piątek, 8 grudnia 2017

Rozdział 002

Rozdział II

Opowieść dziadka Bougi


W chwili, gdy zaczyna się nasza opowieść, Meshua miała dziewięć lat i była naprawdę uroczą dziewczynką. Posiadała piękne, czarne włosy spięte w dwie kitki, czarno-brązowe oczy oraz jasną cerę. Jej czoło zdobiły urocze trzy czerwone plamki, które dodawały jej uroku osobistego, choć i tak miała go ona aż w nadmiarze. I wcale tutaj nie przesadzam, ponieważ Meshua naprawdę była dziewczynką bardzo dobrą i bardzo miłą. Jej matka Mari oraz jej ojciec Neel przelali na nią całą miłość, jaką tylko rodzice mogą obdarzyć swoje dziecko. Kochali ją bardzo, a prócz tego umieli też przekazać jej wiele mądrych wartości, którymi zawsze powinny cechować się dzieci, chociaż niestety, jak wszyscy dobrze wiemy, nie zawsze tak jest, a wręcz bardzo rzadko. Niekiedy zaś bywa tak, że rodzice obdarzają swoje pociechy tak nieodpowiedzialną miłością, iż rozpieszczają je i nie umieją ich niczego nauczyć, ale rodzice Meshui byli zupełnie inni: kochali swoją córkę, lecz z rozsądkiem, ich miłość bowiem oznaczała dbanie o to, aby dziecko, jakim obdarzyli ich bogowie wyrosło na porządną osobę.
Rodzina Meshui nie tylko zachowaniem, ale także i samym wyglądem sprawiała przyjemne wrażenie. Neel był wysokim mężczyzną o czarnych włosach i brązowych oczach. Nosił on zawsze przepaskę na biodra i wielki turban na głowie. Mari z kolei nosiła typowe dla Hindusek suknie, jej oczy zaś miały czarną barwę, podobnie zresztą jak włosy. Na czole miała dwie czerwone plamki niewielkich rozmiarów, a jej serce, podobnie jak serce jej męża, było przepełnione wielką miłością dla bliskich.
Neel i Mari byli ludźmi dobrymi, choć także bardzo nieszczęśliwi. Cała wioska, którą zamieszkiwali znała ich smutną historię. Wiedzieli, że ponad dziesięć lat temu stracili oni swoje pierworodne dziecko, chłopca imieniem Nathoo. Wszystko zaczęło się wtedy, kiedy Neel wraz ze swym teściem, a ojcem swojej małżonki Bougim poszedł do lasu po drzewo. Zabrał ze sobą Nathoo, którego obaj panowie wręcz uwielbiali. Mari nie pochwalała ich decyzji, ale ostatecznie wyraziła zgodę, aby ojciec i mąż zabrali ze sobą do lasu jej jedyne dziecko. Mężczyźni uzbierali dużo drzewa, po czym rozpalili ognisko i zaczęli przy nim rozmawiać. Wtedy to właśnie zaatakowała ich największa bestia grasująca w całej seeoninskiej dżungli, przerażający tygrys ludojad zwany Sherem Khanem, okrutny potwór łamiący prawa dżungli i bez wahania polujący na ludzi, chociaż świat, w którym żył zabraniał tego.
Żeby zachować wszelką ścisłość muszę tu wyjaśnić, że dżungla wcale nie zabraniała polowania na ludzi z sentymentu do nich. W tym wypadku w grę wchodził raczej pragmatyzm. Zwierzęta bowiem doskonale wiedziały, iż ludzie to najbardziej mściwe ze wszystkich stworzeń na świecie. Jeśli jedno z nich ginęło w dżungli, często oznaczało to, że jego bliscy lub krewni pójdą ukarać za to zwierzęta nie robiąc przy tym żadnej różnicy w tym, które z nich zabiło ich krewniaka. Krótko mówiąc, za błąd jednego zwierzęcia miała cierpieć cała dżungla. Nic dziwnego zatem, iż wszyscy mieszkańcu buszu pilnowali przestrzegania zasad, jakie ustanowiono wiele wieków temu, ci zaś, którzy je łamali, a już zwłaszcza zasadę zakazu polowania na ludzi, byli surowi karani i to nawet śmiercią. Dlatego też tych, którzy urządzali łowy na dwunożnych (jak zwierzęta nazywają pogardliwie naszą rasę) byli zabijani bez skrupułów za karę za to, iż sprowadzają nieszczęście na całą dżunglę. To właśnie z tego powodu należało być jedynie prawdziwym nędznikiem niebojącym się niczego, żeby móc urządzać polowania na ludzi. Takimi oto nędznikami zwykle były takie żałosne kreatury jak szakale, hieny czy też właśnie tygrysy. Ale ze wszystkich kanalii w świecie zwierząt największym łotrem był właśnie Shere Khan, który celowo i z prawdziwą premedytacją łamał wszelkie prawa dżungli wiedząc, iż nikt mu nic za to nie zrobi, gdyż jest jednym z najsilniejszych stworzeń w buszu. Miał na swoje usługi bandę szakali naganiającą mu nieraz zwierzynę lub po prostu szpiegującą dla niego inne stworzenia w dżungli. Z całej tej żałosnej bandy najbardziej perfidny był Tabaqui chodzący niemalże cały czas ze Shere Khanem i usługujący mu zawsze, kiedy ten tego zażądał. Podobnie jak i jego panem, tak również i Tabaquim gardziła cała dżungla, a prócz tego każdy unikał tych łotrów, chociaż w przypadku tego parszywego szakala był jeszcze jeden powód, dla którego zwierzęta często uciekały na sam jego widok. Pomagier tygrysa miał bowiem wściekliznę i często dostawał ataków szału, podczas których gryzł każdego, kogo tylko napotkał. Wówczas to bała się go cała dżungla i nawet Shere Khan wtedy unikał jego towarzystwa.
Jak więc widzicie, Neel i Bougi mieli pecha, że trafili właśnie na tych łotrów, ale niestety takie sytuacje niekiedy wynikają, a już zwłaszcza wtedy,kiedy ktoś z ludzkiej rasy wchodzi do świata zwierząt. Teraz też tak było. Shere Khan widząc dwóch mężczyzn przy ognisku od razu postanowił ich zaatakować. Pozostawił szakala na czatach, a sam skoczył w kierunku Neela i Bougiego, jednakże miał pecha, gdyż wpadł prosto w ognisko. Rozjuszony wyskoczył z niego i ponownie natarł na obu mężczyzn. Ci jednak nie byli jakimiś ułomkami, dlatego też chwycili za noże i maczety i zaczęli się nimi bronić, aż w końcu przegonili tygrysa, chociaż ten wcześniej poranił Neela zanim ostatecznie uciekł. Bougi przerażony wziął zięcia na plecy, po czym zabrał go do wioski. Niestety z nerwów obaj nie zauważyli, że zapomnieli koszyka, w którym przynieśli ze sobą Nathoo. Gdy starszy z mężczyzn to zobaczył, to szybko zebrał ludzi i zaczął wraz z nimi szukać chłopca po całej dżungli. Niestety, poszukiwania te nic nie dały, dlatego też Bougi (teraz już sam) zawzięcie szukał swojego wnuka przez wiele dni, aż w końcu musiał pogodzić się z porażką i z tym, że Nathoo przepadł na zawsze. Mari była wściekła na męża i ojca za to, iż to przez nich jej ukochany synek przepadł w dżungli, ale ostatecznie im wybaczyła, zaś wielki Śiwa pobłogosławił im i obdarzył rodzinę kolejnym potomkiem, tym razem córką imieniem Meshua. Mari, Neel, a także Bougi kochali ją ponad życie i dbali o to, żeby nie podzieliła ona losu swojego starszego brata. Dużo opowiadali jej o Nathoo, zwłaszcza Mari, która miała nadzieję, że kiedyś jeszcze odnajdzie ona swoje pierworodne dziecko. Nigdy bowiem nie straciła wiary w to, iż jej syn wciąż żyje i kiedyś do nich powróci.


