Rozdział VIII
Mowgli czy Nathoo?
Dzieci owinęły rany staruszka podartą na kawałki jego koszulą i szybko zapakowały go na wózek do wożenia drzewa, po czym ruszyli razem z nim w kierunku wioski. Bougi jęczał z bólu, gdyż zadane mu rany co prawda nie były groźne dla życia, ale sprawiały mu naprawdę okropny ból. Pomimo tego, iż starszy pan robił wszystko, aby być silny i nie pokazać dzieciom, że cierpi, to nie bardzo mu się to udawało. Zacisnął zęby z bólu, starał się jak najmniej jęczeć, a mimo to Mowgli pchający wózek oraz idąca obok niego Meshua byli bardzo przejęci.
- Wytrzymaj, dziadku. Jeszcze trochę - powiedziała wnuczka Bougiego.
- Wytrzymam, kochanie... Wytrzymam - jęknął mężczyzna.
Droga do wioski wydawała się całej trójce o wiele dłuższa aniżeli była naprawdę, zapewne z powodu tego stresu, który im towarzyszył. Ponieważ staruszek przez swoje rany nabawił się gorączki, dzieci zatrzymały się przy rzece, a tam Mowgli wziął chustkę od Meshui, namoczył ją lekko w wodzie i przybiegł z nią z powrotem.
- Dziękuję ci, Mowgli - powiedziała czule dziewczynka.
Następnie wzięła od niego mokrą chustkę i położyła powoli na czole dziadka. Staruszkowi wyraźnie sprawiło to ulgę, gdyż odetchnął delikatnie, zaś Meshua uśmiechnęła się delikatnie. Chwilę później poszła ona razem ze swym najlepszym przyjacielem, pchającym powoli przed siebie wózek z Bougim. Szli tak około godzinę, a dzień powoli zamienił się już w noc, gdy na horyzoncie ukazał się wreszcie błogosławiony dla nich widok.
- Jest! To nasza wioska! - zawołała radośnie Meshua - Już niedaleko! Szybko, Mowgli!
Chłopiec zmieszał się delikatnie. Z jednej strony chciał przecież iść do ludzkiej osady, do czego wszak zachęcali go przyjaciele z Baloo i Bagheerą na czele, ale z drugiej strasznie się obawiał niewiadomego, jakie ta wioska ze sobą niosła. Skąd miał wiedzieć, czy i tam nie zostanie potraktowany jak odmieniec?
- Mowgli, co ci jest? - zapytała Meshua - Chodźmy!
Jej najlepszy przyjaciel bardzo chciał jej powiedzieć, jakie ma obawy, ale czuł, że ona może tego nie zrozumieć, dlatego też zachował milczenie i pchał przed siebie wózek z rannym Bougim. W końcu powoli dotarli do wejścia do osady, a wówczas serce Mowgliego zaczęło bić jeszcze mocniej niż przedtem. Czuł chwilami się tak, jakby miało mu ono zaraz wyskoczyć z piersi. Właśnie stanął przed wielką niewiadomą, która prędzej czy później go czekała, jednak nie wiedział, w jaki sposób zostanie tu potraktowany i to go przerażało najmocniej. Na całe szczęście słońce już zaszło, a na niebie pojawiły się gwiazdy, więc ludzie byli w swoich chatach i praktycznie nikt nie był na placu, aby zauważyć przybycie dzieci oraz staruszka.
Kiedy już zbliżali się do wejścia, to Mowgli zatrzymał się. Jego serce zaczęło jeszcze mocniej bić, zaś czoło zostało zroszone potem. Chłopak był wyraźnie zdenerwowany. Przez głowę przeszło mu wówczas, aby uciec stąd jak najszybciej, więc puścił powoli wózek z Bougim, po czym zaczął się bardzo ostrożnie wycofać.
- O co chodzi, Mowgli? - zapytała Meushua, patrząc na niego zdumiona - Czy coś się stało?
- Ja... Ja... Muszę już iść - jęknął chłopiec.
- Dlaczego musisz iść? - zdziwiła się dziewczynka - Nie chcesz zostać z nami? Zostawisz dziadka? Zostawisz mnie?
- Nie, ale...
Chłopiec z buszu poczuł, jak pot coraz bardziej zrasza jego czoło, a serce zaczyna mu jeszcze mocniej bić.
W tej samej chwili Bougi zaczął powoli jęczeć.
- Dziadku, co ci jest?! - zawołała przerażona Meshua - Wytrzymaj jeszcze trochę. Jesteśmy już w domu! Mowgli, pospiesz się! Pomóż mi!
