sobota, 9 grudnia 2017

Rozdział 052

Rozdział LII

Wielka rozpacz


W ciągu całego dnia, wbrew zapewnieniom Bougiego, ani Meshui, ani Neelowi się nie poprawiło. Oboje cierpieli z powodu trawiącej ich gorączki. Mari razem z Mowglim spędzili prawie całą noc bez snu, żeby móc przy nich czuwać. Mari w końcu zmęczona przysnęła i zastąpił ją Bougi, a gdy i jego dopadło zmęczenie, na jego miejsce przybyli Shanti oraz Sikh. Mowgli zaś, który był przystosowany do o wiele gorszych warunków niż te, wytrwał bez snu całą noc i dopiero na rano zmęczony zasnął. Nie spał jednak długo, gdyż był zbyt zdenerwowany stanem swego ojca i swojej ukochanej, dlatego dość szybko się obudził i przysunął się do posłania Meshui.
- Lepiej jej? - zapytał.
Shanti, siedząca właśnie przy dziewczynce, pokręciła przecząco głową, a z jej oczu pociekły łzy. Mowgli załamany przysunął się bliżej swojej lubej, która powoli otworzyła oczy i spojrzała na niego z uśmiechem.
- Meshua... - szepnął chłopiec.
Dziewczynka wyciągnęła do niego dłoń, po czym dotknęła delikatnie jego policzka, gładząc go czule.
- Przepraszam cię, Mowgli.
- Za co mnie przepraszasz? - spytał chłopiec.
- Za to, że musisz przeze mnie cierpieć.
- Ale to przecież nie twoja wina, że jesteś chora.
Meshua uśmiechnęła się smutno do swego przyjaciela i rzekła po chwili przygnębionym tonem:
- Nie wiem, czy jeszcze kiedykolwiek pobiegamy po dżungli. Wybacz mi to, proszę.
- Nie mam ci czego wybaczać - odpowiedział jej Mowgli czując, jak z oczu leci mu strumień łez - Zobaczysz, wyzdrowiejesz. Poczujesz się lepiej już niedługo. Zobaczysz. Doktor Plumford powróci tutaj i cię wyleczy.
- Mam nadzieję, że wyleczy też ojca. On nie może umrzeć. Nie może zostawić mamy i nas samych.
- On też wyzdrowieje - powiedziała do niej Shanti, wciąż roniąc łzy z oczu - Zobaczysz, Meshua. Wszystko będzie dobrze.
Chora uśmiechnęła się do niej przyjaźnie i spojrzała na Rikkiego, który podszedł do niej, piszcząc przy tym smutno.
- Rikki - Meshua z trudem wypuściła z ust to słowo - Nawet nie wiesz, jak miło mi, że tu jesteś.


