Opowieść Mowgliego
- Nie pamiętam dnia, kiedy trafiłem do dżungli. Wiem jedynie tyle, że byłem wtedy jeszcze bardzo mały, choć potrafiłem już chodzić na własnych nogach. Zatem o wszystkich wydarzeniach, jakie mają miejsce na początku mojej historii dowiedziałem się znacznie później od moich przyjaciół, czyli: ścierwnika Chila, niedźwiedzia Baloo oraz moich rodziców. Bardzo wiele też opowiedział mi Bagheera, z którym spędzałem naprawdę dużo czasu. Tak czy inaczej cała historia rozpoczęła się ponad jedenaście lat temu.
Zaczęło się od tego, że mój ojciec poszedł do lasu ze mną w koszyku. Ktoś mu towarzyszył, choć nie wiem, kto to był. Tak czy inaczej obaj byli w lesie i pracowali, zaś ja siedziałem w koszyku nie wiedząc, czemu tu jestem ani po co. Pod wieczór jednak, gdy obaj rozpalili sobie ognisko, stało się nagle coś strasznego. Mianowicie obóz zaatakował tygrys Shere Khan. Nie wiem, czy wiecie, ale jest to największy łotr w całej dżungli, który nie przestrzega jej praw. Nazywamy go Lungri, czyli Kulawiec, ponieważ ten łajdak urodził się kulawy na prawą tylną łapę. Dlatego nie mógł on polować na inne zwierzęta niż bydło ludzkie, jako że to nie potrafi tak doskonale przed nim uciekać. Czasami upoluje sobie też inne zwierzę z dżungli, ale głównie jego celem są byki oraz krowy ludzi, a prócz tego także sami ludzie, co jest już całkowitym łamaniem praw dżungli.
- A co mówi prawo dżungli? - zapytała podnieconym głosem Meshua, który z zapartym tchem słuchała tej opowieści.
- Prawo dżungli zabrania polować na ludzi - wyjaśnił jej Mowgli - Mówią one, że przyczyną tego jest to, iż ludzie są zbyt słabi, aby się sami obronić lub uciec przed drapieżnikiem, jednak tak naprawdę przyczyna jest inna. Zwierzęta w dżungli boją się, że śmierć jednego człowieka sprawi, że do dżungli przyjdą inni ludzie, aby pomścić swoich bliskich i zaczną wtedy oni zabijać wszystkie zwierzęta, nie odróżniając przy tym tych winnych od niewinnych.
- To prawda, ludzie są mściwi - wtrącił smutnym głosem Bougi - Ale wybacz, że ci przerywam. Opowiadaj dalej.
- Właśnie, opowiadaj dalej - dodała Meshua, na której to kolanach usadowił się wygodnie Rikki.
Neel i Mari nie mówili nic, ale uważnie obserwowali i słuchali swego podopiecznego, który opowiadał swoją historię.
- Shere Khan największą nienawiścią zawsze darzył ludzki ród, gdyż boi się ich broni i tego, jak doskonale posługują się Czerwonym Kwieciem, które we zwiecie ogniem. Także widząc mego ojca i jego towarzysza skoczył w ich kierunku, jednak źle wycelował i wylądował łapami prosto w ognisko, parząc sobie łapy. Wściekły zaryczał gniewnie, po czym zaatakował drwali, jednego z nich ranił, ale został zmuszony do ucieczki. Mój ojciec i jego towarzysz uciekli, aby opatrzyć rany jednego z nich i zupełnie zapomnieli zabrać koszyk ze mną. Gdy jednak się zorientowali, natychmiast po mnie wrócili, ale mnie tam już nie było. Ja bowiem wypadłem z koszyka podczas ataku tygrysa i zacząłem powoli iść przed siebie. Trafiłem w końcu do jaskini, w która była domem wilczej pary. Byli nią Ojciec Wilk i Matka Wilczyca, nazywana także Rakshą (co w języku dżungli oznacza Diablicę - przydomek ten wziął się stąd, że była ona niegdyś bardzo dzika i bardzo niebezpieczna). To właśnie moi przybrani rodzice. Niedawno urodziło im się czworo synów o imionach Szary Brat, Akru, Sura i Lura. Właśnie Matka Wilczyca karmiła swe młode, kiedy przybyłem ja i zacząłem ponoć ssać jej pierś bez obaw. Wilcza para tak się tym widokiem wzruszyła, że postanowiła przyjąć mnie do siebie, jednak już chwilę później przy ich jaskini pojawił się Shere Khan i jego nędzny sługus, szakal Tabaqui. Obaj zażądali od moich przybranych rodziców wydania mnie w ich łapy, jednak matka moja nie na darmo nazywana była kiedyś Rakshą, dlatego oświadczyła Shere Khanowi, żeby odszedł, bo inaczej dowiedzie mu, czemu posiada swój przydomek. Tygrys musiał jej posłuchać. Był co prawda większy i silniejszy, ale jaskinia wilków była dla niego za mała, mieściły mu się w niej tylko jego pysk i łapy, które bezczelnie tam wsadził próbując mnie dosięgnąć, ale musiał odejść, jeśli nie chciał, żeby Matka Wilczyca wykorzystała jego kłopotliwą sytuację, aby go zagryźć. Odchodząc tygrys oznajmił, że jeszcze mnie dopadnie, a do tego dodał, że Wolne Plemię Wilków musi zadecydować o tym, czy moi przybrani rodzice mogą mnie wziąć do siebie.
