Odsiecz Mowgliego
Gdy Rikki zniknął w buszu, pogromca Shere Khana spojrzał na swoich przyjaciół i rzekł poważnym tonem:
- Zanim ludzie przybędą nam pomoc doktorowi minie dużo czasu. Nie wiem, kiedy się tutaj zjawią, a my przecież nie możemy czekać. Musimy działać.
- Nareszcie! Miałem nadzieję, że to powiesz! - zawołał radośnie Akru, szczerząc zęby.
Widać było, że wilk aż się pali do działania.
- Nie czekajmy, tylko działajmy! - dodał bojowym tonem Lura - Jestem gotowy do walki!
- Spokojnie, mój synu - rzekł spokojnie Ojciec Wilk - Mowgli ma na pewno jakiś plan, więc wysłuchajmy go.
- Dokładnie - poparł go Akela - Plan musimy ustalić, bo przecież nie możemy rzucić się bezmyślnie do walki.
- Czy naprawdę masz jakiś plan, Mowgli? - zapytała Lala.
- No oczywiście - uśmiechnął się do niej Sura - Inaczej by nas tutaj nie wezwał.
- Właśnie - odpowiedział Mowgli - Mam pewien plan, choć nie wiem, czy jest on na pewno dobry. Wiem, że ludzie muszą zająć się Ahmadem, ale wiem też, że nie możemy na nich czekać, ponieważ z każdą chwilą zwłoki ryzykujemy życie doktora Plumforda, a tym samym życie mojego ludzkiego ojca i Meshui.
- Więc co proponujesz? - zapytał Bagheera.
- Myślę, że powinienem tam wejść i spróbować rozejrzeć się po tym miejscu - powiedział chłopiec z dżungli - Muszę wiedzieć, gdzie trzymają doktora Plumforda.
- Może niech Hathi zaatakuje miasto małp? - zaproponowała Lala.
- To dobry pomysł - poparł ją Sura - Ludzie zaczną przed nimi uciekać i wtedy będziemy mogli uwolnić przyjaciela Mowgliego.
- To nie jest dobry plan - rzekł Baloo, kręcąc przecząco głową.
- Zgadzam się z tobą - poparł go Akela - Jeżeli ludzie zobaczą atakujące ich słonie, to przestraszą się i zaczną panikować. A wtedy mogą zrobić coś strasznego, a nawet zabić twojego przyjaciela, Mowgli.
- To prawda - potwierdził jego słowa chłopiec - Mieszkałem długo z ludźmi i widziałem, do czego oni są zdolni, zwłaszcza, kiedy się boją. Wtedy często stają się gorsi niż Shere Khan i Tabaqui razem wzięci. Nie możemy więc pozwolić na to, aby zabili doktora.
- Więc co proponujesz? - zapytał Szary Brat.
- Moim zdaniem najlepiej będzie wtedy, jeżeli Mowgli zrobi tak, jak postanowił - powiedział Bagheera - Zakradnie się tam i zobaczy, gdzie jest więziony jego przyjaciel. My zaś będziemy czekać w pobliżu, a gdyby coś poszło nie tak, to skoczymy mu na pomoc.
- Uważam, że to najlepsze wyjście z sytuacji - stwierdził Akela - Nikt nigdy nie przeprowadza bitwy bez zwiadu.
- My właśnie chcemy uniknąć bitwy - zauważył Mowgli - Niech ludzie zajmą się swoimi wrogami. Ja chcę tylko uwolnić doktora.
- Więc po co nas tutaj wezwałeś? - warknął urażonym tonem Lura - Czy po to, żebyśmy tu bezczynnie czekali?.
- Zamilcz, bo nie ręczę za siebie! - skarciła go Raksha, warcząc groźnie na swego najmłodszego syna - Mowgli wie, co robi i słusznie postępuje nie chcąc niepotrzebnie narażać nie tylko swego ludzkiego przyjaciela, ale i nas wszystkich.
- W bitwie wszak może wielu z nas zginąć - zauważył Szary Brat - Co prawda każdy z nas jest gotów oddać życie za Mowgliego, ale cieszy mnie, że Mowgli nie chce bezmyślnie narażać naszego życia posyłając nas do walki wtedy, gdy można jej uniknąć.
- Ale to nie zmienia faktu, że bez wahania skoczymy mu na pomoc, nawet gdybyśmy mieli przy tym zginąć - powiedział Sura.