Pogłaskała go po główce, a ichneumon powoli położył się zwinięty w kłębek na piersi dziewczynki.
- Och, biedny Rikki - rzekła Shanti ze współczuciem w głosie - Pewnie myśli, że w ten sposób wyciągnie z niej chorobę i przyjmie ją na siebie.
Mowgli spojrzał na nią zdumiony.
- O czym ty mówisz?
- Słyszałam, jak Buldeo opowiada taką historię Garroumowi - wyjaśniła ex-niewolnica - Mówił, że kiedyś jednego maharadżę ocalił jego kot, kiedy położył mu się na piersi i leżał tam tak długo, aż wyciągnął z niego chorobę i przejął ją na siebie. Kot oczywiście umarł, jednakże Śiwa w nagrodę za jego poświęcenie pozwolił mu powrócić do życia jeszcze osiem razy, aby móc trwać przy swoim opiekunie i jego dzieciach.
- Ładna historia - rzekł Mowgli z uśmiechem na twarzy - O wiele ładniejsza niż te, które Buldeo zwykle opowiadał przy ognisku.
- Owszem, ale nie wiem, czy to prawda. A zresztą nawet jeżeli, to co z tego? Rikki nie jest kotem, tylko mangustą. Co on niby może zrobić?
- Nie lekceważ go, Shanti. Rikki ocalił mnie raz przed kobrą kapłana w wiosce.
- Wybacz, Mowgli, nie chciałam go urazić ani ciebie. Po prostu Rikki jest doskonałym pogromcą węży, ale wyleczyć choroby to już nie potrafi.
- To prawda - skinął głową Mowgli - Zobaczę, co z ojcem.
Bougi i Mari jeszcze spali zmęczeni czuwaniem w nocy, więc chłopiec sam powoli podszedł do posłania ojca i zmienił kompres na jego czole. Mężczyzna otworzył powoli oczy, uśmiechając się delikatnie do syna.
- Spokojnie, Mowgli. Będzie dobrze, zobaczysz - powiedział.
- Wiem, tato - rzekł chłopiec - Jednak musisz dużo jeść i bardzo dużo wypoczywać. Potem przybędzie tu doktor Plumford i cię wyleczy. Meshuę także.
- Synku... - Neel dotknął dłoni lekko Mowgliego - Mam wielką prośbę do ciebie. Gdyby... Gdyby coś się stało... No wiesz... Gdyby pomoc dla mnie nie przyszła na czas... Rozumiesz, o co mi chodzi?
- Tak, rozumiem... Ale nie mów o tym, proszę. Wyzdrowiejesz.
- Wiem... Ja to wiem... Ale gdyby jednak, to... To zaopiekuj się mamą, dobrze?
- Tato!
- Proszę cię... Obiecaj mi to. Dziadek Bougi jest silny i jeszcze długo będzie żył, ale sam sobie nie da rady. Będziesz musiał mu pomagać.
- Będziemy razem mu pomagać, tato.
- Wiem... Ale gdyby coś, to zaopiekuj się mamą i Ranjanem. A przede wszystkim zaopiekuj się Meshuą. Ona ciebie tak kocha i potrzebuje ciebie bardziej niż ktokolwiek inny.
Mowgli uśmiechnął się do niego delikatnie i pocałował ojca w czoło.
- Będzie dobrze, tato. Wyzdrowiejesz - powiedział.
Następnie podszedł do posłania, gdzie leżał mały Ranjan. Obudził się on właśnie i zaczął delikatnie kwilić. Mowgli podszedł do niego razem z Shanti oraz Sikhem.
- Ojej, obudził się - rzekł garncarz.
Ex-niewolnica wzięła dziecko na ręce i zaczęła bardzo delikatnie nim kołysać, aby je uspokoić.
- No już... Cichutko... Nie płacz. Mama zaraz przyjdzie.
Miała rację, ponieważ Mari właśnie się obudziła i podeszła do dzieci.
- Kiedy się obudził? - zapytała.
- Przed chwilą - odpowiedziała jej Shanti.
Mari pogłaskała ją czule po twarzy i wzięła niemowlę na ręce. Potem spojrzała na Sikha, mówiąc:
- Dziękuję, że nam pomagasz, ale też musisz odpoczywać. Ty i Shanti nie jesteście przecież bogami. Musicie odpoczywać, bo w końcu padniecie z wycieńczenia, a tego nie chcę.
- Odpoczywamy nawet za długo niż powinniśmy - odpowiedział jej garncarz z uśmiechem.
- Możliwe, ale odpocznijcie też teraz - powiedziała Mari - Ja się zajmę moim drugim synem.
Spojrzała potem na Mowgliego.
- A mój starszy syn także powinien teraz odpocząć. Ile spałeś tej nocy?
- Prawie wcale - odpowiedział chłopiec.
Matka zaniepokojona dotknęła jego czoła i rzekła:
- Więc połóż się i odpocznij.
- Ale ja spałem, mamo... Może niezbyt długo, ale spałem.
- Spałeś o wiele za mało, synku. Masz podkrążone oczy i ledwie stoisz na nogach. Masz się natychmiast położyć i wyspać.
- Mamo... Ale Meshua... Ojciec...
- Damy sobie radę, kochanie - Mari pogłaskała go po głowie czule - Odpocznij teraz, proszę, inaczej umrzesz i będziemy mieli więcej zmartwień na głowie.
- Spokojnie, Mowgli - powiedział Sikh - Przecież twoja mama ma też i nas, a my nie pozwolimy na to, aby sama wszystko robiła.
- Razem będziemy jej pomagać - dodała Shanti - Proszę, odpocznij.
Mowgli posłuchał przyjaciół i położył się zmęczony na swym posłaniu, po czym zaczął obserwować matkę, która właśnie karmiła Ranjana piersią. Wyglądała wtedy naprawdę pięknie, tak dostojnie i godnie. Wychowankowi dżungli od razu przypomniała się Raksha i jej opowieści o tym, jak osobiście karmiła Mowgliego własną piersią. Chłopiec poczuł, że ma aż dwie matki i każda z nich jest równie wspaniała, więc gdyby tak zapytano go o to, którą z nich mocniej kocha, to nie umiałby na to pytanie odpowiedzieć.
W końcu zmęczony Mowgli zasnął na swoim posłaniu i zasnął, chociaż tak naprawdę wcale tego nie chciał. Pragnął czuwać przy Meshui oraz ojcu, jednak zmęczenie wzięło nad nim górę. Obudziły go dopiero głośne krzyki jakieś kobiety. Otworzył powoli oczy i zobaczył, że Mari wykłóca się z kimś, kogo już parę razy tu widział. To zdaje się była Jumeraih, żona wuja Rao. Krzyczała ona głośno na swoją szwagierkę, która z rzadka tylko raczyła odpowiedzieć zarzutom, które od niej słyszała.


