Rozdział LVIII
Triumfalny powrót
Niezwykły orszak, który wyjechał z Hanuman ruszył w drogę powrotną do Khanhiwary. Wyprawa ta nie trwała długo, ponieważ miasto znajdowało się niedaleko ruin dawnej siedziby wielkiego królestwa mieszkańców Indii, obecnie będącego niestety jedynie siedzibą plemienia Bandar-logów, jak też i wszelkiej maści bandytów i łotrów, o czym świadczyć może fakt, że tego właśnie dnia został z niego wyparty oddział rebeliantów dowodzony przez Ahmada, który to teraz w towarzystwie garstki swoich ludzi szedł związany oraz pilnowany przez żołnierzy swojego największego wroga, pułkownika Brydona. Dawny radża patrzył z malująca się na jego twarzy nienawiścią na słonia Hathiego, którego dosiadał Mowgli. Widok tego chłopca sprawił, że serce Ahmada zostało napełnione ogromną porcją wściekłości. Podły ów człowiek nie miał zamiaru zapomnieć tego, że to przez niego dzisiaj stracił swojego jedynego syna, będącego mu pociechą na stare lata. Sabu miał być jego następcą i kontynuować misję, której on się podjął, ale teraz nie miał możliwości przekazać synowi zadania walki o wolne Indie. Dlaczego? Bo ten żałosny, mały zdrajca, przyjaźniący się z ich największymi wrogami, wszystko zepsuł. Nie dość, że sprowadził im na karki żołnierzy pułkownika Brydona, to jeszcze zabił biednego Sabu. Ahmad nie zamierzał Mowgliemu tego ani zapomnieć, ani też darować i wiedział jedno... Musi go dopaść i zabić. Tylko w ten sposób uczyni resztki swojego życia naprawdę ważnymi. Były radża doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że zostanie zabity za wszczęcie rebelii przeciwko Anglikom oraz za swoją działalność, ale także wiedział to, iż musi coś zrobić przed swoim odejściem z tego świata. Chciał odejść do królestwa Kali ze świadomością, że zrobił to, co miał zrobić, czyli pomścił swojego potomka. Musiał go pomścić, ponieważ tylko w ten sposób mógłby spotkać Sabu i powiedzieć mu z ręką na sercu, iż jego dusza może być teraz naprawdę spokojna. Wiedział więc, że cokolwiek by się z nim nie stało, to on musi zabić Mowgliego.
Niestety, nasz dzielny pogromca Shere Khana nie miał o tym zielonego pojęcia, dlatego też właśnie jechał spokojnie na grzbiecie Hathiego, aby móc znowu zobaczyć swoją ukochaną Meshuę i podać jej lek, który uzdrowi ją i wielu innych ludzi w Khanhiwarze. Choć oczywiście słowo „spokojny“ nie do końca tutaj pasuje, ponieważ tak naprawdę bohaterski chłopiec drżał ze strachu, że nie zdoła przybyć na czas, aby pomóc Meshui oraz ojcu, jak i również bardzo się obawiał tego, że może stracić na zawsze Baloo, swojego kochanego papę misia i wiernego nauczyciela, postrzelonego dzisiaj przez tego łotra Sabu. Co prawda doktor Plumford z nim został, ale przecież wciąż istniało ryzyko, że niedźwiedź umrze. Mowgli nie wiedział, jak będzie on umiał sobie z tym poradzić. Chciał być dobrej myśli, ale wyraźnie czuł, że to zdecydowanie przerasta jego możliwości. Bagheera i cała reszta mogli sobie żartować czy też próbować udawać, iż są dobrej myśli, jednak przecież oni również drżeli ze strachu o życie swego wiernego przyjaciela. Jeśli więc tak dzielny łowca jak czarna pantera drżał o los tego „starego marudy“, jak go nazywał, to czemu Mowgli miałby tego nie robić? Chłopiec jakoś nigdy nie wierzył ani w Śiwę, ani Wisznu, ani też inne bóstwa, w jakie wierzyli jego ludzcy rodzice, ale teraz w głębi serca modlił się do nich, aby ocalili bliskie mu osoby zarówno te żyjące w Khanhiwarze, jak i te żyjące w buszu. Choć wydawało mu się zawsze głupie to, że jego matka modli się do obrazka, na którym widniał jakiś mężczyzna o zielonej skórze i dziwacznym wyglądzie, to jednak teraz Mowgli byłby gotów oddać mu wszystko, czego tylko on by od niego zażądał, aby tylko w zamian ocalił on jego bliskich.
