Zamach na doktora Plumforda
Minął tydzień od prezentacji Ranjana w dżungli. Mowgli przez ten czas często odwiedzał w mieście Meshuę oraz resztę swojej ludzkiej rodziny, zaś jego luba (jak ją nieraz nazywał w myślach) również składała mu wizyty w dżungli, zwykle w towarzystwie Bougiego i Rikkiego, a raz nawet przyszła Shanti, gdyż chciała zobaczyć, co też się dzieje z Mahalą, którą serdecznie polubiła (z wzajemnością zresztą). Dziewczynka co prawda nie znała języka zwierząt, ale mimo wszystko rozumiała się z małą, czarną panterą bez słów.
Gdy Mowgli z Meshuą byli w dżungli, to zwykle jeździli na grzbiecie Hathiego lub biegali z Szarym Bratem, Surą i Lalą oraz rozmawiali z Baloo i Bagheerą na temat nowych obowiązków Mowgliego. Chłopiec mógł na razie nie przejmować się nimi, ponieważ młode pokolenie zwierząt miało dopiero przyjść na świat, stary niedźwiedź miał jednak już swoje własne plany w tej sprawie.
- Będziemy razem ich uczyć, moja ty mała żabko - rzekł z uśmiechem Baloo - Choć w dużej mierze przede wszystkim ty będziesz to robić.
- A ty niby co będziesz robić? - spytał Bagheera, wylegujący się obok nich na słońcu.
- Ja? Ja będę obserwował, jakie postępy robisz w swoich obowiązkach - wyjaśnił mu jego przyjaciel.
- Oczywiście. Tak jest wszak najwygodniej - parsknął śmiechem czarny niczym noc wielki kot.
Mowgli i Meshua zachichotali, słysząc te słowa, po czym spojrzeli na Shanti, która razem z Bougim i Rikkim obserwowała Mahalę oraz Durgę, którzy ganiali się po trawie.
- Tutaj jest tak pięknie, odkąd Shere Khan zginął - powiedział Mowgli.
- To już twoja zasługa, mój mały braciszku - stwierdził Bagheera - Ale pamiętaj, że niebezpieczeństwo może kiedyś tutaj powrócić. Zawsze może pojawić się kolejny Shere Khan panoszący się tu jak po własnym podwórku, który zechce nami rozkazywać i będzie łamać prawa dżungli. Wtedy właśnie będzie trzeba kogoś takiego jak ty, żeby w tym miejscu znowu zapanował spokój.
- Oby nigdy więcej nie pojawił się w dżungli ktoś pokroju Shere Khana - stwierdził smutno Mowgli - Jednak bez względu na to, czy się pojawi, czy też nie, ja będę czuwał, o ile oczywiście będziecie mi w tym pomagać.
- Ja na pewno będę - powiedziała Meshua.
- Ja również - dodał Baloo - Póki mi starczy sił.
- Co do mnie, to ja ci mogę rzec to samo - rzekł Bagheera - Bo wszak masz w nas przyjaciół, a to nie byle co. Przyjaźń Bagheery to nie wiaterek na łące, co to przeleci szybko i zniknie. O nie! Moja przyjaźń to sprawa honoru. Mały bracie... Masz zawsze we mnie przyjaciela.
- Pamiętaj, moja mała żabko, że tutaj zawsze masz przyjaciół i nie jesteś sam - stwierdził Baloo - Ciebie także to dotyczy, kochanie.
Te słowa skierował do Meshui, która uśmiechnęła się do niego czule, mówiąc:
- Dziękuję ci, Baloo. Bardzo ci dziękuję. Ty również masz we mnie przyjaciela.
- Kochani! Pora już na nas! - zawołał nagle Bougi.
- Musimy już iść - powiedziała Meshua - Ale już niedługo znowu się zobaczymy.
- Mam nadzieję, kochanie. Mam nadzieję - rzekł Baloo.