Szary Brat uśmiechnął się do niego.
- Tak, to prawda. Każdy z nas bez wahania będzie walczył za ciebie Mowgli.
- I oddamy za ciebie życie, jeśli będzie trzeba - dodał Baloo.
- Właśnie tego chcę uniknąć - rzekł Mowgli bardzo wzruszony tym, co przed chwilą usłyszał - Ludzie mają przecież broń, która może nawet takiego wspaniałego wojownika jak Hathi położyć na ziemię.
- To prawda, ludzie pomimo swego niepozornego wzrostu mają plujące kije, które zadają śmierć na odległość - powiedział Hathi - Lecz zważ na to, mój młody przyjacielu, że słonia zabić nie jest tak łatwo.
- Ale mimo wszystko można go zabić, a tego pragnę uniknąć - odparł pogromca Shere Khana - Dlatego muszę najpierw iść tam sam i spróbować uwolnić doktora. Jeżeli mi się nie uda, będziemy musieli zaatakować i liczyć na to, że podczas zamieszania odbijemy pana Plumforda.
- Ale nie możesz przecież iść tam sam - zastrzegła Raksha - Sura mówił mi, że ostatnim razem ledwie uszedłeś z życiem.
- Tak, to prawda - kiwnął łbem potwierdzająco jej syn - Pchanie się tam samemu jest szaleństwem. Ktoś z nas musi tam iść z tobą.
Oczywiście każde ze zwierząt było gotowe towarzyszyć Mowgliemu w tej wyprawie, jednak ostatecznie po długiej naradzie ustalone, że pójdzie z nim Kaa.
- Ja najlepiej znam to miejsce - zasyczał pyton - Poza tym może i jestem nieco powolny, ale doskonale poruszam się po skałach, które wcale nie są mi straszne. Nie obraźcie się, ale żadne z was tak dobrze nie umie się po nich wspinać.
- Mów za siebie - mruknął gniewnie Bagheera - Jeśli jednak idziesz z Mowglim, to ja idę także. Ostatecznie, co dwaj pomocnicy, to nie jeden.
- Dobrze, ale gdybyś wpadł w tarapaty, to nie wahaj się prosić mnie o pomoc - zachichotał Kaa.
- I nawzajem - odparła czarna pantera - Na wyłamaną kratę, która była moim okupem, gdybyś nie był naszym przyjacielem, to zapłaciłbyś mi za te żarty i to słono.
Mowgli uśmiechnął się delikatnie, słysząc tę wymianę zdań. Naprawdę cieszyło go, że mógł on liczyć zawsze na swoich wiernych przyjaciół, nawet jeżeli czasami się oni ze sobą sprzeczają w dość dziwaczny sposób.
- Dobrze, ruszajmy więc - powiedział chłopiec.
Następnie zwrócił się do Akeli.
- Gdybym jednak potrzebował pomocy, to dam wam znak i wówczas możecie zaatakować miasto. Mam jednak nadzieję, że do tego nie dojdzie.
- My również mamy nadzieję - odpowiedział stary wilk - Ale wiedz, iż możesz na nas liczyć.
- Uważaj na siebie, synku - powiedział Ojciec Wilk.
- Bądź ostrożny, moja mała żabko - dodała Raksha.
Mowgli objął mocno oba wilki, po czym ruszył powoli w kierunku Hanuman. Za nim szedł powoli Bagheera stawiając ostrożnie każdy swój krok. Ostatni w tym korowodzie pełzł Kaa.