Z takimi oto myślami chłopiec wraz z oddziałem żołnierzy pułkownika Brydona (wśród których był Bougi) oraz grupką więźniów Jej Królewskiej Mości przybywał do Khanhiwary. Nie wiedział, jak długo tam jechali, lecz w końcu przybyli na miejsce. Tam Anglicy zeskoczyli ze swoich koni oraz z grzbietów synów Hathiego, a następnie zaczęli zdejmować z nich skrzynie pełne lekarstw, a przede wszystkim chininy, tak niezbędnej dla ratowania życia chorych mieszkańców miasta. Bougi i Mowgli szybko pobiegli, aby im pomóc.
- Jesteśmy już na miejscu - powiedział starszy pan do swojego wnuka - Udało się nam tu dotrzeć bezpiecznie.
- Wszystko to dzięki Mowgliemu - rzekł z dumą pułkownik Brydon, patrząc zachwycony na chłopca - Tylko dzięki niemu zdołaliśmy ocalić wszystkich mieszkańców Khanhiwary. To on sprawił, że odzyskaliśmy nie tylko mojego przyjaciela, doktora Plumforda, ale również wszystkie zapasy chininy.
- Słyszysz, Mowgli, co mówi pułkownik?! Jesteś bohaterem!
Sam chłopiec nie podzielał jednak zdania swego dziadka w tej sprawie.
- Być może, ale czuję się okropnie. Przeze mnie zginął Sabu i to przeze mnie został ranny Baloo. Niepotrzebnie prosiłem moich przyjaciół o pomoc. Jeżeli mój nauczyciel umrze, nigdy sobie tego nie wybaczę.
Pułkownik ze smutkiem w oczach podszedł do niego i rzekł:
- Mowgli... Zaufaj doktorowi Plumfordowi. To nie tylko mój wierny przyjaciel, ale też i wspaniały lekarz. Da sobie radę. Ocali twego przyjaciela. Tylko mu zaufaj, proszę.
Pogromca Shere Khana nie wiedział, co ma o tym myśleć, jednak skinął głową potakująco i uśmiechnął się delikatnie.
- Oby miał pan rację. Ale nie powinniśmy tracić czasu.
- Racja, chłopcze - powiedział Bougi - Meshua i Neel czekają na nas.
Mowgli potwierdził jego, po czym podszedł do Hathiego dziękując mu za okazaną pomoc.
- Bez was nigdy bym sobie nie poradził i to zarówno w bitwie, jak i teraz. Dziękuję wam.
- To dla nas drobiazg, Mowgli - stwierdził szlachetnym tonem Hathi - Jesteś naszym przyjacielem, a czyż przyjaciele sobie nie pomagają? Choć sprawy ludzi nie są naszymi sprawami, to jednak wiedz, iż ty dla nas zawsze będziesz dzieckiem dżungli i zawsze będziesz mógł liczyć na mą pomoc.
- I naszą - rzekł jeden z synów najstarszego słonia w buszu - Nie żałuj naszych ran ani też swoich, ponieważ ocaliłeś dzisiaj swego przyjaciela ze świata ludzi, a być może nie tylko jego.
- Czas to pokaże - odparł na to Hathi - Tak czy inaczej idź już, mój przyjacielu. Idź... Twoi bliscy czekają, abyś i im pomógł. Wielka szkoda, że należą do innego świata. W innym wypadku moglibyśmy wejść wraz z tobą pomiędzy ludzi.
Mowgli uśmiechnął się do niego przyjaźnie i lekko ścisnął jego trąbę, po czym bardzo szczęśliwy wziął z Bougim jedną skrzynkę z lekarstwami, a następnie udał się z nią do pałacu, gdzie miał swe koszary oddział żołnierzy pułkownika Geoffereya Brydona. Pozostających w nich Anglicy dowodzeni przez kapitana Smitha bardzo ucieszyli się na widok swego dowódcy całego i zdrowego, a do tego jeszcze w towarzystwie związanego Ahmada.
- Jak go złapałeś, pułkowniku?! - zapytał kapitan.
- To dłuższa opowieść i nie mam teraz czasu was nią uraczyć - rzekł z ponurym uśmiechem Brydon - Mamy ważniejsze sprawy do załatwienia. Wielu mieszkańców tego miasta jest rannych. Musimy ich wyleczyć.
- Ma pan rację. Ale gdzie jest doktor Plumford?