Niestety, w tej sprawie tygrys miał rację. Wilki mogły żyć samotnie lub ze swoimi rodzinami, ale musiały w pewnych sprawach podlegać prawom swojego stada, które m.in. mówiło o tym, że każde nowo narodzone dzieci należy pokazać całemu Wolnemu Plemieniu na Skale Narady. Tam też moi rodzice zabrali mnie i swoje rodzone potomstwo, po czym przedstawili je wodzowi, którym był wtedy Akela, samotny basior znany ze swej wielkiej mądrości. Muszę tutaj dodać, że ów wilk już dwa razy uciekł z wnyków zastawionych przez ludzi, za drugim razem o mało przy tym nie zginął. Nie miał on więc powodów, aby kochać ludzi, a już tym bardziej mnie, ludzkie szczenię, jak mnie nazwali, jednak od pierwszej chwili Akela polubił moją osobę i pochwalił pomysł przyjęcia mnie do plemienia. Niestety, większość wilków była innego zdania. Dla nich bowiem byłem człowiekiem, czyli wrogiem, który kiedyś wyrośnie na myśliwego polującego na członków ich stada. Prócz tego tygrys Shere Khan, czający się nieopodal, zaryczał groźnie i zażądał, aby wilki wydały mu jego łup, czyli mnie. Ojciec Wilk i Matka Wilczyca stanęli więc w pozycji bojowej gotowi się za mnie bić, jeśli zajdzie taka potrzeba. Na szczęście nie zaszła ona, ponieważ Akela powiedział, że zgodnie z prawem wilków za przyjęciem nowego dziecka do Plemienia musi głosować dwóch jego członków, z wyjątkiem rodziców owego dziecka, no i poza przywódcą. Gdy się więc wydawało, że nikt za mną nie zagłosuje nagle ktoś to uczynił. Tym kimś był stary niedźwiedź Baloo. Nie jest on wilkiem, ale od lat nauczał on młode wilczki praw dżungli, dlatego też cieszył się ogromnym szacunkiem Wolnego Plemienia. Na tyle wielkim, że pozwolono mu głosować na spotkaniach i miał on prawo się wypowiadać w każdej sprawie. Teraz zaś oddał za mnie głos, jednak potrzeba było jeszcze jednego głosu, a tego nikt nie chciał mi dać.
Gdy więc sytuacja wydawała się już być beznadziejna, nagle na Skale Narady pojawił się wielki lampart o czarnej barwie, który to nie wiedzieć czemu, nazywany jest zazwyczaj panterą. Nosił on imię Bagheera. Jest on samotnikiem żyjącym z dala od innych, ale ma on w sobie coś, co sprawiało, że wszyscy go zawsze szanowali. W łowach jest wręcz niezrównany, zaś w przyjaźni niezwykle oddany bliskim. Poprosił on wilki, aby mu pozwolili przemówić, a kiedy otrzymał takie pozwolenie, wyjaśnił, że choć nie ma tu prawa głosu, ale jest gotów złożyć w mojej obronie wielki okup w postaci upolowanego przez siebie buhaja.
- Chwileczkę - przerwała Meshua - Mówiłeś, że nie wolno polować na bydło, a buhaj to przecież byk.