Cała trójka zbliżyła się do ruin miasta, po czym każdy wszedł tam z innej strony. Na szczęście byli oni niezwykle doświadczonymi myśliwymi, więc wiedzieli doskonale, jak uniknąć wzroku strażników, co doskonale im się udało. Kaa i Bagheera zajęli bezpieczne miejsca na dachu pałacu, z których to miejsc w każdej chwili mogli skoczyć na plan i zaatakować ludzi Ahmada, gdyby zaszła taka potrzeba. Mowgli zaś, upewniwszy się, że są gotowi do walki, sam powoli zszedł na dół, a następnie powoli oraz bardzo ostrożnie zaczął szukać doktora Plumforda. Nie było to łatwe, ponieważ nie miał pojęcia, gdzie on może być, jednak pobyt między ludźmi nauczył go, że ci, którzy chcą kogoś uwięzić, zazwyczaj wsadzają tego kogoś do jakiegoś miejsca wewnątrz budynku, najlepiej ciemnego, skąd trudno uciec. Mowgli więc uznał, że pałac musi mieć takie miejsce, więc po cichu, starając się nie wpaść na chodzących dookoła ludzi Ahmada, wszedł do środka pałacu. Co jakiś czas musiał wskoczyć za kolumnę lub jakąś skałę, aby uniknąć wzroku buntowników i chociaż serce biło mu jak szalone ze strachu, iż może zostać wykryty i zabity (co wszak narażało na śmierć Neela i Meshuę), to jednak szedł dalej. Trochę żałował, że kazał Bagheerze i Kaa zostać na dachu, ale uznał, iż on sam łatwiej się prześlizgnie pomiędzy strażnikami wewnątrz budynku niż gdyby miał za sobą panterę i pytona.
Mowgli nie wiedział, jak długo szedł po podziemiach pałacu, jednak w końcu dotarł do pomieszczenia, skąd dobiegł go znajomy głos. Był to głos doktora Plumforda rozmawiającego właśnie z kimś, którego głos również nie był mu obcy, choć zdecydowanie mniej przyjazny.
- A więc, sahibie... Już wkrótce twoje wszystkie cierpienia się skończą.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- To, że jeszcze dzisiaj przestaniesz się wszystkim przejmować. Czy naprawdę muszę ci tłumaczyć, co to oznacza?
Chłopiec z dżungli powoli zakradł się do ogromnego kamienia, zza którego uważnie, aczkolwiek bardzo ostrożnie obserwował to, co się dzieje w pomieszczeniu. Zobaczył wówczas Sabu rozmawiającego ze związanym doktorem Plumfordem, który to patrzył wściekłym wzrokiem na swojego rozmówcę, nie zaszczycając go jednak odpowiedzią.
- Dzisiaj mamy iść spotkać się z twoim przyjacielem, pułkownikiem Brydonem - mówił dalej Sabu - Będą musieli zdecydować, czy opuszczą Khanhiwarę, czy też nie. Jeżeli ją opuszczą, to otrzymają ciebie i wszystkie zapasy chininy i innych leków, niezbędne do tego, aby wyleczyć wszystkich chorych na febrę.
- Mówiliście mi już o tym, jednak oni podobno mają też zostawić całą swoją broń w mieście, prawda?
- Otóż to. Czy masz coś przeciwko temu, sahibie?
- A i owszem, mam. Jaką bowiem pułkownik Brydon ma gwarancję, że nie zabijecie jego i jego ludzi, kiedy oni wyjdą bezbronni z miasta?
Sabu parsknął śmiechem, słysząc jego słowa.
- Sahibie... Oczywiście, że nie mają oni żadnej pewności, iż tak właśnie się nie stanie, a właściwie to... Powinni się spodziewać tego, o czym przed chwilą powiedziałeś. Ty zresztą także.
Doktor poruszył się gniewnie na swoim miejscu, bezskutecznie usiłując zerwać z siebie więzy.
- Ty nędzniku! Chcecie zamordować mnie oraz wszystkich Anglików z Khanhiwary?
- Nie, sahibie. Chcemy zabić ciebie oraz wszystkich Anglików w całych Indiach - odrzekł z satysfakcją w głosie Sabu - To właśnie planujemy zrobić. Ten kraj w końcu będzie wolny od waszych rządów, a każdy, kto będzie przyjacielem tych nędznych, angielskich psów dołączy do nich w królestwie Kali! To dotyczy przede wszystkim twojego przyjaciela Mowgliego i jego rodziny, z którymi żyjesz w tak doskonałych relacjach.
Plumford był oburzony tym, co właśnie usłyszał. Gdyby tylko mógł, to uderzyłby tę nędzną kreaturę tak mocno, aby jej wybić wszystkie zęby. Niestety, z powodu swoich więzów nie mógł tego zrobić.
- Ty podła kanalia! Przecież to twoi rodacy! - krzyknął
- Błąd! - zawołał Sabu, pochylając się nad doktorem - Moi rodacy nie spiskują z Anglikami, nie przyjaźnią się z tymi najeźdźcami i nie stają po ich stronie w wypadku konfliktu. Prawdziwi moi rodacy nienawidzą wszystkich Anglików całym swoim sercem, a także dążą do ich wypędzenia z Indii. Ci, którzy tacy nie są, to zdrajcy, zaś dla zdrajców kara może być tylko jedna. Śmierć!