- Pozostał on z częścią moich ludzi w Hanuman, ponieważ musi komuś pomóc.
Mężczyzna uznał, że więcej nie musi mówić kapitanowi. Doskonale wiedział, jak bardzo głupio zabrzmiałoby to, iż słynny lekarz pozostał tam, gdzie pozostał, aby wyleczyć rannego niedźwiedzia. Jeszcze oficer wziąłby doktora za szaleńca, a pułkownik tego nie chciał. Poza tym sam był tym wszystkim wyraźnie zdumiony i w sumie posiadał pewne wątpliwości, czy ma w nie wierzyć, czy też lepiej uznać je za halucynacje.
- Jednak spokojnie, doktor Plumford nie będzie nam potrzebny - rzekł pułkownik - Aby wyleczyć rannych mieszkańców tego miasta, wystarczy tylko kierować się wskazówkami, jakie nam zostawił.
Następnie wyjął on kartkę napisaną mu przez swojego przyjaciela i pokazał ją kapitanowi.
- Nakaż żołnierzom, aby wzięli chininę i podali jej porcję każdemu, kto jest chory na malarię. Niech tylko podają ją im w odpowiedni sposób, czyli dokładnie tak, jak tego sobie życzył doktor. Rozumiecie?
William Smith zasalutował swemu dowódcy, po czym ruszył wykonać polecenie, zaś pułkownik podał Mowgliemu buteleczkę z chininą.
- Proszę, mój chłopcze. Zasłużyłeś na nią bardziej niż myślisz. Podaj to tej uroczej dziewczynce i swojemu ojcu. Wierzę, że to im pomoże.
Chłopiec z radością przycisnął buteleczkę do serca i ruszył biegiem w kierunku domu Meshui, Bougi natomiast odebrał jeszcze kilka wskazówek od dowódcy angielskich wojsk i poszedł za wnukiem.
Mowgli tymczasem wparował do domu niczym błyskawica, wołając przy tym:
- Mam chininę! Mam chininę!
Wszyscy obecni w pokoju spojrzeli na niego zdumieni.
- Poważnie? - zapytała Mari, podbiegając do chłopca i ściskając go mocno - Doktor Plumford wrócił?
- Jeszcze nie - odpowiedział jej syn - Ale widziałem się z nim. Jest cały i zdrowy.
- Dzięki niech będą wielkiemu Śiwie - westchnęła z ulgą Mari.
Shanti i Sikh patrzyli z podziwem na swojego przyjaciela, zaś dawna niewolnica Garrouma prócz tego podbiegła do niego radośnie i uściskała go czule.
- Wiedziałam, że wrócisz! - zawołała - Byłam tego pewna!
- Wszyscy to wiedzieliśmy - powiedział dawny garncarz, podchodząc do niego - Ale było naprawdę coraz trudniej. Twój tata i Meshua są bardzo chorzy.
- To prawda. Trzeba im podać chininę - dodała Mari.
Następnie zadowolona podała Ranjnana na ręce Shanti, a potem wzięła od Mowgliego buteleczkę chininy.
- Tylko jak należy to podawać? - zapytała kobieta.
- Spokojnie, ja wiem, jak - powiedział Bougi, wchodząc do środka.
Córka radośnie objęła go, gdy tylko go zobaczyła.
- Witaj, ojcze! - zawołała radośnie - Tak bardzo się o ciebie martwiłam! O ciebie także, Mowgli. Wiesz, powinnam natrzeć ci uszu, że tak bez słowa pobiegłeś do kryjówki Ahmada, ale jakoś nie umiem się na ciebie gniewać, kochanie. Zwłaszcza, że tak bardzo nam pomogłeś.
Bougi spojrzał na córkę i wnuka z uśmiechem na twarzy.
- No właśnie, kochanie. Ale dość tego gadania. Nasi bliscy czekają na pomoc.
Mari zgodziła się z nim, po czym z pomocą ojca oraz jego wskazówek wydzieliła odpowiednią porcję chininy, zmieszała ją z wodą, a następnie podała Neelowi. Drugą porcję lekarstwa dodała do innej miseczki z wodą, potem dała ją Mowgliemu, ten zaś powoli podszedł do posłania Meshui. Dziewczynka była tak bardzo wykończona chorobą, że prawie cały dzień spała i tylko na chwilę się obudziła, aby zapytać Mari o swego najlepszego przyjaciela. Teraz zaś ponownie spała z Rikkim drzemiącym na jej piersi. Ichneumon też był zmęczony swoją misją, jednak teraz obudził się widząc Mowgliego. Radośnie zapiszczał na jego widok.
