piątek, 8 grudnia 2017

Rozdział 021

Rozdział XXI

Łzy przed bitwą



Mowgli przez następne kilka dni tuż po wykonaniu swoich wszystkich obowiązków wychodził razem z Bougim, Meshuą i Rikkim poza wioskę, a tam starszy pan uczył go rozpalania ognia za pomocą krzemienia. Ponieważ chłopiec z dżungli już nie bał się Czerwonego Kwiecia, a prócz tego wręcz doskonale znał jego moc, to bez najmniejszych obaw podchodził on do tych lekcji. Początkowo jednak nie szło mu zbyt dobrze, gdyż parzył sobie palce i nie wiedział, jak może sobie z tym poradzić. Na szczęście w końcu udało mu się rozpalić ogień w taki sposób, w jaki uczył go Bougi. Ostatni dzień nauki był więc już tylko ćwiczeniem tego, czego już Mowgli się nauczył poprzez rozpalenie ogniska oraz zrobienie dzięki niemu pochodni.
- Brawo, Mowgli! Brawo! - zawołała wesoło Meshua, klaszcząc przy tym radośnie w dłonie - Jesteś po prostu wspaniały!
- Doskonale ci poszło, Mowgli - dodał Bougi z uśmiechem - Jak więc widzisz, rozpalić ogień... to znaczy Czerwone Kwiecie... nie jest wcale tak trudno, chociaż początkowo miałeś pewne problemy z krzemieniem.
- To prawda - potwierdził chłopiec - Ale teraz już doskonale wiem, co mam zrobić, aby Czerwone Kwiecie zakwitło. Dziękuję, dziadku. Naprawdę bardzo ci dziękuję.
Staruszek uśmiechnął się do niego przyjaźnie, gdy usłyszał jego słowa.
- Bardzo mnie cieszy, że nareszcie mówisz do mnie „dziadku“. Nawet nie wiesz, mój drogi chłopcze, jakie to ma dla mnie znaczenie. Większe niż możesz to sobie wyobrazić.
Mowgli spojrzał na niego wzruszony, po czym odrzucił pochodnię w sam środek ogniska, patrząc uważnie, jak ginie ona w płomieniach.
- Niech no tylko Shere Khan się tutaj zjawi, a tym razem nie będę miał wobec niego litości.
- Nie zostało ci wiele czasu - przypomniała mu Meshua.
- Tak, to prawda - rzekł Bougi - Kapłan doskonale wie, kiedy będzie pełnia. Pytałam go o to. Mówił, że ma ona mieć miejsce za dwadzieścia dni.
- To dość czasu - rzekł Mowgli - Wystarczy, aby zabić Shere Khana i przynieść tu jego skórę.
- Jeśli jednak masz go zabić, to powinieneś mieć coś więcej niż tylko Czerwone Kwiecie.
Po tych słowach Bougi zdjął z siebie nóż przymocowany do sznura, który miał przerzucony przez ramię i podał ten przedmiot chłopcu.
- Weź to, Mowgli. Tym nożem zadałeś w naszej obronie ranę tygrysowi. Tym samym nożem więc zadaj mu śmierć, a potem zedrzyj z niego skórę.
Mowgli wzruszony tym prezentem przewiesił sobie przez ramię sznur z nożem, który spoczął teraz przy jego lewym boku. Chłopiec czuł się teraz gotowy do ostatecznej rozprawy ze swym wrogiem. Meshua i Bougi patrzyli na niego z zachwytem czując, że ich przyjaciel jest bardzo zadowolony z zaistniałej sytuacji, podobnie jak i oni.
Niestety, nie wszyscy podzielali opinię naszego dzielnego, młodego bohatera. Neel i Mari, a już zwłaszcza Mari, byli dalecy od zachwytu jego planami zabicia tygrysa. Wiedzieli oni o tym, że Mowgli uczy się rozpalać ogień, jak również wiedzieli, jaki jest tego cel, lecz bardzo długo milczeli w tej sprawie uważając, iż z samej nauki nic nie wynika, jednak tego samego wieczora, kiedy ich syn właśnie opanował do końca umiejętność tworzenie Czerwonego Kwiecia i mówił o tym głosem pełnym zachwytu Mari w końcu nie wytrzymała.
- Mowgli, dosyć tego! - zawołała kobieta - Przestań już o tym myśleć! To niemożliwe, żebyś zabił tego tygrysa ludojada!
Chłopiec popatrzył na nią bardzo zdumiony tym, co właśnie usłyszał. Sądził, że jego matka będzie podzielać jego plany względem Shere Khana. W końcu Raksha taka właśnie była. Widać jednak ludzka rodzicielka jest o wiele inna niż ta wilcza, jest bardziej ostrożna, a wręcz tchórzliwa. Pragnie ona odebrać Mowgliemu możliwość ochrony ich wszystkich poprzez zabicie tego podłego tygrysa. To było przecież bez sensu. Ten nędzny bydłobójca zamierzał wciąż prześladować nie tylko „ludzkie szczenię“ (jak pogardliwie nazywał Mowgliego), ale także wszystkich jego bliskich. Jedynym zatem sposobem na to, aby ów podły łotr nie spełnił swoich gróźb wobec nich jest zabicie go, co prócz tego dawało możliwość dowiedzenia Buldeo, iż słowa chłopca z buszu są prawdą. Tymczasem Mari nie tylko nie była wcale tym pomysłem zachwycona, a wręcz oburzona. Dlatego też Mowgli zasmucony podwinął nogi pod brodę i zamilkł, patrząc tępo w podłogę.
- Synku, zrozum... To dla twojego dobra - powiedziała Mari, dotykając lekko jego ramienia - Ten tygrys cię zabije, nie masz z nim szans. Nawet z nożem i pochodnią niewiele zdziałasz. Nawet dorosły nic by tu nie poradził, a co dopiero ty, małe dziecko.
- Ale mamo... Mowgli obiecał całej wiosce, że do pełni księżyca zabije Shere Khana i przyniesie tu jego skórę - odezwała się Meshua w obronie przyjaciela - Musi przecież dotrzymać danego słowa.
Jej matki wcale to jednak nie pocieszyło, a wręcz przeciwnie, jeszcze bardziej ją rozdrażniło.
- A ty lepiej siedź cicho! To nie jest temat do dyskusji dla dziecka! - zawołała kobieta.
Meshua posmutniała słysząc gniewne słowa Mari, po czym podbiegła do dziadka, który mocno ją do siebie przytulił. Dziewczynka zaczęła płakać w jego ramię.
- Nie jesteś dla niej zbyt surowa? - spytał staruszek - Przecież ona chce tylko pomóc.
- Ojcze, przestań! Zresztą ty też jesteś winien! - zawołała Mari - Po co uczyłeś Mowgliego rozpalać ogień?! Zobacz, co to dało! Teraz mój syn chce narażać życie dla zakładu z tym nędznikiem! Ale ja na to nie pozwolę! Już raz go straciłam! Nie chcę go stracić po raz drugi!