Dziewczynka objęła go mocno za szyję i przytuliła czule do siebie, a potem uścisnęła Bagheerę, który zamruczał radośnie.
- Jesteś bardzo podobna do Lindy... Ona tak samo się uśmiechała, gdy mnie widziała.
- Brakuje ci jej? - spytała Meshua.
- Bardzo, ale życie toczy się dalej i musiałem się z tym pogodzić, że pewnie już więcej jej nie zobaczę na oczy.
- Kto wie? Może kiedyś ją zobaczysz? Życie jest wielką zagadką.
- Masz rację, kochanie. Życie jest zagadką, ale największą zagadką na tym świecie jest miłość. Nie ma większej zagadki od niej.
Meshua spojrzała na panterę z czułym uśmiechem, po czym podeszła do Mowgliego (który już uściskał Baloo i Bagheerę) i wzięła go za rękę.
- Do widzenia, kochani - powiedziała dziewczynka.
Dzieci podeszły do Bougiego, Shanti o Rikkiego, po czym pomachali rękoma na pożegnanie swoim przyjaciołom i poszli w gąszcz, gdzie stał już Hathi z swymi synami. Hathi wziął na grzbiet Mowgliego i Meshuę, zaś jego potomkowie resztę kompani. Rikki był niezwykle dumny mogąc siedzieć na grzbiecie prawdziwego słonia. Dotąd jeździł on tylko na byku, ale słoń to zupełnie inna sprawa i dająca większy zaszczyt temu, kto tego zwierzęcia dosiada.
- Zabierzemy was aż do granic dżungli - powiedział Hathi do dzieci - Nie możemy podchodzić zbyt blisko miasta, gdyż jeszcze ludzie zechcą nas zastrzelić lub co gorsza złapać i zmusić do służby u nich.
- Nie bój się, przyjacielu. Nie pozwolimy im na to - rzekł Mowgli.
- Niech tylko spróbują, a każdego z nich pogryzę! - zawołał bojowo Rikki - Pokonałem wszak kobrę Nagini i pomagałem Mowgliego pokonać Shere Khana, więc nie straszni mi są ludzie!
- Wierzymy ci, Rikki - zaśmiała się Meshua.
Bougi i Shanti nie rozumieli co prawda tej rozmowy, ale widząc śmiech swoich przyjaciół wiedzieli, że musi to być raczej przyjemna konwersacja.
Słonie zaniosły swoich ludzkich przyjaciół do samych granic dżungli, po czym pożegnały ich przyjaźnie zapowiadając im, że zawsze chętnie ich zabiorą na swych grzbietach, jeśli zajdzie taka potrzeba. Następnie odeszły w gąszcz, zaś Mowgli i jego przyjaciele poszli do miasta.
- Zostaniesz dzisiaj na noc, Mowgli? - spytał Bougi.
- Proszę, zostań! - zawołała Meshua błagalnym tonem - Tak lubię spać przytulona do ciebie! Proszę!
- Zgódź się, bo jak nie, to jeszcze będzie chciała się przytulać do mnie - rzekła żartem Shanti - A uwierz mi, dla mnie to nie jest tak przyjemne, jak dla ciebie.
- Wolisz tulić się do Sikha, prawda? - zapytała dowcipnie Meshua.
Shanti poczuła, jak jej policzki płoną lekkim rumieńcem.
- Nie wiem, skąd taki wniosek, moja droga.
- Przecież widzę, jak on na ciebie patrzy.
- No, słucham? Jak?
- Tak, jak Mowgli i ja patrzymy na siebie. Prawda, Mowgli?
Chłopiec skinął głową, a potem razem z Meshuą zaśmiali się. Shanti zaś zaczęła im zaraz dowodzić, że Sikh to tylko jej przyjaciel i poza tym nie zna go aż tak dobrze, żeby mówić tutaj o czymś więcej niż tylko przyjaźń. Oczywiście Bougi z Mowglim i Meshuą mieli zupełnie inne zdanie w tej sprawie, ale nie chcieli niczego mówić uważając, że nie powinni się do tego mieszać.