Sabu po tych słowach podniósł się i dodał:
- Ale ciebie, sahibie, nie powinno to przejmować. Przecież ty niedługo umrzesz, podobnie jak wszyscy twoi przyjaciele. A wtedy nie będziesz się już musiał niczym przejmować, podobnie jak też i ja, ponieważ Indie będą oczyszczone z wszelkiego plugastwa, z tych wszystkich podłych zdrajców oraz najeźdźców. Oni wszyscy zginą. A ty zginiesz jako pierwszy.
- Czemu od razu mnie nie zabijecie?
- Ojciec woli cię mieć przy życiu na wypadek, gdybyś miał się nam jeszcze przydać żywy. Zawsze jeszcze zdążymy cię zabić. A teraz wybacz, mój sahibie, ale muszę już iść do mojego ojca. Niedługo wyruszamy w drogę do Khanhiwary na dalsze negocjacje.
Sabu wyszedł z sali i doktor został sam. Mowgli odczekał chwilę, aż się upewnił, że nędznik ów nie powróci, po czym wszedł do komnaty i powoli podszedł do Plumforda, który załamany opuścił głowę wpatrując się smutno w podłogę. Słysząc jakieś kroki spojrzał w górę i zobaczył swego wybawcę.
- Mowgli! - szepnął radośnie - Co ty tu robisz, mój chłopcze?
- Uwalniam pana z ich rąk - wyjaśnił zapytany, rozcinając nożem więzy lekarza - Zaraz obaj stąd uciekniemy.
- Dzięki Bogu, mój chłopcze - uśmiechnął się Plumford, masując sobie obolałe nadgarstki - Ale przecież chyba wiesz, że w mieście panuje zaraza. Potrzeba chininy, aby uleczyć wszystkich chorych.
- Wiem o tym.
- No właśnie. Nie zabierzemy jej ze sobą, a ja nie mogę iść z pustymi rękami do miasta.
- Spokojnie, panie doktorze. Powiadomiłem już pułkownika Brydona o wszystkim. Niedługo powinien się tutaj zjawić ze swoimi ludźmi, a wtedy pokona on Ahmada i odzyska leki.
Plumford wzruszony spojrzał na Mowgliego.
- Mój chłopcze. Mój dzielny, bohaterski chłopcze. Nawet nie wiesz, jak wspaniałym jesteś człowiekiem. Twoi rodzice będą z ciebie bardzo dumni.
- Dziękuję, doktorze. A teraz chodźmy.
Mowgli i lekarz ruszyli powoli w kierunku wyjścia. Szli ostrożnie przez ponure korytarze w podziemiach pałacu. Powoli zbliżali się do wyjścia z niego, jednak wówczas stało się coś, czego nikt z nich nie przewidział. Gdy byli już blisko wyjścia, to wpadli na oddział ludzi mierzących do nich z karabinów. Obok nich stał Ahmad i Sabu, również uzbrojeni.
- Proszę, proszę... A kogóż to widzą moje piękne oczy? - uśmiechnął się podle przywódca rebeliantów - Toż to nasz dzielny i jakże odważny chłopiec z miasta Khanhiwara! Ten sam, który nie tak dawno uciekł nam z pomocą kilku wilków. Jak widzę, znowu tutaj przyszedłeś.
Sabu zaniósł się podłym śmiechem, podobnie jak pozostali buntownicy obecni w komnacie.
- Czyżbyś był zaskoczony naszym widokiem? - zapytał podle Ahmad, chodząc po sali powolnym krokiem - Doprawdy sam nie wiem, co mam o tym myśleć. Wydawało ci się może, mój młodzieńcze, że nikt z moich ludzi cię nie zauważył? Po twojej ostatniej wizycie tutaj wzmocniłem straż i choć naprawdę się starałeś, to nie uniknąłeś wzroku moich ludzi. Donieśli mi oni o twoim pobycie, a ja postanowiłem sprawdzić, po co tu przyszedłeś. Widzę, że przybyłeś uwolnić swego przyjaciela. Szlachetne, ale bardzo głupie. Obaj teraz zginiecie. Tym razem twoi wilczy kompani nie zdołają cię uratować.
