sobota, 9 grudnia 2017

Rozdział 053

Rozdział LIII

Ultimatum Ahmada


Nieco później bliskim Mowgliego złożył wizytę o wiele bardziej miły gość, jakim był pan pułkownik Brydon. Mina malująca się na jego twarzy świadczyła o tym, że jest przygnębiony, ale też coś w oczach tego człowieka mówiło, iż jednak ma on pewną nadzieję na lepsze jutro.
- Doktor Plumford jeszcze nie przybył, ale oczekuję go w każdej chwili - powiedział Anglik - Bardzo się o niego martwię. Wiem, że przybył już z Anglii do Indii, ale wciąż jeszcze go tu nie ma.
- Skąd pan to wie? - zapytała Mari.
- Ponieważ dałem mu do ochrony kilkunastu moich żołnierzy i jeden z nich wczoraj przybył do mnie z wieścią, że doktor Plumford już wrócił do Indii i tylko co go patrzeć.
- Wobec tego nie powinien się pan przejmować - zauważyła Shanti.
- No właśnie! Przecież niedługo tu przybędzie. Może nie dziś, ale jutro - dodała z nadzieją w głosie Mari.
Pułkownik uśmiechnął się do nich przyjaźnie i rzekł:
- Chciałbym podzielać waszą wiarę, ale niestety prawda jest taka, że od portu do Khanhiwary nie jest wcale tak daleko, zwłaszcza, jeżeli całą drogę pokonuje się konno. Wobec tego doktor Julien Plumford powinien już tutaj być. Skoro go nie ma, to może oznaczać tylko jedno.
Mowgli, siedzący w kącie i uważnie przysłuchujący się tej rozmowie, przerażony poruszył głową, po czym skierował wzrok na Anglika, który to dalej mówił:
- Nie chcę snuć jak najgorszych teorii, ale bądźmy realistami. Po tych gościńcach grasują różne bandy, że nie wspomnę już o dzikich zwierzętach. Poza tym rebelianci Ahmada mogą przebywać w tej okolicy. Mam więc jak najgorsze przeczucia.
Mari kołysała powoli Ranjana, który zakwilił i zapytała:
- Proszę powiedzieć... Czy to prawda, że malaria rozniosła się po całym mieście?
- Tak, to niestety prawda, choć nie mam bladego pojęcia, jak mogło w ogóle do tego dojść - odpowiedział jej pułkownik - To wszystko zaczyna mi pachnieć spiskiem. Tylko nadal nie wiem, w kogo jest on wymierzony.
Mowgli słuchał bardzo uważnie tej rozmowy dochodząc do wniosku, że możliwe, iż choroba Meshui i innych osób nie jest tu dziełem przypadku, lecz celowo zamierzonym działaniem, jednakże przez kogo zaplanowanym? Czyżby Sabu za to odpowiedział? Tak, on byłby z pewnością zdolny do tak podłego czynu. Tylko w jaki sposób mógł roznieść po całym mieście tak groźną chorobę? To przecież niemożliwe. Chociaż z drugiej strony ludzie potrafią zrobić bardzo wiele, więc czemu nie umieliby także rozprzestrzenić bardzo groźnej choroby, która nie jest zaraźliwa w normalnym tego słowa znaczeniu?