- Tak, ale widzisz, to bardzo proste - zaśmiał się Mowgli - Nie wolno polować na domowe bydło. To zaś, które żyje na wolności już nie jest objęte ochroną prawa dżungli.
- Aha... Rozumiem... Mów dalej, proszę.
Chłopiec uśmiechnął się do niej przyjaźnie, po czym kontynuował swoją historię.
- Prawo dżungli pozwalało złożyć za czyjeś życie upolowane przez siebie zwierzę. Ponieważ wilki były głodne, to bez wahania wyraziły zgodę na to, abym żył w zamian za jedzenie, które przyniósł im Bagheera. Narada zatem została zakończona, a ja stałem się członkiem Wolnego Plemienia. Raksha nadała mi imię Mowgli, co w naszym języku oznacza żabkę. Shere Khan, czający się nieopodal Skały Narady, ryczał wściekle całą noc, kiedy usłyszał werdykt wilków, ale nic nic mógł zrobić, zaś Bagheera stwierdził, że ten potwór jeszcze zaśpiewa na inną nutę, gdy ja się za niego wezmę.
Minęło sześć lat od tego wydarzenia. Przez ten czas rosłem i uczyłem się praw dżungli pod czujnym okiem niedźwiedzia Baloo i przy pomocy Bagheery. Ten pierwszy bywał niekiedy wobec mnie surowy, zwłaszcza, gdy szedłem na wagary lub nie byłem dość pilnym uczniem. Muszę przyznać, że byłem wtedy chwilami pełen pychy i głupoty, lekcje uważałem za nudne, zaś polecenia Baloo lekceważyłem bez skrupułów, dlatego zasłużyłem na to, aby mądry miś uderzył mnie swą łapą, za co jednak Bagheera nieraz go karcił uważając, że jeden zbyt mocny cios może mnie zabić, a prócz tego przemocą nie można niczego wskórać. Ja uważałem podobnie, dlatego tym chętniej uciekałem z lekcji.
Pewnego dnia, kiedy to miałem już skończone siedem wiosen, podczas wagarów spotkałem plemię małp, nazywane Bandar-logami. Jest to ohydne i bardzo żałosne plemię. Uważają się oni za krewnych ludzi, lecz nie mają nawet własnego języka, gdyż kradną słowa innym. Nie posiadają żadnych praw, żadnych zasad, ze wszystkich i wszystkiego sobie kpią, ze wszystkich szydzą i nie mają też ani odrobiny rozumu. Wtedy to, w dniu, o którym wam mówię, zagadały do mnie one i powiedziały mi, że zostanę ich wodzem. Potem, podczas kolejnej lekcji, kiedy to na polecenie Baloo prezentowałem Bagheerze swoje umiejętności w mówieniu haseł przyjaźni do wszystkich zwierząt...
- A jakie to hasło? - przerwała ciekawska Meshua.
- Ja i ty jesteśmy jednej krwi - odpowiedział jej Mowgli - Przy czym w każdym narzeczu należy je odpowiednio zaakcentować.
Dziewczynka przypomniała sobie, jak chłopiec wypowiedział te same słowa do młodego garncarza, którego ocalił przed chłostą.
- Aha... No dobrze, mów dalej.
Mowgli uśmiechnął się do niej przyjaźnie, po czym kontynuował swoją opowieść.
- Gdy więc prezentowałem przed Bagheerą te umiejętności, to nagle pełen pychy i arogancji wyznałem mu, podobnie jak i Baloo, że poznałem Bandar-logów. Obaj wówczas wyznali mi, co to za nędzne plemię oraz jak jest godne pożałowania. Sam się zresztą o tym przekonałem, kiedy chwilę później całe podłe, małpie plemię zaczęło nas obrzucać owocami. Wówczas to zrozumiałem, jaki byłem głupi zadając się z nimi, choć Bagheera uważał, że to jest wina Baloo, który nie raczył mnie ostrzec przed tymi żałosnymi stworami. Tak czy inaczej w nocy zostałem uprowadzony przez małpy i zabrany do ruin wielkiego miasta, w których się one zagnieździły. Jednak na całe szczęście zapamiętałem lekcje Baloo i kiedy to byłem prowadzony do kryjówki Bandar-logów, zobaczyłem ścierwnika Chila. Zawołałem do niego „Ja i ty jesteśmy jednej krwi“, zyskując w ten sposób jego pomoc. Na moją prośbę Chil powiadomił Baloo i Bagheerę, gdzie jestem. Obaj zaś ruszyli na miasto małp, ale wcześniej wezwali oni na pomoc starego i mądrego pytona Kaa, który jako jedyny zawsze budził w małpach grozę. Cała trójka ruszyła więc do ataku.