- Mowgli - rzekł zadowolony - Cieszę się, że cię tu widzę. Czy wróciłeś jako zwycięzca?
- Tak... Pokonałem z przyjaciółmi Ahmada, a także uwolniłem doktora Plumforda - wyjaśnił mu chłopiec - Mamy chininę i możemy pomóc Meshui.
Następnie delikatnie obudził dziewczynkę, która na sam jego widok rozpromieniła się od ucha do ucha, choć z powodu choroby była osłabiona i ledwie zdołała tego dokonać.
- Mowgli... Tak się cieszę, że jesteś. Martwiłam się o ciebie. Gdzie ty byłeś cały czas?
- Długo by opowiadać - odpowiedział jej Mowgli - Ale to teraz jest bez znaczenia. Mam chininę. Proszę, zażyj to.
Podał jej lekarstwo najpierw na kawałku owocu, a potem zmieszane z wodą. Meshua łapczywie spożyła lek i zadowolona położyła się na swoim posłaniu, nie odrywając przy tym swego wzroku od tego dzielnego i bardzo bohaterskiego chłopca, dzięki któremu poznała prawdziwe szczęście, a jej mama już nie była smutna, ponieważ odzyskała swojego małego Nathoo, za którym tak strasznie tęskniła.
Meshua ze swojego posłania patrzyła na Mowgliego, jak ten podchodzi do łóżka ojca i rozmawia z nim szczęśliwy, że Neel poczuł się nieco lepiej.
- Rikki... On jest dla mnie taki dobry - powiedziała dziewczynka bardzo wzruszonym głosem.
- Oczywiście, że tak - rzekł z uśmiechem na pyszczku ichneumon - To naprawdę wspaniały chłopiec i bardzo cię kocha.
- Naprawdę tak myślisz? - zapytała Meshua nie odrywając przy tym wzroku od swego przyjaciela.
- O tak... Czy w innym wypadku by tak się dla ciebie narażał?
- Ale... Chodzi mi o to, czy on mnie kocha tak, jak ja kocham jego?
Rikki zastanowił się przez chwilę, zanim odpowiedział na to pytanie:
- Nie jestem pewien, jak ty go kochasz, ale jeżeli tak mocno, jak on ciebie, to oboje kochacie się ponad życie.
- Ale... Czy on mnie kocha tak, jak tata kocha mamę?
Ichneumon delikatnie zachichotał.
- Och, Meshuo. Czyżbyś tego nie widziała wcześniej? To było przecież widoczne od pierwszej chwili, gdy was poznałem. Każda chwila spędzona z tobą jest dla niego niezwykle cenna, a bez ciebie jego życie nie miałoby żadnego sensu. Tak, on na pewno właśnie tak cię kocha.
Meshua popatrzyła w oczy mangusty uważnie, pytając:
- Powiedział ci to?
- Nie musiał. Ja widzę więcej niż wielu ludzi i wiem doskonale, jakie uczucia do siebie żywicie oboje.
Dziewczynka zachichotała delikatnie, kiedy to usłyszała.
- Co cię tak bawi, kochanie? - zapytała Mari, podchodząc do posłania Meshui, trzymając Ranjana na rękach.
- Nic takiego, mamo. Tylko cieszę się, że Mowgli jest tu z nami.
- A ja się cieszę, że wracają ci siły, które pozwalają ci się śmiać - rzekła na to jej matka - Lekarstwo, jak widzę, doskonale działa.
- Nie chcę się mądrzyć, ale moim zdaniem to nie chinina tak doskonale działa na naszą małą Meshuę - stwierdził wesoło Bougi, patrząc na wnuczkę.
- Ja też tak uważam - powiedział Neel ze swego łóżka - To lekarstwo, które działa także i na mnie.
- Niech pan pozwoli spędzić temu lekarstwu nieco czasu z inną chorą osobą w tym domu - zażartowała sobie Shanti.
Neel zaśmiał się, po czym pogłaskał Mowgliego po głowie i rzekł mu, aby poszedł do Meshui. Chłopiec spełnił jego prośbę, a następnie usiadł przy swojej małej przyjaciółce, ściskając czule jej dłoń. Czuł, jak serce wypełnia mu radość i nadzieja, że wszystko będzie lepiej.
