Witamy w Khanhiwarze
Meshua i jej bliscy powoli i bezpiecznie przedzierali się przez dżunglę w towarzystwie swojej eskorty, którą stanowiło dla nich pięć wilków. Gdy już byli blisko miasta Khanhiwara, dziewczynka spojrzała na Rakshę, ta zaś powiedziała:
- Dalej nie możemy już iść, kochanie. Ludzie nie są przyzwyczajeni do widoku wilków. Jeszcze pomyślą, że jesteście jakimiś demonami i znowu się zacznie.
- Rozsądnie mówisz, najdroższa - poparł żonę Ojciec Wilk.
- Rozumiem was - powiedziała smutno Meshua, obejmując do piersi powoli łby obu wilków - Będzie mi was brakować.
- Wiemy, że będzie ci raczej brakować kogoś innego - zaśmiał się Akru.
Dziewczynka zachichotała delikatnie, słysząc jego słowa.
- Masz rację - powiedziała - Mam nadzieję, że dobry Śiwa pozwoli mi znowu zobaczyć Mowgliego.
- Jeśli w to wierzysz, to na pewno się spełni twoje marzenie - odparł z uśmiechem Sura.
- Dziękuję, że tak mówisz - odparła urocza istotka - Proszę, przekażcie mu, iż mam nadzieję go jeszcze spotkać.
- Przekażemy, kochanie - rzekł Lura wzruszony tymi słowami.
- Właśnie, moja maleńka - Raksha delikatnie polizała jej dłonie - Jesteś wybranką mojego synka... Mojej małej żabki. Nie zapomnij go, proszę.
- Nigdy go nie zapomnę. Ani was... NIGDY!
Meshua jeszcze raz uścisnęła łby wilków, po czym pożegnała czule je wszystkie, podobnie jak i Rikki, który to poprosił Akru, aby ten przekazał Mowgliemu jakże ważne słowa:
- Niech pamięta, że zawsze będę jego przyjacielem i nic nigdy tego nie zmieni.
Akru obiecał przekazać te słowa Mowgliemu, kiedy tylko go zobaczy i oczywiście to zrobił, kiedy miał ku temu okazję.
Tymczasem Mari powoli podeszła do Meshui i położyła jej dłonie na ramionach.
- Chodźmy już, kochanie - rzekła smutno - Szlachetne te wilki, że nam pomogły. Tylko szkoda, że być może więcej nie zobaczymy nasze rodzinnej wioski.
- Ja tam za nią nie tęsknię - stwierdził Bougi - Zawiodłem się na tym miejscu. Nigdy bym nie przypuścił, że nasi sąsiedzi mogą nas w taki sposób potraktować.
- Ani ja - dodał Neel - Ale cieszę się, iż mi o tym przypominasz. Nie możemy im puścić płazem tego, co zrobili.
- Co chcesz zrobić? - spytała Mari.
- Chodźmy do najbliższego garnizonu Anglików - odpowiedział jej mąż - Tam zrobimy wszystko, co należy, aby ukarać tych niegodziwców.
Jak postanowił, tak też zrobili i już po chwili cała rodzina z wiernym Rikkim u boku poszła do budynku, gdzie stacjonowali angielscy żołnierze. Ich przywódcą był niejaki pułkownik Geoffrey Brydon, człowiek niezbyt wysoki, z czarnymi włosami, brązowymi oczami i dużym wąsem, w wieku około czterdziestu paru lat.
- O co chodzi? W czym mogę służyć? - zapytał wojskowy na widok czworga Hindusów wchodzących do jego domu.
- Chcemy prosić angielskie władzę o ochronę - odpowiedział mu Neel.
- A z jakiego powodu? - zdziwił się pułkownik.
- Z takiego, że chciano nas spalić na stosie - rzekł Bougi.
Żołnierz był w szoku, kiedy to usłyszał.
- Słucham?! Kto chciał wam zrobić coś tak potwornego i za co?!
- To dość długa historia, proszę pana.
Pułkownik wskazał swoim gościom krzesła dając im do zrozumienia, aby je zajęli, po czym zaczął uważnie ich słuchać, kiedy ci zaczęli mówić o wszystkich swoich jakże nieprzyjemnych przygodach, od których ocalił ich wierny Mowgli. Rzecz jasna pominęli fakt, iż chłopiec z dżungli wychował się w buszu i ma wiernych przyjaciół pośród zwierząt. Sądzili oni (słusznie zresztą), że wyznanie całkowitej prawdy w takiej sprawie może im tylko zaszkodzić, a już na pewno sprawić, iż zostaną wzięci za szaleńców, których słowa nie można brać na poważnie.
Pułkownik Brydon wysłuchał uważnie ich opowieści, po czym rzekł:
- To bardzo interesująca opowieść, chociaż brzmi nieco dziwnie. Mogę nawet powiedzieć, że wręcz fantastycznie.