Bougi często chodził do lasu, aby rąbać drzewo. Tym razem chodził tam jednak sam, ponieważ Neel znienawidził busz po stracie swojego syna, zaś Mari nie pozwalała Meshui, aby wędrowała tam z dziadkiem bojąc się powtórzenia sytuacji z Nathoo. Dlatego starszy pan zbierał drzewo sam bez towarzystwa. Doskwierała mu wówczas samotność, także wracał on zwykle ponury i smutny do domu. Kiedy pewnego dnia wrócił więc szczęśliwy, jego bliscy byli bardzo zdumieni.
- Ojcze, czemu jesteś taki wesoły? - zapytała zdumiona Mari.
- Mam swoje powody - odpowiedział mężczyzna - Poznałem dzisiaj naprawdę kogoś bardzo miłego.
- Kogo, dziadku? - zapytała radośnie Meshua, siedząc po turecku na kocu.
- Małego chłopca.
Dziewczynka i jej rodzice patrzyli na mężczyznę zdumieni.
- O czym ty mówisz? - zaintrygował się Neel - Jakiego chłopca?
- Jak wyglądał? - zapytała Mari.
- Czy był ładny? - dołączyła do pytań Meshua.
- Bardzo ładny, kochanie - zaśmiał się Bougi, siadając obok niej - Był wysoki, szczupły, miał długie, ciemno-brązowe włosy, a także oczy tej samej barwy. Był też cały nagi.
- Nagi? - zachichotała wnuczka mężczyzny - Chodził golutki?
- Tak, kochanie, ale przekonałem go potem, żeby zapiął na swoich biodra przepaskę, którą sam dla niego zrobiłem z mojej zapasowej koszuli.Nie był on z tego zbyt zachwycony, ale ostatecznie uległ moim prośbom. Jak się z nim żegnałem, to miał ją wciąż na sobie.
- A czemu nie przyprowadziłeś go ze sobą, dziadku?
- Właśnie, ojcze! - zawołała Mari - A co, jeśli to był nasz Nathoo?
Neel spojrzał uważnie na teścia, również mocno zaintrygowany całą tą sprawą.
- Powiedz, ile miał wiosen ten chłopiec?
- Nie wiem dokładnie, ale wyglądał mi tak na dziesięć czy jedenaście - odpowiedział mu Bougi.
- Nathoo! To mój kochany Nathoo! - zawołała Mari - Mój synek! Mój mały synek!
- Kochanie, nie wiemy, czy to jest Nathoo - przerwał jej mąż - Przecież to może być równie dobrze zupełnie inne dziecko, które spotkał twój ojciec.
Mari jednak nie dała sobie nic więcej powiedzieć w tej sprawie.
- Ojcze, opowiedz nam coś więcej o tym chłopcu.
- Właśnie! - dołączyła do jej próśb Meshua - Co z tym chłopcem?
Bougi uśmiechnął się delikatnie, po czym zaczął wyjaśniać.
- Znalazłem go w wielkim dole, który ktoś (prawdopodobnie Buldeo) wykopał jako pułapkę na zwierzęta. Był lekko ranny w nogę, więc musiałem mu pomóc. Opatrzyłem go i nakarmiłem. Chłopiec jednak zachowywał się bardzo dziko, odpychał mnie od siebie i w ogóle. Pewnie bał się, że zrobię mu krzywdę. Musiałem go w końcu związać, żeby dać mu jeść. Pomimo pewnych oporów wreszcie zjadł to, co mu dałem i najwyraźniej bardzo mu to smakowało. Potem chłopiec wyraźnie wyrywał się do dżungli na wolność, więc pozwoliłem mu odejść, ale wystrugałem mu wcześniej kij, aby miał się na czym opierać. Zanim jednak to nastąpiło w okolicy zjawiły się szakale, więc przegnałem ich za pomocą hałasu, jaki zrobiłem uderzając w garnki. Chłopiec patrzył na to wyraźnie zainteresowany, podobnie jak i na ogień, który rozpaliłem, aby nam upiec mięso. Tajemniczy chłopiec był zdumiony ogniskiem i chwilami wyraźnie się go bał, zaś pieczone mięso początkowo mu nie smakowało, ale ostatecznie zjadł je. Potem, kiedy chciałem odejść, próbowałem namówić chłopca, aby szedł ze mną, ale on wrócił do dżungli.