Jej przyjaciel jednak stał jak słup, więc dziewczynka sama podbiegła do wózka i zaczęła go pchać, ale ten był zbyt ciężki, aby się jej udało.
- Proszę cię! Pomóż mi go uratować!
Takiej prośbie Mowgli nie potrafił odmówić. Złapał zatem za wózek i powoli zaczął go pchać. Pomimo lęku, jaki mu towarzyszył przeszedł przez bramę wioski. Choć bał się, to nie mógł zostawić swoich przyjaciół samych.
Chwilę później dzieci ze staruszkiem na wózku dotarły powoli do domu Meshui. Dziewczynka wówczas z ulgą zawołała:
- Jesteśmy na miejscu.
Następnie podbiegła do drzwi i zaczęła do nich gwałtownie pukać.
- Mamo! Tato! To ja! Otwórzcie! Dziadek jest ranny!
Chwilę później drzwi się otworzyły, a w nich stanęli Mari i Neel.
- Co się stało? - zapytała zdumiona kobieta - Czemu przyszliście tak późno? Mieliście wrócić od razu po skończeniu pracy.
- Stało się coś strasznego! - wyjaśniła Meshua - Napadł na nas tygrys.
- Co?! - jęknęła Mari.
Następnie zauważyła wózek z leżącym na nim Bougim. Podbiegła do niego i zawołała:
- Ojcze, co ci jest?
- Nic takiego - pocieszał ją starszy pan - Trochę mnie tylko podrapał i nic więcej.
- Jesteś poważnie ranny! - łkała zrozpaczona Mari.
Nagle jej wzrok zwrócił się na Mowgliego, który stał zmieszany, nie wiedząc, co ma zrobić.
- Kto to jest? - zapytała kobieta swoją córkę.
- Ten chłopiec pomógł mi przywieźć dziadka - wyjaśniła Meshua.
Słysząc te słowa matka dziewczynki uśmiechnęła się bardzo przyjaźnie do dzielnego, małego bohatera.
- Dziękuję ci... Ocaliłeś mojego ojca... - powiedziała kobieta - Wejdź, proszę. Nie bój się.
- W naszym domu zawsze są mile widziani tacy odważni ludzie jak ty - dodał przyjaźnie Neel.
Mowgli nie wiedział, czy można ufać tym ludziom. Uśmiechali się oni przyjaźnie, ale czy naprawdę ich słowa były szczere? Hieny także potrafiły mieć na pyskach przyjazny uśmiech, lecz ich zachowanie dalekie było od przyjaznego. Może oni byli jeszcze gorsi niż hieny? Co wówczas zrobi?
Pomimo tych wszystkich niepewności chłopiec wszedł do chaty wraz z Meshuą i jej rodzicami, którzy zabrali ze sobą Bougiego, a następnie szybko zmienili mu opatrunek, smarując przy tym jego rany kojącą maścią.
- Teraz poczujesz się lepiej - powiedziała Mari.
- Dziękuję, córeczko. Prawdę mówiąc już mi dużo lepiej.
Kobieta spojrzała na niego z uśmiechem oraz ulgą, a następnie zwróciła swój wzrok ku córce, mówiąc:
- A teraz, Meshua, opowiedz mi całą historię.
- Dobrze! - pisnęła radośnie dziewczynka - Ten chłopiec to Mowgli, ten chłopiec z buszu, o którym opowiadał nam dziadek.
- I ten sam, dla którego przez ostatni miesiąc ciągle chodzisz do lasu? - zapytał wesoło Neel.
- Tak, tato. Zaatakował nas tygrys, ale Mowgli nas ocalił. Złapał on nóż dziadka i uderzył w pysk tego paskudnego łotra! Wybił mu oko i poranił pysk! Mowgli wspaniale walczył! To prawdziwy bohater!
Dziewczynka mówiła głosem pełnym pasji, natomiast jej idol stał przed zawieszonym na ścianie lustrem i wpatrywał się w swoje odbicie. Widział je często w wodzie, ale nigdy nie sądził, że kiedykolwiek pozna takie ludzkie urządzenie, które działa jak woda i odbija się w nim jego twarz. Było to dla niego wielkie zaskoczenie.
- Jak to dobrze, że żyjecie i że rana dziadka nie jest poważna - rzekła Mari.
- Dobrze też, że Mowgli był w pobliżu - dodał Bougi - Sam bym nie dał rady temu tygrysowi.
- Bardzo możliwe, że ten tygrys to słynny Shere Khan, tygrys ludożerca - powiedział Neel poważnym tonem - Słyszałem, że znowu pojawił się w tej okolicy.
- Tygrys ludożerca? - pisnęła Meshua.