- Ale pan nam wierzy, prawda? - spytała z nadzieją w głosie Mari.
- Oczywiście, że wam wierzę - odpowiedział jej pułkownik - Tak się składa, iż nie tak dawno miał miejsce podobny przypadek. Palenie na stosie, mimo zakazów, jakie ustanowiło prawo Jej Królewskiej Mości wciąż jeszcze jest praktykowane. Zwalczamy je w bezwzględny sposób i tym razem też tak będzie. Niestety, nie mamy dowodów, że wasze słowa są prawdą, a przecież nie możemy nikogo aresztować bez dowodów.
- Rozumiemy pana, pułkowniku - odpowiedział smutno Bougi.
Brydon jednak miał jeszcze w głowie kilka dobrych pomysłów.
- Ale nie lękajcie się - dodał po chwili - Jak na razie pozostaniecie tutaj pod opieką Korony Angielskiej. Wyślę jednego z moich zaufanych ludzi, aby zbadał tereny waszej wioski i podsłuchał to i owo. Jeśli mówicie prawdę on się tego dowie, a wtedy zostanie już tylko przyprowadzić tutaj głównych winowajców waszych cierpień - naczelnika wsi, kapłana oraz tego Buldeo i ukarać ich zgodnie z naszym prawem. Bądźcie więc spokojni, moi drodzy, gdyż sprawiedliwości stanie się zadość.
Rodzina Meshui chciała być spokojna, jednak łatwiej jest powiedzieć coś takiego komuś innemu niż sobie samemu.
- Do czasu procesu będziecie więc pod naszą opieką - mówił dalej Brydon - Czy macie się gdzie zatrzymać?
- Tak... Zatrzymamy się u mojego brata - wyjaśniła Mara - Ma jeden z największych domów w tym mieście.
- Rozumiem, jednak nie będzie to żadną przeszkodą, jeśli pozostaniecie w pałacu pod moją opieką.
- Dziękuję, to szlachetne z pana strony, panie pułkowniku, ale wolimy jeszcze tego nie robić - odparł Bougi.
Pułkownik uśmiechnął się do niego przyjaźnie.
- Jak sobie pan życzy, proszę pana. Mam tylko prośbę... Jeżeli zajdzie jakaś potrzebna, to przyjdźcie od razu do mnie.
Na taki warunek mogli oni przystać, więc poszli w kierunku chaty Rao, starszego brata Mari. Mężczyzna ów był bardzo podobny do swojej młodszej siostry, z tym, że był wyższy, trochę grubszy i posiadał gęstą, czarną brodę. Jego oczy i twarz jednak posiadały większość cech, którą posiadały oczy i twarz Mari, więc nie było wątpliwości, że są rodzeństwem. Niestety, starszy brat matki Meshui nie wyglądał na specjalnego uradowanego widokiem swoich krewnych.
- Naprawdę wybraliście sobie bardzo zły moment, aby tutaj przybyć - rzekł im, gdy tylko ich wpuścił do domu.
Bougi poczuł, jak pięść mu się zaciska ze złości.
- Sądzisz, ty głupcze, że mieliśmy jakiś wybór?! - zawołał gniewnie, patrząc na niego - Widzę, iż nic a nic się nie zmieniłeś. Wciąż taki sam z ciebie głupiec jak wcześniej.
Rao westchnął głęboko z wyraźną irytacją, po czym rzekł:
- Oczywiście tego nie wiecie, ale moja żona jest brzemienna i niedługo urodzi mojego potomka. Jak więc widzicie, nie mam tu zbyt wiele dla was miejsca.
Bougi czy Neel już chcieli coś powiedzieć, gdy nagle Rao dodał:
- Ale spokojnie, na to także znajdzie się jakieś wyjście. Jeden z braci mojej żony wyjechał z miasta i prawdopodobnie nie wróci tutaj już nigdy. Zostawił po sobie niewielki domek, którym wraz z żoną się opiekujemy. Może więc tam się zatrzymacie?
- Dziękuję, zbytek łaski! - warknął na niego ojciec - Znajdziemy sobie inne lokum w tym mieście!
Już miał wyjść, gdy nagle Rao położył mu dłoń na ramieniu.
- Spokojnie, ojcze. Nie chciałem cię urazić... Po prostu moja żona... Jakby to ująć... Powiem wprost... Ona was nie lubi.
- Wiedz, że z wzajemnością.
- Wiem i dlatego nie chcę, aby sprzeczki między wami jej zaszkodziły, bo potem może nie urodzić dziecka, a nawet i sama umrzeć. Chyba mnie rozumiecie, prawda?
- Ja cię rozumiem - odparła spokojnym tonem Mari - Sama niedługo spodziewam się dziecka.