- To wszystko przez was! Przez was i przez te wasze głupie bachory! - krzyczała Jumeraih - To przez was teraz mój mąż umiera!
- Jumeraih, kochana moja - powiedziała do niej niezwykle spokojnym tonem - Weź się lepiej nie ośmieszaj. Pułkownik Brydon był u nas wczoraj wieczorem i mówił nam wyraźnie, że ta choroba nie jest zaraźliwa.
- A co ten człowiek może wiedzieć?! Malaria jest strasznie groźna! Mój mąż może przez nią umrzeć!
- Mój mąż i córka także na to umierają, kochana moja. Chyba o tym zapominasz.
- Pal licho tego twojego bachora. Masz teraz tyle dzieciaków na głowie, że co tam ci jedno w te czy wewte?! Nie zrobi ci to wielkiej różnicy!
Twarz Mari zmieniła się nie do poznania. Wcześniej ze smutkiem, ale też z prawdziwym spokojem znosiła zarzuty pod swoim adresem, jednak te słowa przeraziły ją, jak również rozgniewały.
- Jak możesz tak mówić?! - zapytała załamana - Jak możesz? Czy ty byłabyś zadowolona, gdybyś ty miała dzieci, a ja w taki sposób mówiłabym o nich wtedy, gdy one umierałyby na malarię?
- Spróbowałabyś tak do mnie powiedzieć, a wyrwałabym ci język - odpowiedziała jej z gniewem Jumeraih - Poza tym, gdybym miała dzieci, to byłyby one silne i zdrowe. Nie to, co te twoje przybłędy z dżungli. Podobno jedno z nich było kiedyś niewolnicą. To prawda?
- Skąd niby o tym wiesz?
- Rao mi mówił. Podobno dowiedział się o tym od ciebie.
- To prawda, Shanti była kiedyś niewolnicą, ale teraz jest wolna i nie chcę, abyś z kimkolwiek o tym rozmawiała.
- Dlaczego? Boisz się, że jej dawni właściciele, którym zbiegła, znajdą  ją tutaj?
- Nikomu ona nie zbiegła. Jej właściciel nie żyje, a ona jest wolna. Zaś ja nie chcę, abyś komukolwiek o tym mówiła, gdyż z tego powodu Shanti może być traktowana przez innych jak gorsza, czego wolałabym uniknąć.
- Ja nie zamierzam nikomu o tym mówić, ale ty lepiej zabieraj to swoje siedlisko zarazy i natychmiast wynoś się z mojego domu!
- Dlaczego? Czy twój brat już wraca?
- Miał tutaj wrócić, ale interesy zatrzymały go dłużej tam, gdzie teraz jest i zostanie tam jeszcze z miesiąc.
- Więc dlaczego mamy stąd odejść?
- Bo przez was w mieście wybuchła zaraza, a mój mąż umiera!
- Nie bądź śmieszna! Mówiłam ci, ta choroba nie jest zaraźliwa.
- Ale jakoś rozniosła się po mieście!
- O czym ty mówisz?!
- Nie wiesz?! Ach, no tak! Zapomniałam, że ty przecież nie utrzymujesz kontaktów z ludźmi. Wolisz towarzystwo dzikusów i byłych niewolników, ale ja utrzymuję kontakt z normalnymi ludźmi i wyobraź sobie, iż byłam dzisiaj u kilku moich dobrych przyjaciół i wiesz co? Od każdego z nich dowiedziałam się, co się dzieje w mieście. Już coraz więcej ludzi choruje na malarię. Mężowi kilku moich przyjaciółek leżą w łóżku z gorączką. Kobiety także chorują. I dzieci. Więc co? Nadal uważasz, że to nie jest zaraźliwe?