Tymczasem ja siedziałem w mieście, zaś małpy niby mianowały mnie swoim wodzem, jednakże dość szybko przestały o mnie dbać, nawet kiedy zażądałem od nich czegoś do jedzenia. Początkowo to chciały wykonać moje polecenie, jednak potem zaczęły się bić między sobą i pogubiły zebrane dla mnie owoce. Gdy już groziła mi śmierć głodowa, to do miasta wtargnął Bagheera i zaatakował małpy. Chwilę później do bitwy się przyłączył Baloo, ale niestety obaj byli bezsilni wobec przewagi liczebnej przeciwników. Zginęliby niechybnie, gdyby nie pyton Kaa, który w końcu wpadł do miasta. Poruszał się on powoli, dlatego jako ostatni zjawił się na polu walki, ale ledwie to zrobił, a Bandar-logi przerażone zaprzestały walki. Ze strachu nawet nie odważyły się przed nim uciekać. Moi przyjaciele wygrali bitwę. Ja przez cały czas trwania tego starcia siedziałem w wielkim dole, do którego wrzuciły mnie małpy, kiedy tylko zobaczyły Bagheerę. W dole tym siedziały węże, które pewnie by mnie zabiły, ale ja przemówiłem do nich „Ja i ty jesteśmy jednej krwi“, dlatego uznały mnie one za swego i nie skrzywdziły mnie. Kaa potem pomógł mi wyjść z dołu, po czym podziękowałem jemu i moim najlepszym przyjaciołom. Pyton uznał mnie za swojego przyjaciela, ale też ostrzegł, że ja i moi kompanami powinniśmy czym prędzej uciekać, inaczej będzie niedobrze. Następnie zaczął on tańczyć przed małpami. Stało się wówczas coś bardzo dziwnego. Małpy jedna za drugą poddały się jego woli i pokornie poszły w rzędzie do jego paszczy. Zauważyłem wówczas, że sile tańca Kaa ulegli też Baloo i Bagheera, na szczęście mnie to nie spotkało, więc szybko ich ocuciłem, po czym razem w trójkę uciekliśmy. Kaa miał swoją ucztę, zaś mnie Bagheera wymierzył łapą sześć klapsów na wiadome miejsce jako karę za to, iż zadawałem się z Bandar-logami i naraziłem ich obu na śmierć. Gdy kara już dobiegła końca, to znowu byliśmy wiernymi przyjaciółmi na dobre i na złe.
Od tego czasu wiele się już nauczyłem, chociaż moje serce wciąż było chwilami przepełnione zbytnią pewnością siebie, zaś mojej głowie nadal brakowało wiele zdrowego rozsądku. Przykładowo bawiło mnie to, że moi przyjaciele nie mogli patrzeć mi zbyt długo w oczy. Zawsze, gdy wpatrywali się w moje oczy zbyt uważnie, to spuszczali wzrok jacyś dziwnie zmieszani. Niekiedy dla zabawy tak się z nimi bawiłem, że wlepiałem w nich me ślepia, a oni spuszczali wzrok, co mnie zawsze strasznie bawiło, jednakże większą przyjemność sprawiało mi wyciąganie cierni z łap moich przyjaciół wilków. Lubiłem im pomagać. Lubiłem z nimi polować, chociaż w kwestii polowań miałem surowy zakaz polowania na byki, ponieważ jeden z nich był moim okupem. Prawa tego nigdy nie złamałem i z dumą to przyznaję. Ojciec Wilk, Matka Wilczyca, Baloo, Bagheera oraz moi przybrani bracia niejeden raz mi mówili, abym strzegł się Shere Khana i że moim przeznaczeniem jest kiedyś pokonać go. Ja jednak byłem zbyt pewny siebie. Wierzyłem, że póki Akela jest wodzem, to nic mi nie grozi, a dopóki mam u mojego boku wiernych przyjaciół, to jestem nietykalny. Bardzo się jednak myliłem, bo choć Shere Khan osobiście mnie nie dosięgnął, to skrzywdził mnie w zupełnie inny sposób.
- Jaki? - spytała Meshua.