- Dlaczego go nie zatrzymałeś?! - zawołała przerażona Mari - To może być nasz Nathoo! A ty pozwoliłeś mu odejść!
- Uspokój się, kobieto! - powiedział gniewnie Neel - Przecież możesz się mylić, a ten chłopiec to może być ktoś zupełnie inny.
Jego żona spojrzała na niego groźnie.
- To, że ty się poddałeś, to nie znaczy, że ja mam zrobić to samo! Poza tym oboje dobrze wiemy, iż gdybyś nie był wtedy taki uparty, aby zabierać naszego Nathoo do lasu, to cała ta tragedia nigdy by się nie wydarzyła!
Neel posmutniał, gdy padły te słowa, zaś Mari wówczas zrozumiała, jak bardzo zraniła swego męża. Westchnęła więc głęboko i rzekła:
- Przepraszam cię. Nie powinnam była tak nigdy mówić. Ja po prostu jestem zrozpaczona. Nasz Nathoo... Nasz mały Nathoo... Może wreszcie go znaleźliśmy? Może to on?
- Wszystkiego się dowiemy - powiedział Bougi - Spokojnie, najdroższa. Pójdę jutro do lasu i być może ponownie spotkam tego chłopca. Jeśli tak, to postaram się go przekonać, żeby do nas przyszedł. Może mi się to uda, ale nie miejcie do mnie żalu, jeśli będzie inaczej. Z tego, co widziałem, to ten biedny chłopiec żył między zwierzętami tak długo, że boi się ludzi. Nasz świat jest dla niego groźny i nieznany, musimy więc na spokojnie do niego podejść, jeżeli chcemy go poznać.
Mari z trudem przyznała ojcu rację.
- Masz rację, tato. To jest jedyne wyjście. Och, wielki Śiwo! Żeby tylko to był nasz kochany Nathoo!
Meshua patrzyła uważnie na dziadka, po czym powiedziała:
- Czy zabierzesz mnie ze sobą następnym razem?
Nim mężczyzna jej odpowiedział jego córka głośno zawołała:
- Ani mi się waż! Już jedno dziecko straciłam w tej przeklętej dżungli! Drugiego w niej nie stracę!
- Ale Nathoo miał wtedy zaledwie rok! Meshua zaś ma teraz dziewięć wiosen! - przekonywał ją Bougi.
- Nawet dorosłych może pożreć tygrys - odparła kobieta.
- Ale mamo! Ja chcę zobaczyć tego chłopca z dżungli!
- Dość gadania! Zjedz kolację i idź spać! I nie wracajmy więcej do tego tematu.
Meshua posmutniała, kiedy usłyszała decyzję matki, jednak zbyt mocno kochała ona swoją rodzicielkę, aby się jej sprzeciwiać, chociaż myśl o tym tajemniczym chłopcu, którego poznał Bougi nie dawała dziewuszce spokoju. Tak bardzo chciała go zobaczyć. Być może to był jej starszy brat Nathoo, a nawet jeśli nie, to przecież zawsze jakiś chłopiec, z którym mogłaby się bawić. Chłopcy z jej wioski zdecydowanie do takich nie należeli - zwykle bawili się w swoim gronie, urządzali zawody i różne bijatyki, a ją zawsze odganiali od siebie. Chyba jej nie lubili. No, może poza wnukiem myśliwego Buldeo. Ten wyraźnie ją lubił, choć na swój dość dziwny sposób, bo kiedy byli sami, to nawet pokazywał on Meshui, że ją lubi, gdy jednak był wśród kolegów zawsze musiał się popisywać i zachowywał tak, jak wszyscy inni. Właśnie z tego powodu Meshua wolała unikać jego towarzystwa, natomiast z innymi dziewczynkami również nie bardzo miała o czym rozmawiać. Tym bardziej zatem marzyła o takim chłopcu, z którym mogłaby spędzać miło czas. Zawsze chciała mieć starszego brata i gdyby tylko dziadkowi udało się przekonać tego chłopca, z dżungli, aby zamieszkał z nimi, to już by nie była sama. Miała więc nadzieję, że Bougi odniesie sukces w tej sprawie.