Bougi posmutniał czując, że jego córka ma wiele racji. Neel natomiast siedział cicho, w milczeniu przysłuchując się tej rozmowie. Był on rozdarty wewnętrznie, gdyż z jednej strony podzielał podejście żony, jednak z drugiej wierzył, że Mowgli może dać sobie radę. Prócz tego Buldeo na pewno zadba już o to, aby ich syn odpowiedział przed nim za niedotrzymanie warunków umowy, jaką obaj zawarli. Neel wolał więc nie myśleć, co by się mogło stać, gdyby ten łotr dopiął swego.
- Proszę cię, Neel... Spróbuj porozmawiać z Mowglim - Mari nagle przerwała swoją prośbą rozmyślania męża.
Mężczyzna zginął głową potakująco, po czym spojrzał na syna i rzekł:
- Słuchaj, Mowgli... Musimy teraz pomówić poważnie. Twoja matka bardzo się o ciebie martwi i dlatego mówi te wszystkie niemiłe rzeczy. Po prostu chce cię chronić. Nie bądź więc na nią zły, w końcu ma ona swoje powody do takiego zachowania. Już raz cię przecież straciliśmy.
- To prawda - zgodziła się z nim Mari - Mowgli, synku... Jesteś naszym synem, Nathoo... Albo nim, albo jego reinkarnacją zesłaną nam przez Śiwę. Masz znamię na lewej łopatce takie, jakie miało nasze dziecko. Masz też odpowiedni wiek, a historia twego zaginięcia pasuje do historii zaginięcia naszego syna Nathoo. Musisz więc być Nathoo lub też jego reinkarnacją. Bez względu jednak na to, jak dokładniej te sprawy wyglądają jedno jest pewne. Nie możemy pozwolić, aby ponownie ten tygrys nam ciebie odebrał. Bogowie nam pobłogosławili tobą. Jesteś moim dzieckiem i jak prawdziwa matka martwię się o ciebie. Wiem, że nie brakuje ci odwagi, ale popatrz, ile złego się dzieje w twoim życiu. Ten tygrys poluje na ciebie, a wnuk Buldea podłożył ci kobrę na posłanie, aby cię zabiła. Dzięki wstawiennictwu Śiwy wciąż żyjesz, ale pomyśl... Jak długo jeszcze będzie on chronić twe życie od niebezpieczeństwa?
- Pamiętaj też, że bogowie nie lubią się powtarzać w swoich czynach - wtrącił się Neel - Nie wystawiaj więc ich cierpliwości na próbę i nie narażaj niepotrzebnie swojego życia, nawet jeśli jesteś ulubieńcem bogów, a coś mi mówi, że jesteś nim, skoro wyszedłeś obronną ręką wręcz ze wszystkich niebezpieczeństw, jakie na ciebie spadły.
Mari pokiwała smutno głową, po czym złapała czule dłoń Mowgliego i przytuliła ją do twarzy, a w jej oczach pojawiły się łzy.
- Proszę, synku... Posłuchaj nas... Posłuchaj i nie walcz z tym tygrysem.
Po tych słowach objęła ono bardzo mocno chłopca do siebie, który dość nieśmiało zarzucił jej ręce na szyję i wtulił głowę w jej ramię. Te słowa uświadomiły mu, jak bardzo ważną osobą jest dla tej rodziny.
Meshua tymczasem skierowała swój wzrok na Mari i rzekła smutno:
- Przepraszam, mamo. To moja wina. Poprosiłam dziadka, aby nauczył Mowgliego rozpalać ogień. Wybacz mi, mamo.
Po tych słowach dziewczynka znowu się rozpłakała i wtuliła mocno w Bougiego.
Mari tymczasem puściła Mowgliego i patrzyła mu w oczy, płacząc przy tym rzewnie. Chłopiec uważnie wpatrywał się w nią, również roniąc łzy.
- Mowgli, twoja matka i twój ojciec chcą dla ciebie jak najlepiej - rzekł nagle Bougi - Ja również tego chcę. Jesteś w końcu moim wnukiem, synem mojej córki. Pomagałem ci w nauce rozpalania ognia, mogę cię też nauczyć walczyć nożem, ale proszę cię, posłuchaj też swoich rodziców i nie szukaj kłopotów. Już one same cię znajdą, jeśli tylko zechcą.
Mowgli wzruszony spojrzał na niego, a potem na Mari, mówiąc:
- Moje oczy są pełne wody i pieką mnie... Nie widzę wyraźnie twojej twarzy. To są łzy... Prawda? Tak to się nazywa?
- Tak, kochanie - potwierdziła Mari.