- Tak. Napada na wioski zabijając bydło oraz ludzi. Od dawna myśliwi próbują go zabić, ale żadnemu się nie udało. Dzisiaj w wiosce mówili, że władze wyznaczyły nagrodę za jego skórę. Tysiąc rupii.
- Tysiąc rupii? Coś mi mówi, że stary Buldeo będzie chciał zagarnąć je dla siebie i upolować tego tygrysa - zaśmiał się ironicznie Bougi - Ale zjem własne buty, jeżeli temu łgarzowi się to uda. On umie tylko opowiadać o sobie niestworzone historie, a co do działania, to...
- Tato, nie tak głośno - zwróciła mu uwagę Mari - Jeszcze ktoś usłyszy.
- Niech słyszą! Wszyscy wiedzą, że nie cierpię tego starego oszustwa i nigdy się z tym nie kryłem!
- Uważaj, ojcze... Twoja niechęć do niego jest słuszna, ale może kiedyś nas jeszcze drogo kosztować.
Po tych słowach kobieta podeszła do Mowgliego i położyła mu dłonie na ramionach. Chłopiec podskoczył przerażony, ale widząc wielki uśmiech na twarzy Mari poczuł, że ona jednak nie chce go skrzywdzić.
- Nie bój się nas. Jesteśmy bardzo wdzięczni za to, że ocaliłeś dziadka i Meshuę - rzekła Hinduska przyjaznym tonem - Usiądź, proszę. Przyniosę ci ciepłego mleka.
Następnie kobieta posadziła chłopca obok swojej córki i podeszła do pieca, aby nalać gościowi tego ciepłego napoju.
- To moja mama - wyjaśniła przyjacielowi Meshua - A to mój tata.
- Mama... Tata... - powtórzył Mowgli.
Spojrzał na rodziców swojej przyjaciółki, którzy wydawali mu się teraz bardzo przyjaźnie nastawionymi do niego ludźmi.
- Proszę, Mowgli. Oto gorące mleko - powiedziała Mari, kładąc dwa kubki z tym oto napojem przed dziećmi - Pijcie, póki gorące. To wam dobrze zrobi.
Chłopiec obserwował, jak jego przyjaciółka powoli pije mleko, dlatego też, naśladując jej ruchy przytknął kubek do ust i delikatnie zaczął sączyć z niego gorący płyn. Poczuł, jak ten rozgrzewa całe jego ciało od środka oraz zwraca nadwątlone siły. Początkowo mleko go lekko parzyło, jednak dość szybko w nim zasmakował.
- Smakuje ci? - spytała Mari z troską w głosie.
- Tak... Dziękuję bardzo - odpowiedział Mowgli, powoli i ostrożnie wypuszczając z ust słowa.
- Umiesz mówić - powiedziała kobieta z uśmiechem na twarzy.
- Tak, ja go tego nauczyłam - pochwaliła się Meshua - On jest bardzo bystry i bardzo odważny.
Mari patrzyła uważnie na Mowgliego, powoli sączącego napój z kubka, a następnie rzekła:
- Jaki on podobny... Jaki podobny.
- Do kogo, kochanie? - zapytał Neel.
- Do naszego synka... Do Nathoo.
- Co ty opowiadasz?
Meshua spojrzała uważnie na Mowgliego i posmutniała. Kiedyś taka wiadomość by ją bardzo ucieszyła, jednak w świetle ostatnich zdarzeń, gdy jej serduszko zostało rozpalone mocą czerwonego kwiecia, zaś jej uczucia wobec chłopca były nieco inne niż przedtem, to możliwość, że Mowgli był jej starszym bratem jakoś wcale nie była dla niej przyjemna.
- Czy ty na pewno jesteś Mowgli, a nie Nathoo? - spytała Mari.
- Nie opowiadaj głupstw - jęknął Neel - Nasz synek nie żyje. Poza tym ten chłopiec ma inne oczy.
- Nie! Jestem pewna, że ma takie same oczy jak on! - zawołała kobieta - Nie zwódź mnie! To na pewno Nathoo! Zresztą łatwo to sprawdzić. Jeśli to nasz syn, to ma znak na lewej łopatce! Niewielki, szary znak!
Już chciała podejść do Mowgliego i sprawdzić, czy ma rację, gdy mąż złapał ją nagle za ramiona i powiedział:
- Uspokój się, kobieto, bo go przestraszysz! Czy to teraz takie ważne, kim on jest?
Mari westchnęła smutno, a z jej oczu pociekły łzy.
- Przepraszam. Nie powinnam była... Wybacz mi, Mowgli.