- Przeciągnął wilki z młodego pokolenia na swoją stronę - wyjaśnił jej przyjaciel - Zabierał je na polowania, oddawał swoją zdobycz i kładł im do głowy masę kłamstw wmawiając im, że jestem przybłędą, a Akela jest zbyt stary na wodza i hańbi się popierając mnie. Wielu młodych poszło za Shere Khanem, czyniąc go swoim przywódcą. Jedynie moi przybrani bracia byli za mną... No i oczywiście moi rodzice oraz kilka innych wilków, które się do mnie przekonały. Wśród nich była też wilczyca Lala, przybrana córka Akeli, adoptowana przez niego jeszcze jako malutkie szczenię. Przyjęta do naszej Gromady została w chwili, gdy miałem dziewięć wiosen i muszę przyznać, że ona nigdy nie darzyła mnie wielką sympatią. Dla niej zawsze byłem nikim innym jak tylko przybłędą, choć nigdy nie chciała mojej śmierci. Pewnego dnia podczas polowania Lala trafiła na tereny łowieckie Shere Khana, który to chciał ją zabić, ale całe szczęście byłem wtedy w pobliżu. Odwróciłem uwagę tygrysa, a ona uciekła. Choć początkowo wilczyca nie okazała mi za to wdzięczności, jakby uważała za hańbę mieć u mnie dług wdzięczności, to po jakimś czasie oboje zaczęliśmy spędzać ze sobą więcej czasu i zostaliśmy przyjaciółmi. Najbardziej zbliżyło nas jednak to, że oboje byliśmy sierotami - jej rodziców zabił myśliwy, a moimi mnie stracili, kiedy byłem jeszcze niemowlęciem. Nią zajął się Akela, a mną Ojciec Wilk i Matka Wilczyca, a prócz tego w obu przypadkach nikt inny nie chciał tego się podjąć. Dlatego mimo początkowych animozji staliśmy się druhami. Lala zaś z pogardą patrzyła na wilki oddane Shere Khanowi i mówiła mi, że z przyjemnością zatopiłaby w niejednym swoje kły, gdyby nie jej przybrany ojciec, który taki czyn uważał za niegodny.
Pewnego dnia, jakiś czas po tym, kiedy skończyłem jedenaście wiosen, przypadkiem wpadłem w pułapkę - taki wielki dół zasadzkę zastawioną na zwierzęta. Wtedy właśnie poznałem pana Bougiego i zaprzyjaźniłem się z nim. On to mnie nauczył kilku zasad bycia człowiekiem, przede wszystkim noszenia przepaski na biodrach, gdyż ponoć ludziom nie wypada chodzić nago. Początkowo tego nie rozumiałem, ale zacząłem nosić przepaskę dla pana Bougiego. Poza tym Bagheera wiele razy mi mówił, że będę musiał prędzej czy później zamieszkać u ludzi, a zatem powinienem jak najwięcej ludzkich zwyczajów nie tylko poznać, ale również je jakoś sobie przyswoić. Dlatego też nawet po powrocie do dżungli nosiłem przepaskę, aby do niej przywyknąć. Oczywiście wilki uznały to za kolejny powód do niechęci do mnie. Wszystkie, poza moimi wiernymi kompanami. To właśnie oni potem pospieszyli nam z pomocą, proszę pana, kiedy zaatakowały nas szakale.
- Pamiętam... - uśmiechnął się do Mowgliego starszy pan - Wtedy to celowo do mnie przybyłeś, aby mnie ostrzec przed tymi bestiami.
- Moje ostrzeżenie nic by nie dało, gdyby moi bracia, Lala oraz Baloo i Bagheera nie byli w pobliżu. Wiedziałem, że polują oni niedaleko, dlatego też zawyłem głośno tak, żeby wiedzieli, iż jestem w niebezpieczeństwie. Ale to nie był ostatni raz, kiedy oni mi pomogli.
Nieco później doszło do największej tragedii, jaka tylko mogła mi się przytrafić. Młode wilki podjudzone przez podłego tygrysa celowo podczas polowania zagoniły Akeli młodą zwierzynę, aby ten nie mógł jej złapać. W ten sposób stracił on panowanie nad Wolnym Plemieniem, ponieważ zgodnie z naszymi prawami przywódca, który nie jest zdolny samodzielnie upolować zwierzyny, musi stracić swoją pozycję, a potem stanąć do walki z basiorami, które chcą sięgnąć same po władze. Ma prawo walczyć do ostatniej kropli krwi. Jeśli położy jednego przeciwnika, musi bić się z drugim, a jeśli i jego pokona, to musi on walczyć z trzecim, a dla potrzeby z czwartym i piątym, aż w końcu sam zginie.