Jego rozmyślania przerwało przybycie Bougiego i Sikha. Obaj mieli na twarzach bardzo strapione myśli.
- Przynieśliśmy ci to, o co nas prosiłaś, córeczko - powiedział stary Hindus, odkładając koszyk z zakupionym jedzeniem na stole.
- Dziękuję ci, ojcze - odpowiedziała Mari - Ale czemu jesteście tacy strapieni?
- Nie jest dobrze, kochanie. Na rynku jakiś człowiek rozgłasza wszem i wobec, że malaria panuje już w całej Khanhiwarze.
- Nędzny głupiec! - warknął pułkownik Brydon, zaciskając ze złości pięść - I po co on to mówi? Chce wywołać panikę w mieście?
- Nie wydaje mi się, aby to był głupiec - rzekł Bougi do Anglika - Ten człowiek sprawiał wrażenie kogoś dobrze zorientowanego w tym, co robi.
- Uważasz więc, mój człowieku, że on to może robić z premedytacją?
- Jak najbardziej - skinął głową stary Hindus - Zwłaszcza, że mówił coś jeszcze.
- Co takiego?
- On głosi, że cała ta choroba jest winą Anglików i jeżeli w mieście ma znowu zapanować spokój, to należy ich wszystkich stąd wygnać.
Pułkownik zacisnął pięść ze złości.
- A więc to tak? Doskonale! Natychmiast wyślę żołnierzy z rozkazem aresztowania tego krzykacza!
- Wątpię, aby pan go tam jeszcze zastał - odpowiedział mu Bougi - On nie jest głupi. Na pewno ucieknie, gdy zobaczy żołnierzy albo już to zrobił.
- Ale on musi zostać aresztowany! Przecież to, co on robi, to jest jawna, wroga agitacja i namawianie do buntu!
- Proszę być spokojnym, panie pułkowniku. Tylko spokojnie. Należy najpierw dowiedzieć się, dlaczego ten człowiek to robi i jaki ma w tym cel.
Anglik był pod wrażeniem słów starego Hindusa, po czym powiedział z szacunkiem w głosie:
- No proszę... Mówi pan i myśli jak prawdziwy strateg.
- Nauczyłem się tego w angielskim wojsku, panie pułkowniku - padła odpowiedź.
Pułkownik popatrzył zdumiony na swojego rozmówcę, gdy usłyszał te słowa z jeho ust.
- Co pan mówi? Służył pan w naszej armii?
- Tak, swego czasu. Anglicy zbierali z każdej rodziny w naszej wiosce jednego mężczyznę zdolnego do służby wojskowej, więc poszedłem. Tam nauczyłem się czytać i pisać w moim ojczystym języku, jak również mówić i myśleć jak na żołnierza przystało. Sztuki czytania i pisania w hindi nauczył mnie pewien mój rodak również służący w waszej armii, potem zaś ja tę wiedzę przekazałem mojej córce, zięciowi i wnukom.
Brydon popatrzył na Mowgliego bardzo zaintrygowany tym, co właśnie usłyszał na jego temat.
- Więc umiesz czytać i pisać, mój chłopcze?