Powrócili razem do domu, gdzie Sikh pomagał Mari i Neelowi w ich domowych czynnościach.
- Jesteście nareszcie - powiedziała czule Mari na widok całe grupy - Miło, że przyszliście, bo pora już na obiad.
- Czy wycieczka była udana? - spytał Neel, masując sobie kark.
- Nawet bardzo - odpowiedziała Meshua.
Bougi popatrzył na zięcia uważnie.
- Coś mi jednak mówi, że ty sam nie masz powodów do zadowolenia. Czemu tak masujesz sobie kark.
- Coś mnie dzisiaj w niego ukąsiło... Moskit jakiś albo co... Nie mam pojęcia.
- A boli cię, tatusiu? - spytała Meshua przejętym tonem.
- Spokojnie, to nic takiego - odpowiedział mężczyzna, uśmiechając się - Przecież od tego się nie umiera, prawda?
Następnie spojrzał na Sikha, który właśnie kołysał do snu Ranjana w zastępstwie Mari, która kończyła szykować posiłek. Wziął od niego syna i spojrzał na niego czule.
- Wspaniały malec. Podobny do ciebie, Mowgli.
- Oczywiście, że podobny. Przecież to jego brat - powiedziała Mari z uśmiechem na twarzy - Ale dość już tego gadania. Siadajcie i jedzcie.
Cała grupa usiadła w kole i zaczęła powoli jeść potrawkę uszykowaną przez gospodynię. Jej smak był dla nich zachwycający, zaś grono, w którym spożywali ów posiłek sprawiało, że smakowało jeszcze lepiej aniżeli wtedy, gdyby je jedli w samotności. Wszak już powszechnie to wiadomo, że każdy posiłek posiada lepszy smak, jeżeli dzieli się go z kimś, kogo się kocha.
Po obiedzie Mari poprosiła Meshuę i Mowgliego, aby oboje zanieśli doktorowi Plumfordowi kilka owoców, które dziś kupiła na targu. Uważała, że to i tak zbyt mało za to, ile ten człowiek dla nich zrobił, ale zawsze można od tego zacząć okazywać mu swoją wdzięczność.
- Następnym razem przyniesiemy mu zupę mamy - rzekła Meshua, gdy szła sobie razem z Mowglim i Rikkim w kierunku budynku koszar, który to znajdował się w pałacu pewnego radży, obecnie ukrywającego się przed władzami angielskimi za organizowanie buntów przeciwko Anglikom.
Tam to właśnie przebywał doktor Julien Plumford, będący osobistym przyjacielem pułkownika Brydona, jak również jego osobistym lekarzem.
- Jestem pewien, że będzie mu smakować - powiedział Mowgli.
Nagle ktoś wpadł na dzieci, niechcący przewracając je oboje na ziemię. Koszyk trzymany przez Meshuę wyleciał wówczas jej z ręki, a znajdujące się w nim owoce rozsypały się we wszystkich kierunkach.
- Ojej, strasznie przepraszam! - zawołał sprawca tego zamieszania.
Był to wysoki młodzieniec o czarnych włosach i brązowych oczach, ubrany w biały strój i turban tej samej barwy. Jego karnacja oraz znajomość hindi wskazywała, że to Hindus.
- Och, strasznie was przepraszam! Czekajcie... Pomogę wam! - zawołał młody mężczyzna, szybko zbierając owoce.
Pozbierał je z łatwością, po czym wsadził ponownie do koszyka i podał Meshui.
- Bardzo cię przepraszam, moja maleńka - powiedział czułym tonem - Naprawdę nie chciałem, by tak wyszło.
- Nie gniewam się - odparła dziewczynka.
- Ale mógłbyś być bardziej ostrożny - rzekł Mowgli.