To wspaniałe uczucie zwiększyło się następnego dnia, kiedy to wrócił do miasta doktor Plumford w towarzystwie powierzonych mu żołnierzy i... Baloo oraz kilku zwierząt (które trzymały jednak pewien dystans od ludzi). Stary niedźwiedź miał na piersi kilka opatrunków i stawiał powolne kroki, ale był wyraźnie zadowolony.
Mowgli znajdował się wtedy przed miastem razem z Rikkim zbierał kwiaty dla Meshui. Gdy tylko zobaczył tego oto wspaniałego człowieka, to bardzo zadowolony podbiegł do lekarza, rzucając mu się na szyję i mocno go ściskając.
- Pan doktor! - wołał radośnie chłopiec.
- Witaj, mój mały przyjacielu! - zawołał szczęśliwy lekarz, ściskając go mocno - Tak się cieszę, że cię widzę tak radosnego. A dla kogo te piękne kwiaty? Dla twojej małej przyjaciółki?
Mowgli zarumienił się delikatnie, słysząc jego pytanie.
- Tak, to prawda - potwierdził - A co z Baloo? Czy żyje?
- Sam go możesz o to zapytać. Stoi tam.
Chłopiec rozejrzał się i zobaczył niedźwiedzia stojącego nieopodal nich. Niedaleko niego siedzieli Bagheera, Akela, Szary Brat i kilka innych zwierząt, trzymające się w bezpiecznej odległości od ludzi. Obok Baloo stali żołnierze pułkownika Brydona, przy których to stary niedźwiedź czuł się zupełnie bezpiecznie. Nie umiał on tego w żaden sposób uzasadnić, ale być może świadomość, że pomagali oni dzielnie Plumfordowi w ratowaniu mu życia sprawiła, iż poczuł do nich sympatię.
- Ach, mój kochany papa miś! - zawołał radośnie Mowgli, obejmując mocno niedźwiedzia za szyję.
- Moja mała żabka - uśmiechnął się Baloo, dotykając go czule łapą po głowie i plecach - Nawet nie wiesz, jak mi ciebie brakowało.
- Czujesz się już lepiej?
- Oczywiście. Twój przyjaciel mi pomógł. To bardzo dobry człowiek. Żałuję, że wszyscy ludzie nie są tacy jak on.
- Ja również, papo misiu. Ja również.
Następnie spojrzał na doktora i rzekł wzruszony, połykając własne łzy ze wzruszenia:
- Dziękuję, panie doktorze. Dziękuję...
- To była dla mnie przyjemność pomagać twoim przyjaciołom - rzekł z uśmiechem Plumford - Ten miś był naprawdę bardzo dobrym pacjentem. Tak, to prawda. Bardzo dobrym. O wiele mniej marudnym niż wielu ludzi, których przyszło mi badać.
Mowgli zadowolony pobiegł po Meshuę i całą resztę swojej rodziny. Dziewczynka oraz jego ojciec byli co prawda zmęczeni, ale pogromca Shere Khana wziął swoją przyjaciółkę na barana, a Neelowi pomógł wstać Bougi. Wszyscy więc przyszli zobaczyć tę jakże radosną chwilę, kiedy to doktor Plumford i niedźwiedź Baloo stali przed pod drzewem przed murami miasta, aby ich powitać, każdy w swoim języku.
- Witajcie! - zawołał doktor.
- Grraau! - zaryczał niedźwiedź.
Ahmad to skończony głupiec i idiota. Gdyby nie wszczynał buntu przeciwko władzom angielskim, to nie straciłby majątku i tytułu, a jego syn wciąż by żył, jednak on nie mógł znieść tego, że musiał być poddany obcym władzom i stąd postanowił doprowadzić do ich wyparcia. Mowgli stał się prawdziwym bohaterem w oczach pułkownika, który dotychczas powątpiewał w jego ogromne możliwości, choć wiedział, że nie brakuje mu uporu, zuchwałości i odwagi, o których teraz sam naocznie się przekonał. Chinina ma naprawdę bardzo szybkie działanie, skoro od razu po jej zażyciu Neel i Meshua poczuli się lepiej, a niedźwiedź nie okazał się tak poważnie ranny jak myślano, skoro już następnego dnia zdołał przybyć do miasta o własnych siłach.
OdpowiedzUsuńJak to dobrze, że wszystko się dobrze skończyło. Meshua i Neel wrócili do zdrowia, Baloo także został uratowany, a Ahmad odpowie za swoje czyny. Idealne zakończenie, choć coś czuję, że to jeszcze nie koniec przygód Mowgliego :)
OdpowiedzUsuń