Mari była bardzo zaszokowana tym, co właśnie usłyszała. Co prawda już wcześniej coś niecoś słyszała od ojca (który bywał najczęściej z nich wszystkich na mieście), że w mieście kilka osób zachorowało, ale sądziła, że to tylko przypadek. Teraz zaś wychodziło na to, iż w Khanhiwarze panuje zaraza. Jednak w jaki sposób to było możliwe, skoro pułkownik zapewniał ich, że malaria nie jest zaraźliwa i można się nią zarazić jedynie poprzez ukąszenie komarów lub też w inne, dziwne sposoby, których ona nie zdołała zapamiętać, ale przecież z pewnością nie roznosiła się ona przez dotyk ani poprzez przebywanie w towarzystwie chorych osób. A jednak choroba jakoś się rozniosła po mieście. To było naprawdę dziwne. O co tu chodziło?
- Jeśli nawet masz rację, to powiedz mi... Dokąd mielibyśmy pójść? - zapytała Mari załamanym głosem - Przecież jeśli nas teraz wyrzucisz, to mój mąż i moja córka umrą. Chcesz mieć ich na sumieniu?!
- A co mnie obchodzi ten twój głupi bachor?!
Mari nie wytrzymała dłużej i dała bratowej w twarz. To było szybsze niż myśl. Poczuła, że musi to zrobić, żeby uciszyć wreszcie tę podłą kobietę mówiącą tak okrutne słowa.
Mowgli był w równie wielkim szoku, co Jumeraih. Oboje nie sądzili, że Mari może w taki sposób się zachować. Chłopcu z dżungli wydawało się wtedy, że jego ludzka matka jest niezwykle podobna do Rakshy - normalnie delikatna i wrażliwa, ale gdy trzeba niczym diablica broni swoich dzieci oraz ich honoru.
- Ty... Ty... Ty... - syczała Jumeraih, łapiąc się za policzek - Zabieraj swoją rodzinę i wynoś się stąd... Natychmiast!
- Śmiało! Wyrzuć nas! - krzyknęła na nią Mari - Proszę bardzo. Zrób to, a możesz być pewna, że wszyscy się dowiedzą, co zrobiłaś. Dowiedzą się, że wyrzuciłaś własną rodzinę na bruk! Jak sądzisz, kto wówczas zechce robić interesy z twoimi braćmi?! Zła opinia, jaką otrzymasz, dotknie również i ich. Co wtedy zrobisz?!
Jumeraih nie wiedziała, co ma jej odpowiedzieć. Z jednej strony miała ochotę rozerwać na strzępy tę kobietę, jednak z drugiej wiedziała, że ona ma rację. Wiedziała, iż Mari i Bougi mają bardzo dobre relacje z pułkownikiem Brydonem i jeżeli coś mu powiedzą, to na pewno w to uwierzy, a wówczas co się stanie? Jej dobra opinia zostanie zszargana, a co za tym idzie cała jej rodzina zostanie upokorzona. Nie mogła na to pozwolić. Gdyby tylko miała możliwość, rozbiłaby tej kobiecie głowę kamieniem i zamknęła jej usta na zawsze. Nie mogła się jednak tego dopuścić, ponieważ Bougi i cała reszta rodzina (łącznie z tymi przybłędami) wiedziałaby, czyja ręka zadała cios. Jedynym więc sposobem było zgodzić na warunki Mari, przynajmniej na razie.
- No dobrze... Możecie tutaj zostać, ale tylko do czasu, aż mój brat tu wróci, czyli jeszcze przez miesiąc. Potem on będzie chciał tutaj zamieszkać, więc kiedy to się stanie, to was tu ma nie być. Rozumiesz?
Mari skinęła głową, wyrażając tym samym zgodę na warunki bratowej. W tej samej chwili Ranjan zaczął płakać, a matka zaczęła go powoli kołysać. Jumeraih spojrzała na ten widok wyraźnie załamana.