Rikki zapiszczał gniewnie, strosząc przy tym swoje futerko. W chłopcu z dżungli od razu wzbudziło to niepokój, jednakże nic nie powiedział, tylko patrzył na młodzieńca, który tymczasem przepraszał Meshuę.
- Bardzo cię przepraszam, moja piękna panno... Nie chciałem, aby tak się stało. Pokornie proszę o wybaczenie.
Meshua zarumieniła się, a Mowgli poczuł, jak zbiera w nim gniew.
- Wybaczcie, ale muszę już iść. Obowiązki mnie wzywają i was chyba także, prawda?
Następnie wziął on lewą dłoń Meshui, lekko uklęknął, po czym skłonił głowę i wstał. W tej samej chwili dziewczynka pisnęła z bólu.
- Co ci jest, Meshua?! - spytał przerażony Mowgli.
- Nie, nic... Tylko coś mnie ukuło lub ugryzło - powiedziała jego mała przyjaciółka, wskazując na swoją dłoń.
Mowgli wziął rękę dziewczynki i zobaczył, że rzeczywiście widnieje na niej mały ślad po ukłuciu. Rozejrzał się za młodzieńcem, ale ten zniknął im z oczu.
- Dokąd on poszedł? - spytał chłopiec.
- Nie wiem - odpowiedziała Meshua.
Dzieci spojrzały na siebie zdumione, po czym wzruszyły ramionami i poszły dalej przed siebie, nie przejmując się tym wszystkim.
Dość szybko trafili na tereny pałacu. Strażnicy znali Meshuę, więc bez wahania wpuścili ją i jej towarzyszy, a jeden z żołnierzy zaprowadził ich do komnaty doktora Juliena Plumforda. Mężczyzna oczywiście bardzo ucieszył się na widok Mowgliego i Meshui, gdyż lubił dzieci i ich towarzystwo.
- Meshua! Jak miło cię znowu widzieć! - zawołał lekarz - A ten młody człowiek to kto?!
- To jest Mowgli, mój najlepszy przyjaciel - wyjaśniła dziewczynka, lekko się przy tym rumieniąc.
Ta reakcja szybko dała do zrozumienia doktorowi, że chłopiec dla jego małej znajomej kimś znacznie więcej niż tylko przyjacielem, ale zachował tę myśl dla siebie.
- Miło mi cię poznać, Mowgli - powiedział lekarz - Mari i Bougi wiele mi o tobie opowiadali. Meshua także o tobie wiele razy wspominała. Miło mi cię wreszcie poznać.
- Pana również miło poznać - rzekł Mowgli.
Doktor uśmiechnął się do niego radośnie.
- A więc co was sprowadza, kochani moi?
- Mama przysyła nas tutaj z owocami dla pana - powiedziała Meshua, podając mu koszyk - Jutro zaś przyniesiemy panu zupę.
- Jesteście kochani, ale naprawdę nie musicie - odrzekł wzruszonym głosem Julien Plumford.
- Musimy - stwierdziła Meshua - Przecież ocalił pan mamę i Ranjana.
- Taki mój obowiązek - rzekł lekarz - Jestem po to, aby pomagać innym tak, jak tylko mogę najlepiej. Nie musicie mi za to przynosić prezenty.
- Być może, ale owoce są dla pana - powiedział Mowgli.
Doktor widząc, że dzieci na pewno nie odpuszczą, pogłaskał je czule po głowie, po czym zawołał Ganshuma. Chłopiec po chwili wszedł do pokoju.
- Weź te owoce i zostaw je w cieniu. Nie chcę, żeby zgniły - powiedział doktor.
- Dobrze, proszę pana - rzekł chłopiec.