- Tak uważasz? - mruknął Plumford - Obyś się nie przeliczył.
Mowgli zacisnął pięści ze złości. Wiedział, że Ahmad doskonale wie, iż wilki są w pobliżu i może być przygotowany na ich atak. Czy jednak wie o reszcie zwierząt? Chyba nie. Możliwe, że w tym jest szansa zwycięstwa. Dlatego chłopiec wydał z siebie groźny dźwięk podobny do wycia wilków. Był to umówiony sygnał do ataku.
- Nie wysilaj się - powiedział z pogardą Ahmad - Moi ludzie są gotowi na przybycie twojej wilczej rodzinki.
Nagle z dachu dobiegł ich groźny ryk czarnej pantery, a z puszczy dało się słyszeć zew wycia wilków, trąbienia słoni i inne przerażające odgłosy. To wyraźnie zaskoczyło buntowników.
- Co jest?! Co to niby ma znaczyć?! - zawołał zdumiony przywódca rebeliantów - Czemu nagle te wszystkie zwierzęta tak ryczą?!
- Ojcze, zabij go wreszcie, zanim ściągnie nam na kark całą dżunglę! - zawołał przerażony Sabu.
Ahmad wymierzył karabin w Mowgliego, ale wtedy coś świsnęło w powietrzu i wytrąciło mu broń. To był Chil, który z piskiem teraz latał nad jego głową.
- Chil! - zawołał radośnie Mowgli.
Do komnaty wpadły wilki oraz czarna pantera, zaś z dżungli dobiegły głośne ryki niedźwiedzia i porykiwanie słoni, pod których stopami ziemia aż dudniała. Zaraz potem dało się słyszeć głośne krzyki ludzi przerażonych tym wszystkim.
- Co tu się dzieje? - zapytał zdumiony Plumford, widząc wilki atakujące rebeliantów, którzy przed chwilą chcieli ich zabić.
- To są moi przyjaciele, doktorze - wyjaśnił chłopiec - Przybyli nam na pomoc.
Lekarz był wyraźnie zaintrygowany tym wszystkim i bardzo pragnął się dowiedzieć czegoś więcej w tej sprawie, ale nie chciał zadawać zbędnych pytań wiedząc, jak bardzo cenny jest ich czas.
- Jesteś niezwykły, Mowgli - powiedział - Ale chyba lepiej będzie, jeśli się teraz wycofamy.
- To prawda. Nie możemy zginąć! Meshua nas potrzebuje! - zawołał chłopiec.
Po tych słowach spojrzał na wilki, które to poraniły oraz zabiły kilku rebeliantów w komnacie, a resztę zmusili do ucieczki.
- Uciekajmy, braciszku! - zawołał Szary Brat.
Następnie cała grupa ruszyła w kierunku wyjścia. Szybko dostali się przez nie na plac, gdzie Bagheera, Baloo i Hathi oraz Kaa siali spustoszenie wśród wroga zadając każdemu z nich ciosy, choć zwykle starali się zadawać je tak, aby nikogo nie zabić, to jednak tego dnia niejeden buntownik padł martww podczas starcia z nimi.
- Uciekajmy, przyjaciele! - zawołał Mowgli.
Następnie zawołał do Hathiego, aby podszedł on bliżej, a następnie uklęknął.
- Niech pan wsiada, doktorze! - krzyknął chłopiec - On zabierze pana do miasta!
Plumford szybko wykonał polecenie, ale gdy Mowgli chciał iść w jego ślady, padł strzał i kula drasnęła skroń bohaterskiego chłopca. Odwrócił się on szybko za siebie. Zobaczył wówczas Sabu z karabinem w ręku.
- Nie uciekniesz mi już! - zawołał łotr.
Następnie strzelił on ponownie, ale w tej samej chwili na linii strzału znalazł się Baloo. Zasłonił on chłopca, więc pocisk dosięgnął właśnie jego. Widząc to Mowgli z Bagheera krzyknęli przerażeni i podbiegli szybko do rannego przyjaciela. Sabu tymczasem zaklął ze złości, podniósł broń do oka i chciał strzelić ponownie, ale karabin odmówił mu posłuszeństwa z powodu braku amunicji.
- Baloo... Przyjacielu... Co ci jest? - zapytał zaniepokojony Bagheera.
- Nic takiego, przyjacielu - jęknął niedźwiedź - To tylko niewielka rana. Miewałem już gorsze.