- Tylko raz w życiu płakałem - mówił dalej chłopiec - Wtedy, kiedy byłem na Skale Narady i przegnałem z niej Shere Khana oraz jego wilki. Wówczas to coś we mnie się stało... Wiedziałem, że muszę odejść z dżungli i poczułem, jak pali mnie coś od środka. Moje oczy też były wtedy pełne łez...
- Poczekaj...
Mari powoli wytarła mu oczy swoją szatą i uśmiechnęła się delikatnie do swego synka.
- Czy chcesz coś nam powiedzieć, Mowgli? - zapytał Bougi, patrząc uważnie na wnuka.
- Tak - potwierdził chłopiec - Chcę powiedzieć, że nie musicie się o mnie martwić. Jestem silny. Na pewno zabiję Shere Khana. Muszę to zrobić. Zaatakował on dziadka i Meshuę. Poza tym przez niego straciłem najpierw mój dom tutaj, a potem mój dom w dżungli. Ten nędzny bydłobójca jest moim wrogiem i nigdy nie przestanie mnie ścigać. Jeśli go teraz poniecham, to wówczas on prędzej czy później zabije nas wszystkich. Najpierw was, abym widział waszą śmierć i bardziej przez to cierpiał. Potem dopiero zabije mnie. Tak właśnie będzie. Nie chodzi tu już nawet o to, co powie Buldeo, ale na buhaja, który był moim okupem, nie mogę pozwolić Shere Khanowi was zabić! Ja muszę was ocalić i dlatego muszę go zabić. Nie wiem, czy mnie rozumiecie...
- Rozumiemy, chłopcze - powiedziała Mari.
Słowa Mowgliego dały kobiecie naprawdę wiele do myślenia. Zaczęła ona powoli rozumieć, jak się sprawy mają. Oczywiście nie chciała dla swego własnego bezpieczeństwa narażać życie syna, ale też czuła, iż jeśli zabroni Mowgliemu zabić Shere Khana, to on i tak jej nie posłucha. Lepiej jest więc dać mu swoje błogosławieństwo niźli zakazy. Poza tym zawsze mogli go w jakiś sposób wesprzeć oraz pomóc mu wymyślić taki plan, aby chłopiec nie musiał się niepotrzebnie narażać.
- Mowgli... Twoja wilcza matka wspaniale cię wychowała - rzekła po chwili Mari - Wiem, że cokolwiek postanowisz, będzie słuszne.
Chłopiec patrzył na nią z zachwytem w oczach.
- Dziękuję... Zabiję Shere Khana... I ocalę was wszystkich... Obiecuję wam to... Mamo...
Mari słysząc to ostatnie, jakże piękne dla niej słowo wypowiedziane przez swego synka, rozpłakała się jeszcze mocniej. Mowgli zaś z delikatnym uśmiechem na twarzy otarł powoli jej oczy.
- To było takie piękne słowo - powiedziała kobieta - Mów mi tak dalej, proszę.
- Dobrze, mamo... Nie bój się o mnie. Wiem już, jak rozpalać Czerwone Kwiecie. Mam też nóż od dziadka, a moi przyjaciele z dżungli pomogą mi. Z ich pomocą uwolnię nas wszystkich od Shere Khana.
- Jestem szczęśliwa, że nazywasz mnie matką - rzekła wzruszona Mari - Ale obiecaj mi, iż będziesz ostrożny i nie będziesz niepotrzebnie ryzykował.
- No właśnie - dodał Bougi, uśmiechając się radośnie od ucha do ucha - Twoja matka ma rację, musisz być ostrożny. Pamiętaj też o tym, że ucieczka wtedy, gdy się jest w niekorzystnej sytuacji nie przynosi wcale hańby.
- Dokładnie tak! - pisnęła radośnie Meshua, podbiegając wesoło do Mowgliego i siadając obok niego.
Chłopiec pokiwał głową na znak zgody.
- Obiecuję, że nie będę ryzykował. Obiecuję to wam... Mamo... Tato... Dziadku...
- Obiecaj to także i mnie, Mowgli! - zawołała Meshua, łapiąc mocno dłoń swego najlepszego przyjaciela i patrząc mu radośnie w oczy.
- Obiecuję ci, Meshua - odpowiedział jej chłopak - Tylko uśmiechaj się do mnie częściej, proszę. Masz taki śliczny uśmiech.
Dziewczynka zachichotała delikatnie, przytulając mocno do serca rękę Mowgliego.
- Schlebiasz mi - powiedziała wesoło jego mała przyjaciółka.
Mari patrzyła na ten obrazek z radością w oczach, podobnie jak i Bougi oraz Neel. Czuli, że w ich domu znów zapanowało szczęście.