- To okrutne! - pisnęła przerażona Meshua.
- Ale też prawdziwe - powiedział smutno Mowgli - Nie chciałem, aby Akelę spotkał taki los. Chciałem mu pomóc, ale nie wiedziałem jak. Prócz tego obalenie Akeli oznaczało dla mnie wydanie w łapy tygrysa. Należało więc coś zrobić. Na szczęście Bagheera dobrze wiedział, co. Powiedział mi, abym użył Czerwonego Kwiecia, czyli ognia, mówiąc w waszym języku. Na szczęście dzięki panu Bougi miałem okazję zobaczyć na własne oczy, jaką ono ma moc, więc tym łatwiej przyszło mi się nim posługiwać. Musiałem jednak zdobyć Kwiecie. Dlatego też poszedłem do tej wioski i ukradłem pierwszemu napotkanemu chłopcu garnek z gorącymi kamykami, które wy nazywacie węglem. Dorzucałem do niego potem gałązki i liście, aby nie stały się one zimne, po czym zadowolony poszedłem na Skałę Narady, gdzie tej nocy miał mieć miejsce ostatni bój Akeli. Byli już tam Shere Khan i jego poplecznicy, ale także moi stronnicy: Baloo, Bagheera, Lala, moi rodzice oraz moi bracia. Wszyscy byli gotowi do walki, zwłaszcza Akela, który tej nocy miał ponieść śmierć, jednak tygrys uznał go za nic nie wartego starca i oznajmił, że nim zajmie się później, bo jego celem jestem ja. Bagheera przypomniał wówczas wilkom, że przecież kupił moje życie za buhaja, lecz wilki oświadczyły mu, iż nic ich nie obchodzą kości sprzed dziesięciu lat. Wszelkie próby dogadania się z nimi spełzły na niczym, nawet prośba Akeli, aby jego zabito zamiast mnie. Oświadczył, iż gotów jest oddać za mnie życie bez walki, byleby tylko Shere Khan zostawił mnie w spokoju, ale oczywiście tygrysa to wcale nie zadowoliło. Chciał mojej śmierci i chciał mi ją zadać osobiście. Wiedziałem więc, że muszę działać. Wszystkie wilki (poza mymi wiernymi przyjaciółmi) wyparły się mnie. Musiałem więc ukarać tych oto nędznych zdrajców, a prócz tego ocalić siebie i Akelę. Rzuciłem garnek z węglem na ziemię, aż trawa i gałęzie się od nich zajęły, przez co powstało Czerwone Kwiecie. Wziąłem potem wielki kij, nabrałem na niego nieco tego kwiatu, po czym zaatakowałem Shere Khana. Przypaliłem mu wąsy, pysk oraz futro w kilku miejscach, a następnie, gdy on uciekł, wziąłem się za jego popleczników. Wszystkich przypaliłem Czerwonym Kwieciem, a niektórzy otrzymali ciężkie rany od Baloo, Bagheery, Lali, moich braci i rodziców, którzy wspierali mnie dzielnie w tej walce. Zdrajcy uciekli, a ja zostałem na Skale Narady z oddanymi mi druhami. Odniosłem zwycięstwo, ale także i porażkę. Wolne Plemię przestało bowiem istnieć, a ja musiałem odejść z dżungli, która była mi domem do świata ludzi, którego nie znałem. Na całe szczęście poznałem pana Bougiego i Meshuę... A resztę mojej historii już znacie.
Czterej słuchacze (a raczej pięcioro, jeśli liczyć też Rikkiego) patrzyli na Mowgliego zachwyceni jego opowieścią.
- Miałeś niesamowite przygody - powiedział wzruszonym głosem Neel - Naprawdę wspaniałe. Aż dziw bierze, że tyle przetrwałeś.
- Jesteś taki odważny - dodała Meshua - I szlachetny.
Następnie wzięła jego dłoń w swoją, po czym spojrzała na nią wesoło, mówiąc:
- Pokaż mi rękę, proszę. Wiesz... Masz taką silną dłoń.