- Tak - odpowiedział mu Mowgli, wstając z podłogi - Choć nie wiem, czy ta wiedza kiedykolwiek może mi się do czegoś przydać.
- Nigdy nic nie wiadomo - odparł pułkownik, uśmiechając się - Wobec tego cieszę się, że tak właśnie cała sprawa wygląda. No, a czy twoja mała przyjaciółka (oby dobry Bóg dał jej zdrowie) także to umie?
- Tak, proszę pana.
- Rozumiem. Cieszę się ogromnie. Analfabetyzm to jest niestety plaga naszych czasów, zwłaszcza na wsi. Cieszy mnie, że nawet w tych terenach, gdzie cywilizacja wciąż jest daleka od takiej, jaka być powinna, ta wada naszych czasów, posiada o wiele mniejszą skalę niż sądziłem.
Mowgli nie do końca rozumiał, o co chodzi Anglikowi, ale sądząc po tonie, w jakim on mówił wywnioskował, że był to komplement, więc lekko się uśmiechnął.
Rozmowę przerwało nagłe przybycie jednego z żołnierzy angielskich z bardzo niezwykłą wieścią. Był to Hindus w brytyjskiej służbie, dlatego też raport, który miał do przekazania, złożył w hindi.
- Panie pułkowniku! Melduję, że do miasta przybył właśnie posłaniec od rebeliantów Ahmada. Mówi, że jego przywódca znajduje się niedaleko stąd i prosi o posłuchanie.
Brydon był zdumiony tym, co usłyszał.
- Co proszę?! Ahmad jest niedaleko stąd?! To niesłychane! No, cóż za bezczelność! On się nie boi, że każę go aresztować?! A gdzie on teraz jest?!
- Nie wiem, panie pułkowniku - zameldował wojak - Wiem jednak, że ów posłaniec mówi, że Ahmad chce z panem negocjować.
- Nie układam się z buntownikami i bandytami!
- Za pozwoleniem, ów poseł przewidział, że pan to powie i prosił, abym przekazał panu to. Mówi, że to najlepszy argument, aby pan zmienił zdanie.
Po tych słowach żołnierz podał swojemu dowódcy do ręki kapelusz, który Mowgli od razu rozpoznał. To był kapelusz doktora Juliena Plumforda, nie było najmniejszych wątpliwości. Chłopiec już wiele razy widział swego angielskiego przyjaciela w tym nakryciu głowy. Jeżeli więc Ahmad i Sabu mieli kapelusz doktora, to niewykluczone, że mieli także i jego samego.
Pułkownik również wychodził z takiego założenia, ponieważ westchnął głęboko i powiedział:
- Dobrze. Przekaż posłańcowi, że będę układał się z jego panem. Może więc on bezpiecznie przybyć do miasta. Gwarantuję mu nietykalność.
Żołnierz zasalutował i odszedł, zaś pułkownik popatrzył na Mari oraz Bougiego, mówiąc:
- Proszę mi wybaczyć, ale to bardzo pilne sprawy wojskowe. Pani na pewno rozumie. A pan, jako były żołnierz rozumie to zapewne jeszcze lepiej niż ktokolwiek inny.