4 komentarze:

  1. Przez moment chciałam, żeby tygrys zabił Buldeo, zanim sam zostanie zabity. Jednak wolę zobaczyć minę tego kłamcy gdy zobaczy skórę tygrysa.

    OdpowiedzUsuń
  2. Bougi i Meshua pokładają w Mowglim największą nadzieję. Jego rodzice bardziej się o niego niepokoją, gdyż nie mają takiej pewności, że uda mu się pokonać tygrysa, ale dzięki temu wszystkiemu on zyskał możliwość przekonania się, że oni naprawdę go kochają, skoro tak jawnie okazują mu to, jak bardzo im na nim zależy i że naprawdę bardzo się o niego martwią.

    OdpowiedzUsuń
  3. Mój kochany i jakże niecierpliwy Jasiu Kronikarzu,

    Nareszcie udało mi się znaleźć więcej czasu na spokojne przeczytanie i ocenienie Twojego opowiadania. Ale od jutra z tym wolnym czasem będzie trudniej. :)

    Ten rozdział jest piękny przez to, że jest wzruszający. A jest wzruszający dlatego, że Mari nareszcie powiedziała Mowgliemu wprost, co ją trapi. W ten sposób wyraziła swoją troskę o niego. W sumie wszyscy martwili się o chłopca, ale Mari najpiękniej to okazywała. Ale z drugiej strony powinna bardziej w niego wierzyć.

    Ten rozdział oceniam na 10/10 i czekam na następne, ale uprzedzam lojalnie, że tylko gdy mi czas pozwoli, będę mogła na spokojnie oceniać je. :)

    A tymczasem całuję Cię mocno. :* :)

    Twoja wierniejsza od pieska Siostrzyczka, Przyjaciółka i MUZA Joasia :) :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Jaki ładny i wzruszający rozdział. Bardzo przyjemnie mi się go czytało. Jak dawno temu to napisałeś, Hubert? :)

    OdpowiedzUsuń