- Naprawdę?! To wspaniale! - zawołał mężczyzna, mocno obejmując do siebie siostrę - Wobec tego z przyjemnością was będę gościł u siebie, nawet codziennie. Ale mam prośbę... Nie narażajcie się, proszę, mojej żonie, bo to tylko wszystkim zaszkodzi, a pożytku z tego żadnego nie będzie.
Bougi już chciał coś odpowiedzieć synowi, co myśli o jego żonie, ale błagalny wzrok córki sprawił, że zamarł w pół słowa.
- No dobrze, Rao. Przez wzgląd na odmienny stan twojej małżonki zrobimy ci tę przysługę i będziemy cię jak najmniej odwiedzać.
- Ależ nie, ojcze! Źle mnie zrozumiałeś! Odwiedzajcie mnie często, tylko najlepiej nie wtedy, kiedy ona tam jest. Po ostatniej awanturze, jaką jej zrobiłeś, nie darzy cię ona sympatią.
- Dziwisz się, że ją wtedy obraziłem?! - krzyknął na niego Bougi - Gdy twoja matka umarła, to ty nawet nie pojawiłeś się na jej pogrzebie, bo twoja ukochana nie miała na to czasu, więc ty także go nie miałeś!
- Ojcze, proszę! - powiedziała czule Mari, dotykając ramienia staruszka - To chyba nie jest najlepsza pora na to, aby o tym dyskutować.
Starszy pan zacisnął ze złości pięść, ale ostatecznie ponownie rozluźnił dłoń, mówiąc:
- Dobrze... Spełnimy więc twoje oczekiwania, synu, ale nie spodziewaj się, że pochwalę twoje postępowanie.
Rao westchnął głęboko, po czym podał dokładną lokalizację domu, w którym to mogła zatrzymać się cała rodzina. Oczywiście cała piątka (jeśli liczyć Rikkiego) poszła do tego domu. Nie był on zdecydowanie wielkich rozmiarów, ale przecież przywykli oni na wsi do nawet gorszych warunków bytowania, więc nie rzekli ani słowa niezadowolenia. Jedynie Meshua rzekła smutno:
- Nie jest tutaj zbyt pięknie.
- Wiem, kochanie, ale nie mamy innego wyjścia - odparła Mari, czule ją do siebie tuląc.
- Ano nie mamy - poparł żonę Neel - Im mniej będziemy korzystać z pomocy naszych ciemiężców tym lepiej dla nas.
Oczywiście „ciemiężcami“ nazywał Anglików.
- Tym razem musimy skorzystać z ich wsparcia - zauważył Bougi - Chyba, że wolimy, aby Buldeo i cała reszta chodzili sobie na wolności i bez kary.
- Na pewno tak nie będzie! - zawołała Meshua - Zobaczycie, że Mowgli nas pomści!
Rodzice i dziadek uśmiechnęli się do niej czule.
- Miło by było, ale czy on nie dość już dla nas zrobił? - spytał Neel.
- Właśnie, kochanie. Nie lepiej by było, gdyby Mowgli teraz trzymał się od tej wioski z daleka? - dodała Mari - Dość już wycierpiał z rąk Buldea.
- Mimo wszystko temu nędznikowi należy się jakaś nauczka! - zawołał Bougi, zaciskając bojowo pięść - Solidna nauczka za to, co zrobił nie tylko Mowgliemu, ale i nam!
- Spokojnie, dziadku - uśmiechnęła się do niego czule Meshua - Jestem pewna, że Mowgli zrobi wszystko tak, aby nas pomścić i żeby samemu przy tym nie ucierpieć.
Następnie złożyła dłonie jak do modlitwy, zamknęła oczy, po czym w duchu powiedziała:
- Och, Mowgli... Proszę cię... Cokolwiek planujesz, uważaj na siebie. Chcę cię znowu zobaczyć... Całego i zdrowego... Pomścij więc nas, ale tak, żeby tobie nic się nie stało.
Dziewczynka oczywiście w żadnym razie nie mogła wiedzieć, co się stanie za niedługi czas. A mianowicie stało się to, że pułkownik Brydon dotrzymał danego słowa i posłał wiernego żołnierza w przebraniu Hindusa, aby ten wybadał dokładnie, co się dzieje w wiosce i czy to, co opowiadają pan Bougi i jego rodzina to prawda. Żołnierz długo zdobywał tam dane, gdyż prawie nikt nie chciał o tym mówić. Na całe szczęście obserwował on uważnie Buldea, który jednak zachowywał wobec niego dystans jakby czuł, że ten człowiek ma za zadanie doprowadzić go do więzienia, a wcześniej zdobyć dowody jego winy. Dlatego podchody wysłannika sprawiedliwości trwały bardzo długo zanim w końcu podsłuchał on rozmowę, z której to wynikało jasno, iż opowieść Bougiego oraz jego oskarżenia wobec Buldea są prawdziwe. Żołnierz chciał zatem aresztować myśliwego, ale przypomniał sobie, że przecież nie posiada oficjalnego nakazu aresztowania. Dlatego też wrócił on do miasta i opowiedział swojemu dowódcy wszystko, czego się dowiedział. Sprawa była więc prosta... Pułkownik posłał oddział żołnierzy do wioski, ale ci wrócili jedynie z pewnym chłopcem imieniem Sikh, który twierdził, że zna Bougiego i jego rodzinę, a prócz tego jest ich przyjacielem. Sprowadzono więc wyżej wspomniane osoby, aby móc je skonfrontować z podejrzanym.