- I pomyśleć tylko, że twoje dziecko żyje, a moja córka... Ona... Ja ją... Nigdy nie wezmę na ręce.
Kobieta zaczęła ronić łzy.
- Byłoby inaczej, gdybyś dbała o siebie i tyle nie piła, kiedy byłaś przy nadziei - rzekła Mari.
- MILCZ! - wrzasnęła na nią Jumeraih - Co ty o mnie wiesz?!
Następnie ruszyła w kierunku wyjścia. Zanim jednak opuściła dom, to odwróciła się w kierunku siostry swego męża i powiedziała:
- Miesiąc... Rozumiesz?! A potem macie się stąd wynieść. Nie obchodzi mnie, dokąd pójdziecie, ale za miesiąc ma was tu już nie być. Dość miałam przez was problemów.
- My przez ciebie mamy większe i jakoś nie narzekamy - odcięła się jej Mari, kołysząc Ranjana.
Jumeraih chciała już coś powiedzieć, jednak zmieniła zdanie i wyszła. Mowgli zaś powoli wstał i podszedł do matki.
- Słyszałeś? - zapytała kobieta.
- Tak, mamo - potwierdził jej syn - Naprawdę będziemy musieli stąd odejść?
- Niestety, synku. Jak widzisz nie chcą nas tutaj.
- I dokąd wtedy pójdziemy?
- Nie wiem, kochanie. Nie wiem. Ale teraz nie myślmy o tym. Musimy teraz czekać na doktora Plumforda. Oby tylko dobry Śiwa sprawił, że on przybędzie szybko, zanim twój ojciec i Meshua...
Mowgli spojrzał na wyżej wspomniane osoby, które znowu zmęczone chorobą usnęły.
- Gdzie dziadek? - spytał po chwili chłopiec.
- Poszedł do miasta z Sikhem. Shanti zaś poszła po wodę. Niedługo powinna wrócić.
Pogromca Shere Khana uśmiechnął się delikatnie. Chociaż tyle miał on radości z tego wszystkiego, co tu się działo. To miejsce coraz bardziej go przerażało. W dżungli było mu o wiele lepiej. Gdyby nie to, że jego bliscy cierpieli i potrzebowali go, dawno by stąd odszedł. Ale musiał tutaj zostać. Musiał ich wspierać, choć czuł, że jest bezsilny i nic nie może zrobić.
- To okropne - powiedział do siebie w myślach - Gdziekolwiek nie pójdę, stamtąd zostaję prędzej czy później wygnany, podobnie jak też i moi bliscy. To wszystko przeze mnie. Wszystko przeze mnie. Zawsze ściągam nieszczęście na wszystkich, których kocham. Ale dlaczego? Dlaczego podły los tak mnie prześladuje?


2 komentarze:

  1. Ta Jumeraih to jest naprawdę podła i niegodziwa, skoro byłaby zdolna nawet popełnić najgorszą zbrodnię. Do tego w ogóle nie dostrzega swojej winy w śmierci swojej córki, do której sama doprowadziła. Mari naprawdę się zdenerwowała, kiedy ona zaczęła obrażać jej córkę. A Mowgli jest coraz bardziej tym wszystkim załamany, choć stara się tego nie okazywać, bo nie chce być dodatkowym ciężarem dla swojej rodziny i pragnie wszystkich podtrzymać na duchu. W końcu jednak wszystko na pewno się rozstrzygnie i Mowgli zrozumie, że nie jest niczemu winien.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ta Jumeraih to kreatura! Sama powinna mieć łeb rozbity kamieniem! Mam nadzieję, że ktoś kiedyś to zrobi. A biedny Mowgli niepotrzebnie się obwinia.

    OdpowiedzUsuń