Mari i Bougi oczywiście rozumieli to wszystko, więc nie zatrzymywali oni Brydona, który zasalutował im i wyszedł z domu. Mowgli zaś popatrzył na Rikkiego, mówiąc do niego w języku zwierząt:
- Muszę koniecznie dowiedzieć się, o czym będzie mówił pułkownik z tymi bandytami, którzy mają tutaj przybyć.
- Bandyci? Tutaj? - zdziwił się Rikki - A po co tu przybywają?
- Chcą nego... nego... negocjować czy jakoś tak - wyjaśnił mu chłopiec - Nie wiem za dobrze, co to znaczy, ale raczej nic dobrego. Muszę wiedzieć, o co tu chodzi. Jeśli ci bandyci mają doktora Plumforda, to musimy go z ich rąk uwolnić, inaczej on zginie i już nikt nie wyleczy ani Meshui, ani mojego ojca.
- Wobec tego idziemy - zadecydował ichneumon.
Następnie Mowgli pogłaskał delikatnie czoło śpiącej Meshui, złożył na nim delikatny pocałunek, potem zaś ucałował dłoń również nieprzytomnego ojca, po czym wybiegł z domu.
- Mowgli! Dokąd biegniesz?! - krzyknęła za nim Mari.
On jednak jej nie słuchał, ponieważ biegł w kierunku koszar. Gdy już tam dotarł, to oczywiście zatrzymały go straże, ale wmówił im, że przysyła go do pułkownika jego dziadek i że jest to niezwykle pilna sprawa, którą musi przekazać ich dowódcy. Żołnierze stojący na warcie wpuścili go więc, a on zakradł się ogrodu, po czym wspiął się na drzewo, skąd miał doskonały widok na okno w gabinecie pułkownika Brydona i czekał tam niezauważony przez nikogo. Obok niego siedział wierny Rikki, który nie zamierzał opuścić go w potrzebie, a prócz tego wychodził z założenia, że może się przydać.
Czekanie było nieco męczące, ale wyszło chłopcu i ichneumonowi na dobre, ponieważ po jakimś czasie w gabinecie pułkownika (siedzącego przy biurku oraz piszącego coś) weszli dobrze znani Mowgliemu ludzie. Byli to Ahmad i Sabu. Towarzyszyło im kilku żołnierzy angielskich. Całe szczęście, że okno do gabinetu było otwarte i wszystko było wyraźnie słychać.
- Witamy, pułkowniku - powiedział starszy z gości w języku hindi.
- Chyba ci ludzie nie są nam potrzebni, prawda? - zapytał młodszy gość.
- Możecie wyjść - pułkownik odprawił swoich ludzi.
Żołnierze posłuchali jego polecenia, a gdy to zrobili, to wtedy dowódca angielskich wojsk stacjonujących w Khanhiwarze zapytał:
- A więc słucham... Dlaczego tutaj przybyliście?
Ahmad uśmiechnął się podle, siadając razem ze swoim synem przed biurkiem pułkownika, po czym zapytał:
- Przypuszczam, że otrzymał pan naszą wiadomość, prawda?
- Jak najbardziej - odpowiedział mu Brydon.
- Wobec tego otrzymał pan również to, co było dołączone do wieści od nas, nieprawdaż?
- Tak, otrzymałem.
- Wspaniale. Zatem zakładam, że doskonale pan wie, co to oznacza?
- Domyślam się, iż macie w niewoli doktora Plumforda.
- Nie inaczej, drogi panie - powiedział z podłym uśmiechem na twarzy Sabu - I z przyjemnością poderżniemy mu gardło, jeżeli nie przyjmie pan naszych warunków.
- Milcz, chłopcze - skarcił go Ahmad, po czym spojrzał na pułkownika - Mój syn ma niestety mniej obycia niż ja, jednak doskonale wyraził to, co chcę panu przekazać. Myślę, że przekonał się pan już o tym, jak jesteśmy potężni, prawda?
- Nie jestem pewien, czy dobrze was rozumiem.
Przywódca buntowników uśmiechnął się do niego okrutnie.
- No cóż... Na pewno intryguje pana to, dlaczego niespodziewanie w całym mieście wybuchła zaraza, prawda?
Pułkownik Brydon popatrzył na niego uważnie i zarazem też z lekkim niedowierzaniem.
- Mam rozumieć, że wy za to odpowiadacie?
- Zgadłeś, Angolu! - zawołał złośliwie Sabu - To moje jakże genialne dzieło.
- Nie odzywaj się tak niegrzecznie - skarcił go gniewnie Ahmad.
Następnie spojrzał na Brydona, mówiąc:
- Tak właśnie sprawa wygląda. Z trudem zdobyłem przepiękny wprost okaz martwego komara zakażonego wirusem febry. Znam doskonale wasz kraj, ponieważ studiowałem swego czasu w Oxfordzie i jeszcze kilku innych uczelniach w całej Europie. Wiedziałem zatem, gdzie znaleźć okaz takiego komara. Nieważne, gdzie go znalazłem ani też jak go zdobyłem. To nie ma znaczenia, gdyż liczą się tylko efekty moich poczynań, te zaś są wspaniałe. Mój syn mając tego komara w ręku ukuł nim tak wielu ludzi w tym mieście, ilu tylko zdołał. Prócz tego próbował zabić waszego kochanego doktora. Nie udało mu się to, ale potłukł mu wszystkie lekarstwa, a ja już wykupiłem z najbliższych aptek cały zapas chininy, jaki tylko tam był. Wasz kochany pan doktor został zatem zmuszony do tego, aby płynąć do Anglii po nowe lekarstwa. Wrócił tu i cóż... Został natychmiast złapany przeze mnie i moich ludzi. Trzymamy go w naszej kryjówce i wypuścimy, jeżeli spełnicie nasze żądania.