Następnie spojrzał na Mowgliego i rzekł:
- Uciekaj, mała żabko. Uciekaj... Proszę...
Widząc, co się stało doktor Plumford zeskoczył ze słonia i podbiegł do niedźwiedzia.
- Kula utkwiła w jego piersi - powiedział, oglądając go - Dobrze, że ma dużo sadła, inaczej już by nie żył.
Chłopiec poczuł, jak w oczach zbierają mu się łzy. Następnie ogarnęła go wściekłość i z rykiem godnym prawdziwego syna dżungli ruszył na Sabu, który przerażony jego atakiem rzucił się do ucieczki. Mowgli w normalnej sytuacji nie ścigałby go wiedząc, iż Sabu znajduje się teraz na swoim terenie i łatwo będzie mógł wbiec w jakiś ciemny kąt, a potem zastawić na niego zasadzkę. Niestety, chłopiec nie myślał teraz racjonalnie. Chciał dopaść tego łotra i ukarać go za zranienie, a może nawet i zabicie Baloo. Nie mógł mu darować tej zbrodni, choćby sam miał przy tym zginąć.
Sabu jednak nie tracił głowy i zaciągnął Mowgliego w swojej ucieczce aż na najwyższe piętro pałacu, po czym przeskoczył na dach, gdzie wyrwał przymocowaną do pasa maczetę i zaczaił się na chłopca. Ten chwilę później wspiął się za nim, o mało nie tracąc wówczas głowy. Na całe szczęście w pobliżu latał Chil, który widząc, co się święci uderzył w Sabu i wytrącił mu z ręki broń. W ten oto sposób Mowgli uniknął śmierci, po czym skoczył na swojego wroga. Obaj zaczęli się zaciekle ze sobą siłować. Ich siła była dość wyrównana, ponieważ syn Ahmada był starszy, ale Mowgli był znacznie silniejszy niż wielu jego rówieśników, dlatego obaj mieli równe szanse.
Niestety, szybko chłopiec z dżungli przekonał się, że tym razem nie ma przewagi nad swoim przeciwnikiem. To już nie był Ganshum ani Nug, ani żaden inny wyrostek z wioski, nad którymi mógł łatwo górować. Tym razem walczył z dorosłym oraz sprawnym fizycznie człowiekiem, dlatego jego siła jedynie wyrównywała szanse w tej walce.
Sabu tymczasem zaciekle zadawał ciosy Mowgliemu, który to z kolei odpowiadał na nie swoimi ciosami, zwykle unikając tych zadawanych przez przeciwnika, ale od czasu do czasu któryś z nich go dosięgnął. Bohaterski chłopiec jednak nie zamierzał się poddawać i mimo bólu przenikającego całe jego ciało walczył dalej.
Podczas walki Sabu odepchnął na chwilę Mowgliego daleko od siebie, po czym doskoczył do swojej maczety leżącej nieopodal. Jego przeciwnik natychmiast dobył noża.
- To twój koniec, zdrajco - wysyczał przez zęby syn Ahmada.
Nagle dało się słyszeć kilka strzałów z karabinów oraz dźwięk trąbki. Sabu i Mowgli instynktownie spojrzeli w bok. Zauważyli wówczas, jak do Hanuman wpada oddział żołnierzy na koniach. Ubrani byli oni w angielskie mundury. To pułkownik Brydon przybył na odsiecz.
Te zwierzęta naprawdę szczerze kochają Mowgliego, skoro są gotowe oddać za niego życie, a to świadczy o ich ogromnej lojalności, oddaniu i poświęceniu, tylko nie rozumiem za co one właściwie kochają go do tego stopnia. To przez to, że wybawił ich od Shere Khana, który zagrażał im wszystkim? Biedny Baloo został postrzelony – wątek zaczerpnięty z filmu z 1994. Mam nadzieję, że doktor Plumford go wyleczy. Ci ludzie to chyba całkiem zapomnieli o posiadaniu broni w przypływie nagłego szoku, jakie wywołało w nich zupełnie niespodziewane pojawienie się tak licznych i różnorodnych zwierząt.
OdpowiedzUsuńAż przyjemnie się czytało, jak ludzie Ahmada uciekali przed zwierzętami z dżungli. Biedny Baloo… Mam nadzieję, że wróci do zdrowia.
OdpowiedzUsuń