Chłopiec nie do końca zrozumiał, o co tu chodzi. Wiedział jednak, że ta miła kobieta bierze go za kogoś, kim on raczej nie jest, zaś Meshua z tego powodu wyraźnie posmutniała. Nie wiedział, co ma zrobić, aby naprawić tę sytuację, jednak w końcu rozmowa została przerwana, po czym wszyscy zaczęli kłaść się spać. Mowgli nie chciał spać w łóżku, dlatego też Mari z Meshuą zrobiły mu posłanie ze słomy na dworze, choć obie nie ukrywały tego, że taki pomysł im się nie podoba.
- Powinieneś spać w łóżku, będzie ci wygodniej - powiedziała Meshua - Jeśli tu zostaniesz, możesz się przeziębić.
- Zostawmy go już, kochanie - odparła czule Mari - On na pewno jest przyzwyczajony do życia w lesie. Wygodnie ci tutaj?
- Tak - potwierdził Mowgli.
Obie panie życzyły mu więc dobrej nocy i ruszyły w kierunku chaty, gdy nagle usłyszały głos chłopca, wołającego:
- Przyjaciel...
Meshua wiedziała, że tu chodzi o nią, więc podbiegła do niego.
- O co chodzi? - zapytałam.
- Kto to jest? - odpowiedział jej pytaniem na pytanie Mowgli.
- Kto taki?
- Nathoo.
- Ach, o niego ci chodzi!
Dziewczynka usiadła obok chłopca i przeszła do udzielania wyjaśnień:
- Nathoo to mój starszy brat. Gdy miał zaledwie dwanaście miesięcy zaginął w dżungli i wszelki słuch po nim zaginął. Rok po jego zaginięciu ja przyszłam na świat. Nigdy go więc nie poznałam. Mama nigdy nie pogodziła się z jego śmiercią. Uważa, że mój brat żyje i że wychowują go zwierzęta.
Meshua posmutniała, kiedy to mówiła, jednak szybko odzyskała dobry humor i dodała:
- Ale nie powinieneś się tym martwić. Ty jesteś kimś innym i nie masz z Nathoo nic wspólnego. Nazywasz się Mowgli i koniec. Idę już. Dobranoc.
Po tych słowach dziewczynka wyciągnęła lekko swą szyję w kierunku chłopca, który poczuł na policzku dotyk jej warg. Chwilę później spłonął on rumieńcem, a jego przyjaciółka zachichotała wesoło. Wiedziała, że pierwszy raz ktoś go pocałował i cieszyło ją, że to była właśnie ona. Następnie bardzo zadowolona pobiegła do matki, machając chłopcu ręką na pożegnanie.
Meshua próbuje wmówić zarówno sobie, jak i Mowgliemu, że nie jest jej bratem, choć istnieje duże prawdopodobieństwo, że nim jest. Wszystko się okaże, jeśli Nathoo miał na łopatce znak rozpoznawczy, ale wpierw Mari musi dokładnie obejrzeć Mowgliego, aby przekonać się czy rzeczywiście jest on jej synem, skoro ma taką możliwość. A co do Meshui… To nic dziwnego, że nie chce mieć Mowgliego za brata, skoro się w nim zakochała.
OdpowiedzUsuńMyślę, że już z samych opowieści Mowgli zrobił na Meshui dobre wrażenie. Nie jestem pewna ich emocji, choć wydaje mi się, że była to miłość od pierwszego wejrzenia, chociaż dziewczynka z początku za dużo od niego oczekiwała.
OdpowiedzUsuńMój drogi Jasiu Kronikarzu,
OdpowiedzUsuńWłaśnie przeczytałam ten najnowszy rozdział. :)
Rozumiem doskonale obawy Mowgliego, które powstrzymywały go przed przekroczeniem wioskowej bramy. W końcu chłopak nie wiedział, co zastanie w wiosce ludzi i jak go oni potraktują. Myślę, że gdyby nie wypadek Bougiego i to, że musiał pomóc Meshui nieść wózek z rannym dziadkiem aż pod jej dom, to pewnie nigdy by nie odważył się wejść do wioski tak sam, z własnej woli.
Nie dziwię się Mari, że korzystając z obecności Mowgliego w ich domu, chciała sprawdzić, czy ten chłopiec to faktycznie jej zaginiony Nathoo, ale Neel miał rację, powstrzymując ją przed tym. W końcu mogłaby chłopca do reszty spłoszyć.
Powiem krótko: to był piękny rozdział i na swój sposób emocjonujący. Czekam na następny. :)
Biedna Mari. Myślała, że Mowgli to jej synek... Smutne to takie jakieś, ale piękne. Dziękuję, Hubi.
OdpowiedzUsuń