- Ten młodzieniec uważa, że państwo się znacie, a nawet przyjaźnicie - rzekł pułkownik na wstępie - Czy to prawda?
- Oczywiście - odpowiedziała mu Mari - Znamy go bardzo dobrze.
- To nasz przyjaciel! - zawołała Meshua.
- Aha... Skoro tak, to co innego - rzekł pułkownik Brydon i spojrzał na swoich podwładnych - Rozwiązać mu ręce.
Żołnierze wykonali polecenie, natomiast Sikh uśmiechnął się radośnie do Meshui i jej bliskich.
- Ten młody człowiek opowiada niezwykłą historię - rzekł dowódca żołnierzy, którzy byli w wiosce - Mówi, że osada została zniszczona przez zwierzęta z dżungli, a jej mieszkańcy uciekli.
- Co?! Wioska została zniszczona?! - zawołał zaszokowany Neel.
- To niemożliwe - dodał Bougi - A co z Buldeo? Co z naczelnikiem i kapłanem?
- Na miejscu zastaliśmy tylko zgliszcza - wyjaśnił oficer - Ale proszę się nie niepokoić. Posłałem kilku moich najlepszych ludzi na poszukiwania. Jeśli będzie trzeba, wykopią tych trzech nędzników choćby z pod ziemi. Nie wymkną im się i staną przed sądem za swoje zbrodnie.
- I bardzo dobrze - powiedział Neel, zaciskając pięść ze złości.
- Z przyjemnością zobaczę starego Buldeo na szubienicy - powiedział mściwym tonem Bougi.
Mari i Meshua jako jedyne w całym tym towarzystwie nie pomstowały przeciwko swym oprawcom, gdyż zastanawiały się, co mogło zniszczyć ich rodzinną wioskę? Czyżby naprawdę atak zwierząt? A jeśli tak, to kto za nim stał? I dlaczego? Meshua oczywiście tłumaczyła sobie to na swój własny sposób, który jak się później okazało, był bardzo bliski prawdy.
- Mowgli - szepnęła cicho z wdzięcznością w głosie - Mój kochany Mowgli... Pomściłeś nas... Dziękuję ci... Dziękuję...
Mam nadzieję, że Buldeo żyje, bo chcę, aby go torturowali.
OdpowiedzUsuńWidzę, że przybrana rodzina Mowgliego naprawdę przekonała się do Meshui i bardzo ją polubiła. Rikki postanowił zostać wraz z Meshuą i jej rodziną, a to oznacza, że bycie domowym zwierzęciem bardziej mu się spodobało od życia na wolności, skoro wcale nie myśli o powrocie do dżungli, gdyż jest mu z nimi naprawdę dobrze, skoro Meshua tak o niego dba i troszczy się, aby niczego mu nie brakowało. A ten wątek z Anglikami pochodzi z filmu z 1994 i został wymyślony przez Ciebie, prawda? Pułkownik to naprawdę dobry i uczynny człowiek. Myślę, że można na nim polegać. Rao wcale nie wydaje się takim złym synem i bratem, tylko powinien wykazywać więcej zainteresowania swoją rodziną. Dobrze, że Brydon nie zbagatelizował sprawy, wysyłając zaufanego człowieka na przeszpiegi do wioski. Szkoda tylko, że Mowgli nie zdecydował się na zamieszkanie w mieście wraz ze swoją rodziną. Im powinno być naprawdę przykro z tego powodu, że jednak wybrał życie wśród zwierząt niż z nimi, a wszystko zapewne przez to, aby z pomocą zwierząt zniszczyć wioskę i przegnać z niej ludzi w ramach zemsty za krzywdy uczynione jemu samemu i jego bliskim, a także dlatego, że zaczęli oni stanowić poważne zagrożenie dla mieszkańców dżungli.
OdpowiedzUsuńJestem ogromnie bardzo ciekawa, gdzie też się podziały te trzy obrzydliwe kreatury: Buldeo naczelnik i kapłan. Aż nie mogę doczekać się dalszego ciągu. Te rozdziały, które ostatnio czytam, to czyta mi się tak zwanym "jednym tchem".
OdpowiedzUsuń