5 komentarzy:

  1. No widzę, że Meshua to typ osoby, która nie dogaduje się zbyt dobrze ze swoimi rówieśnikami, przez co woli spędzać czas wśród dorosłych. Do tego ma wspaniałych rodziców, którzy potrafią ją mądrze wychować i przekazać mądre wartości. Tylko jej ojciec i dziadek postąpili nierozsądnie, zabierając do dżungli niemowlę, ale niewykluczone, że po latach odzyskają zaginione dziecko. Mari wciąż nie straciła nadziei na jego odnalezienie, choć ból po jego utracie zelżał po narodzinach Meshui.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie! Wzięli małe dziecko do dżungli! Teraz postrzegam ich jako nie odpowiedzialnych idiotów, gdyż nie wiem po co to robili. No i efekt końcowy mówi sam za siebie… Dlaczego wzięli Nathoo do dżungli?

      Usuń
    2. Meshua jest po prostu chyba poważniejsza i dojrzalsza od innych dzieci, dlatego nie ma z nimi wspólnych tematów i nie potrafi się z nimi bawić, bo źle się czuje w ich towarzystwie.

      A to jest dobre pytanie po co właściwie zabrali tego malca do dżungli, skoro on nawet nie umiał chodzić. A potem zajęli się tygrysem przez co całkiem o nim zapomnieli.

      Usuń
  2. Mój drogi Jasiu Kronikarzu,

    Bardzo mi się spodobał opis głównych bohaterów tej opowieści. Trochę ich historię znam dzięki lekturze „Księgi dżungli”, ale serial anime i Twoje opowiadanie uczyniły ich wątek jeszcze ciekawszym.

    Piękna i godna pochwały jest wiara Mari, że ów dziki chłopiec z dżungli, którego spotkał jej ojciec Bougi, to jej zaginiony synek Nathoo, ale nie ma na to dowodów, przynajmniej na razie. Tak czy siak, nie dziwię się Meshui, że bardzo chciałaby poznać tego chłopca. Ale może Mari zgodzi się, by dziewczynka poszła z dziadkiem do dżungli. Tego jednak dowiem się na pewno w następnym rozdziale. :)

    Całuję Cię bardzo mocno, :* :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Jej, ale fajny rozdział. Bardzo mi się podobał. Robi się coraz ciekawiej. Coś mi mówi, że jednak Meshua postawi na swoim i pozna się z tajemniczym chłopcem z buszu :)

    OdpowiedzUsuń