jego przyjaciółkę do Hanuman lub jakieś innej kryjówki, skąd wydobyć ją może być wielki kłopot. Z tego też powodu Mowgli bez najmniejszego wahania ruszył w pościg za Bandar-logami, mijając swoich zdumionych przyjaciół (wyraźnie zaskoczonych jego pojawieniem się), aż wreszcie wskoczył na jedno z drzew, zwinnie wspiął się na nie, a potem zaczął przeskakiwać z jednej gałęzi na gałąź szybko doganiając małpy, które na jego widok pisnęły przerażone i zaczęły jeszcze prędzej uciekać, oczywiście unosząc ze sobą nieprzytomną Meshuę. Mogły jednak umykać do woli, ich starania z góry były skazane na sromotną porażkę, ponieważ Mowgli przewyższał je swymi umiejętnościami pod każdym względem, czego łatwo dowiódł już po chwili pościgu, kiedy to znalazł się przed nimi i zagrodził im drogę.
- Oddajcie mi ją! - zawołał.



Małpy zdawały sobie sprawę, że z Mowglim, przyjacielem węża Kaa (ich największego wroga) lepiej jest nie walczyć, dlatego pisnęły przerażone i rozpierzchły się na wszystkie strony, jednocześnie wypuszczając Meshuę z rąk. Dobrze wiedziały, że w ten oto sposób chłopiec zaprzestanie pościgu za nimi i rzuci się jej na ratunek, zaś one zdążą uciec. Miały rację, ponieważ Mowgliemu ani w głowie było ściganie tych parszywych małpiszonów, a widząc Meshuę lecącą w dół szybko złapał za najbliższą lianę, podleciał na niej do dziewczynki i niemal w ostatniej chwili schwycił prawą ręką jej dłoń i nie dopuścił do tego, aby wylądowała ona na ziemi. Gdy mu się to udało, to bardzo delikatnie i ostrożnie zsunął się na dół i wziął Meshuę w objęcia. Popatrzył na nią z miłością, wzdychając lekko. Widział, że oddycha, a więc żyła. Znowu zdążył na czas, aby ją ocalić.
Tymczasem reszta jego ludzkiej rodziny dobiegła na miejsce i była świadkami bohaterskiego czynu chłopca. Wszyscy oni się przerazili, kiedy Meshua o mały włos nie spadła z wysoka na ziemię, ale odetchnęli z ulgą, gdy tylko Mowgli ją złapał. Potem podbiegli do niego, odebrali od niego dziewczynkę i położyli ją na ziemię.
- Spokojnie, żyje - powiedział Mowgli.
Mari spojrzała na niego i przytuliła go mocno.
- Och, Mowgli! Tak się martwiliśmy, kiedy zniknąłeś. Gdzie ty byłeś przez ten cały czas?
- Bardzo się o ciebie martwiliśmy - powiedział Bougi.
- Chwilami traciliśmy już nadzieję, że wrócisz - dodał Neel.
- Poza Meshuą, bo ona nigdy nie zwątpiła - uśmiechnęła się Shanti - Cieszę się, że miała rację.
- Ja także - dodał Sikh - Witaj, Mowgli.
Mowgli uśmiechnął się do swoich bliskich, po czym, gdy tylko Mari go wypuściła z objęć i zaczęła cucić Meshuę, on przytulił czule Rikkiego.
- Jakże mi miło cię znowu widzieć, mój przyjacielu - powiedział do mangusty.
- Mnie ciebie także - odpowiedział mu wesoło Rikki - Cieszę się, że nas znalazłeś. Ale gdzie ty byłeś tak długo?
- Opowiem ci później. Teraz musimy sprawdzić, co z Meshuą.
- Tak. Parszywe małpiszony! Zjawiły się znikąd! Najpierw zaczęły się z nas śmiać, potem ciskać orzechami, aż wreszcie...
Mowgli nie słuchał do końca jego wypowiedzi i podszedł powoli do Meshui, która wciąż leżała nieprzytomna na ziemi.
- W porządku, Meshua? - zapytał - Odpowiedz mi!
Mari nabrała z pobliskiego potoku wody i podała ją dziewczynce. Ta ją wypiła i powoli otworzyła oczy, ale szybko je zamknęła, wołając:
- Nie! Zostawcie mnie! Ja nie chcę umierać! Ja nie chcę iść z wami!
- Kochanie, obudź się - powiedziała do niej czule - Zobacz, tutaj jest Mowgli. Zobacz sama.
- Ja nie chcę! Zostawcie mnie! Nie chcę iść z wami!
- Meshua, obudź się! - powiedział Mowgli, pochylając się dziewczynką - To ja, Mowgli. Jesteś bezpieczna.
Meshua powoli otworzyła oczy i zobaczyła wtedy uśmiechniętą twarz chłopca, którego to kochała całym sercem. Radośnie zachichotała, a w jej oczach pojawiły się łzy radości. Powoli wyciągnęła lewą dłoń w kierunku Mowgliego i dotknęła lekko jego policzka. Był jak najbardziej prawdziwy, podobnie jak ręka chłopca, która to czule ścisnęła jej obie dłonie. Radość dodała dziewczynce sił i powoli usiadła na trawie.
- To rzeczywiście ty? - spytała radośnie.
Mowgli z uśmiechem pokiwała potwierdzająco głową.
- Więc weź mnie na barana - zażyczyła sobie dziewczynka.
Chłopcu nie trzeba było tego dwa razy powtarzać. Ustawił się tak, żeby Meshua mogła objąć go za szyję i wtulić w jego plecy, a on ujął ją za nogi pod kolanami i w ten oto sposób nieść przez kilkanaście metrów. Ich bliscy patrzyli na to z radością w sercach, jak również ogromnymi uśmiechami na twarzach. Ten widok sprawiał im bowiem wielką przyjemność, choć nie tak wielką, jak Meshui, która teraz czuła się najszczęśliwszą osobą na świecie.
- Teraz dopiero wierzę - rzekła po chwili głosem pełnym zachwytu, a następnie wtuliła się zachłannie w plecy Mowgliego, który także promieniał ze szczęścia.