Mowgli zacisnął pięść ze złości. A zatem to ten podły nędznik Sabu odpowiadał za rozprzestrzenienie się zarazy po całym mieście? Cóż to za podlec! Niech on go tylko dostanie w swoje ręce!
- Jakie to są żądania? - zapytał pułkownik Brydon.
- Po pierwsze ma pan natychmiast zabrać ze sobą swoich ludzi i odejść z tego miasta na zawsze - odpowiedział Ahmad - Po drugie musi pan też dać słowo angielskiego oficera oraz dżentelmena, że nigdy tu pan nie wróci.
Pułkownik popatrzył na Ahmada z uwagą i rzekł:
- Mogę spełnić ten warunek, ale nie mogę dać gwarancji, że nikt nie zostanie przysłany na moje miejsce.
- Tym to niech się pan już nie przejmuje, pułkowniku - odpowiedział przywódca rebeliantów - Po trzecie odchodząc musi pan zostawić całą swoją broń tutaj.
- Słucham?! - zawołał oburzonym tonem pułkownik Brydon, kładąc dłonie na biurku - Masz mnie za głupca, Ahmad?! Ja i moi ludzie mamy się rozbroić nim stąd wyjdziemy?! A jaką mam gwarancję, że jeżeli to zrobimy, to ty i twoi ludzie nie wyrżniecie nas w pień korzystając z tego, że jesteśmy bezbronni?!
- Nie ma pan takiej gwarancji, pułkowniku - odpowiedział mu Sabu, uśmiechając się podle niczym sam diabeł.
- Wobec tego nie spełnię waszych żądań! Nie pozwolę pozabijać moich żołnierzy! - wrzasnął Brydon.
- Niech pan lepiej zachowa spokój, pułkowniku - uśmiechnął się podle Ahmad - Złość nic panu nie pomoże. Dzisiaj jeden z moich ludzi podstępem wdarł się do miasta i rozpoczął agitację nawołując do wyrzucenia Anglików z Khanhiwary.
- Wiem o tym - powiedział pułkownik.
- To bardzo dobrze. Wie pan oczywiście, co to oznacza? Ten człowiek będzie dalej działał i prędzej czy później (a zakładam, że raczej prędzej niż później) zbuntuje mieszkańców Khanhiwary przeciwko wam, a wtedy sami ludzie żyjący w tym mieście zaatakują was i wyrżną. Oczywiście będzie się przed nimi bronić, ale nie macie najmniejszych szans, aby ich pokonać. Ich jest zbyt wielu, a was zbyt mało. Poza tym w waszej armii jest także wielu Hindusów. Sądzi pan, że komu zachowają oni wierność, gdy dojdzie co do czego? Panu czy nam? Sądzi pan, że będą oni może strzelać do własnych rodaków? Niektórzy pewnie tak, ale założę się, iż większość z nich przejdzie na naszą stronę.
Pułkownik załamany opadł na krzesło przed swoim biurkiem. Wiedział, że ten nędznik mówi prawdę.
- Powiedzmy, że przyjmę wasze warunki. Co wtedy?
- Wówczas wypuścimy waszego przyjaciela, pozwolimy mu wyleczyć wszystkich chorych na malarię oraz oddamy wszystkie zapasy chininy, jakie mamy - powiedział Ahmad - Zaś pan i pańscy ludzie będziecie mogli odejść stąd bez broni, ale z honorem.
- Tak, a niby dokąd? Do dżungli, gdzie zabijecie nas wy albo też dzikie zwierzęta?
- To już mnie nie interesuje, pułkowniku.
Brydon popatrzył ze złością na swojego rozmówcę, zaciskając zęby ze złości.
- Powiedz mi tylko jedno, Ahmad. Odzyskasz Khanhiwarę i co dalej? Co niby chcesz zrobić z tym jednym miastem?
- Odzyskać całe Indie z waszych rąk, oczywiście - padła odpowiedź.
- Całych nie zdołasz odzyskać, a jeśli nawet, to przyjdą inni na moje miejsce i wyrżną was w pień!
- Tym się już nie przejmuj, żołnierzyku. To jak? Przyjmujesz warunki, czy też nie?
Pułkownik westchnął głęboko, po czym rzekł:
- Dajcie mi czas do namysłu. Jutro dam wam odpowiedź.
- Doskonale. A my wrócimy po nią jutro - powiedział Ahmad, wstając z krzesła - Tylko pospiesz się, pułkowniku. Ludzie w tym mieście są już coraz bardziej zdesperowani. Prędzej czy później wystąpią przeciwko wam i czeka was śmierć. A my dajemy wam możliwość przeżycia. Być może znikomą, ale zawsze.
Następnie uśmiechnął się on ponownie w bardzo podły sposób i powoli wyszedł z gabinetu, a za nim zrobił to jego syn.


2 komentarze:

  1. Ahmad jest naprawdę podły, podobnie jak jego syn. Obaj są niegodziwi i podstępni i za wszelką cenę pragną pozbyć się Anglików ze swojego kraju, nie mogąc znieść tego, że dostał się on pod ich władanie. Ale nie stosują przy tym żadnych zasad honorowych.

    OdpowiedzUsuń
  2. Podli dranie! Mam wielką nadzieję, że Mowgli da im obu nauczkę!

    OdpowiedzUsuń