Następnie spojrzał on na Mowgliego niepewnym wzrokiem z wyraźną niechęcią. Mowgli odwzajemnił mu się tym samym. Meshua bała się już, że za chwilę obaj skoczą sobie do gardeł, ale na szczęście do tego nie doszło, gdyż Ganshum wyszedł wykonać prośbę doktora, natomiast lekarz zabrał dzieci na wycieczkę po pałacu, po drodze opowiadając im o tym miejscu.
- Ten pałac należał niegdyś do radży Ahmada - powiedział doktor - Ale kiedy przystąpił on do buntu przeciwko brytyjskim władzom, to te wyjęły go spod prawa oraz skonfiskowały mu wszystko, co posiadał. Teraz ten pałac stanowi koszary angielskiego wojska.
- To smutne - rzekła Meshua.
- Oczywiście, ale co poradzisz? - rozłożył bezradnie ręce Plumford - Gdyby to ode mnie zależało, to Indie byłyby wolne, a Anglicy byliby jedynie sojusznikami Hindusów, ale cóż... Jej Królewska Mość pragnie inaczej, a nie nam, prostym ludziom, kwestionować jej rozkazy.
Z głosu tego człowieka bił wyraźny smutek. Mowgli i Meshua słuchali uważnie opowieści doktora czując, że on naprawdę ma takie poglądy, jakie im przedstawia. Żałowali wówczas, iż jego wizja jest tak bardzo daleka od spełnienia, jak daleka jest droga z Indii do Anglii, a może nawet jeszcze dalsza. Rikki zaś, idący obok swoich przyjaciół, nie rozumiał tej opowieści, ale rozglądał się uważnie jakby szukając węży, z którymi mógłby stoczyć bohaterską walkę.
Wizyta dzieci i mangusty w pałacu przeciągnęła się tak długo, że nim zauważyli, a słońce zaszło.
- O Boże! Ale późno! - zawołał doktor - Nawet nie zauważyłem, kiedy już skończył się dzień. Wybaczcie mi, zająłem wam wiele cennego czasu.
- Nie tak znowu cennego - stwierdziła Meshua.
- Cennego czy nie, dziękuję wam za wizytę, moi kochani - rzekł lekarz z uśmiechem - Lepiej już wracajcie do domu.
Plumford odprowadził dzieci i mangustę poza pałac niedaleko bramy, po czym pożegnał się z nimi i wrócił do siebie. Mowgli i Meshua popatrzyli na siebie.
- Myślisz, że mama będzie zła? - spytał chłopiec.
- Być może, ale spokojnie. Bardzo szybko jej przejdzie - stwierdziła dziewczynka.
Rikki tymczasem zaczął węszyć i biegać po całym dziedzińcu, jakby właśnie coś wyczuł. Dzieci patrzyły na niego uważnie.
- Co się stało? - spytał Mowgli.
- Wyczułeś coś? - dodała Meshua.
Ichneumon zapiszczał delikatnie, po czym podniósł nos w górę i rzekł:
- Niedobrze...
- Co takiego? - spytały dzieci.
- Coś złego krąży wokół doktora... Nie wiem, co to takiego, ale...
Jego opiekunom nie trzeba było tego dokańczać. Pobiegli oni szybko w kierunku pokoju lekarza i wpadli do niego, po czym ujrzeli przerażający widok. Najpierw był to ogłuszony na podłodze Ganshum, a potem doktor Plumford szarpiący się z jakimś człowiekiem.
Mowgli zawarczał jak wilk, po czym skoczył na napastnika, odrzucając go od Anglika. Przeciwnik jego jakoś nie zamierzał jednak z nim walczyć i wyskoczył przez okno. Chłopiec z buszu sprawnie ruszył w pościg. Gonił go po terenie pałacu, a kiedy ten przeskoczył przez mur, to syn Rakshy bez najmniejszego wahania podążał za nim. Dogonił go wreszcie w puszczy niedaleko granic miasta, następnie skoczył na niego. Obaj zaczęli się wtedy szarpać i okładać pięściami. Podczas szamotaniny blask księżyca oświetlił twarz tajemniczego zamachowca i wtedy to Mowgli go rozpoznał: był to ten sam młodzieniec, który wpadł na niego i Meshuę wtedy na ulicy.
- To ty! - zawołał pogromca Shere Khana.
Nie miał on jednak czasu się nad tym zastanawiać, gdyż wykorzystując chwilę jego nieuwagi młody Hindus zepchnął Mowgliego z siebie i pognał w głąb dżungli. Przybrane dziecko wilków próbowało go szukać, jednak ten zniknął mu z oczy. Mowgli długo próbował odnaleźć jego trop, ale niestety nie znalazł go, więc zawrócił do Khanhiwary. Musiał się upewnić, że z jego przyjaciółmi jest już wszystko dobrze.
- Mowgli! - zawołała Meshua na widok chłopca, kiedy ten powrócił do komnaty.
Radośnie skoczył mu na szyję i objęła czule.
- Złapałeś go? - spytała.
- Nie, uciekł mi - jęknął załamany Mowgli - A co z doktorem? I co z Ganshumem?
- Ja mam się dobrze - odpowiedział lekarz, masując sobie nadgarstki - Wasz przyjaciel też niedługo poczuje się lepiej.
- Czemu ten człowiek pana zaatakował?
- Nie wiem, mój chłopcze. Nie wiem nawet, kto to był.
- A ja wiem.
Mowgli opowiedział Meshui i doktorowi, że poznał napastnika. Oboje wysłuchali go uważnie.
- To bardzo ciekawe - powiedział Plumford - Ciekawe, co on robił w mieście? I czemu chciał mnie zgładzić? To intrygująca zagadka.
Widzę, że Mahala najbardziej ze wszystkich ludzi polubiła Shanti, bo ona tak się nią interesuje i nic dziwnego, skoro zawdzięcza jej życie, bo gdyby nie odwaga małej pantery, to zostałaby zabita przez Garrouma kamieniem. Baloo w książce nazywał Mowgliego małą żabką? Bo w anime nikt go tak na szczęście nie nazywał. Niektórzy złośliwcy nazywali go tylko nagą małpą xD Czyżby Shanti nie zdawała sobie sprawy z tego, że podoba się Sikhowi, czy też nie chce o tym rozmawiać, aby nie zapeszyć? A ten buntownik to zapewne Ahmad, zaś ten młodzieniec to jego syn. On mi się kojarzy z Uriaszem Heepem, gdyż coś mi się zdaje, że jest takim samym fałszywym pochlebcą, pełnym udawanej pokory. Bojowy Rikki od razu się na nim poznał, a i w Mowglim wzbudził pewną podejrzliwość. Ganshum jest uprzejmy i posłuszny wobec doktora, a to oznacza, że chyba obdarzył go szacunkiem i wdzięcznością za jego dobroć i za to, że go przygarnął, bo przy kucharzu to on by nie miał łatwego życia i nie byłby zbyt dobrze traktowany, ale doktor to co innego, bo to naprawdę uczynny i łagodny człowiek, pełen dobroci i poczciwości. Sabu to zamachowiec i fanatyk, który zaatakował Plumforda tylko dlatego, że jest Anglikiem, a on podobnie jak jego ojciec, nienawidzi Anglików i nie może zdzierżyć tego, że zajęli Indie, przez co mści się na każdym napotkanym Angliku za to, że jego ojciec został pozbawiony dóbr za wszczęcie buntu przeciwko władzy brytyjskiej.
OdpowiedzUsuńOj, zaczyna się znowu napięcie. Coś czuję, że kolejny wróg pojawił się na horyzoncie. Ciekawe tylko, czego chciał?
OdpowiedzUsuńAha! Znowu zbliżają się kłopoty. Podejrzewam, że znowu będzie się dużo działo. I bardzo dobrze, bo ja tak lubię :)
OdpowiedzUsuń