- A ty jesteś taka ładna, Meshua - odpowiedział jej wesoło Mowgli.
- Schlebiasz mi - zachichotała dziewczynka.
Mari powoli podniosła się z maty.
- Dobrze, dzieciaki... Chodźcie, wyszoruję was przed snem.
Chłopiec z dżungli nieco się zmieszał. Jeszcze miał pewne wątpliwości przed tym, aby kobieta go dotykała. Nie umiał tego wyjaśnić, ale wolał, aby ona tego nie robiła.
- Nie... Ja już dzisiaj pływałem w rzece - zachichotał Mowgli, szybko wycierając sobie stopy z piachu.
- A co to za mycie w rzece? - stwierdziła kobieta - Proszę... Daj mi się wykąpać.
- Ja się wykąpię z tobą! - pisnęła radośnie mała Meshua - Zobaczysz, będzie fajnie.
Słowa dziewczynki ostatecznie przekonały chłopca do ustępstwa, więc wyraził on wreszcie zgodę. Mari więc uszykowała gorącą wodę i balię, po czym rozebrała oboje dzieci i wpakowała je do środka. Mowgli pierwszy raz w życiu był myty w wodzie z mydłem. Musiał przyznać, że to było bardzo przyjemne uczucie, zwłaszcza kiedy dzięki temu powstała piana i bąbelki, którymi on i Meshua wesoło chuchali sobie w twarze. Oboje nie wiedzieli jednak, jaki ma cel Mari w tym wszystkim. Dzięki temu mogła się przyjrzeć uważnie plecom chłopca, a szczególnie jego lewej łopatce. Odgarnęła długie włosy Mowgliego, po czym spojrzała na to miejsce. Zobaczyła wówczas na nim niewielkie, szare znamię. W jej serce wstąpiła wówczas radość.
- Neel! Tato! To on! - zawołała uradowana - To Nathoo! Mój syn!
- Co?! - krzyknął Neel, zrywając się ze swego miejsca.
- Niemożliwe! - dodał Bougi.
Oboje podbiegli do chłopca i zauważyli jego lewą łopatkę.
- Wiedziałam! - wołała dalej Mari - Wiedziałam! Od samego początku wiedziałam! To on! To mój mały Nathoo! Mój synek!
Jej mąż i ojciec patrzyli uważnie na plecy chłopca, będąc wyraźnie w szoku. Stracili już wszelką nadzieję, a tu nagle odkryli, że jednak Mari od samego początku miała rację. Chociaż czy aby na pewno? Czy to znamię czegokolwiek dowodziło? To mógł być przypadek. Ale jeszcze była historia Mowgliego, która to doskonale pasowała do sposobu zaginięcia Nathoo. Wszystko się zgadzało. Mieli więc powód, aby być szczęśliwi.
Jedyną osobą, która go nie miała, była Meshua. Słysząc słowa matki początkowo była zaszokowana, potem zaś coraz uważniej patrzyła ona na Mowgliego, a w końcu wybuchła płaczem, po czym wybiegła z balii i naga pobiegła do kąta, płacząc przy tym rzewnie. Mari zdumiona podbiegła do niej, po czym owinęła ją kocem.
- Kochanie, o co chodzi? Co ci się stało? - zapytała troskliwa mama.
- To niesprawiedliwe! To podłe! - łkała dziewuszka - Ja nie chcę, żeby on był Nathoo! To nie jest Nathoo! To jest Mowgli!
- O co jej chodzi? - zdziwił się Neel.
- To naprawdę dziwne - dodał Bougi.
Mowgli wyszedł z balii, założył na biodra przepaskę i podszedł powoli do dziewczynki.
- Meshua...
- Zostaw mnie! - warknęła na niego dziewczynka, choć tak naprawdę chciała czegoś wręcz przeciwnego.
- Co ja takiego zrobiłem?
- Nic... Zostaw mnie!
Mari, jako że była kobietą, doskonale się domyśliła, co też chodzi po głowie jej córeczce, dlatego bardzo czule pogłaskała ją dłonią po głowie, a następnie wzięła na ręce, owinęła mocniej kocem, mówiąc:
- Spokojnie, moi kochani. To nic takiego. Ja i Meshua musimy teraz porozmawiać... Na osobności.
Po tych słowach wzięła swoją córkę poza chatę, gdzie potem odbyła z nią bardzo długą rozmowę. Gdy dobiegła ona końca, obie panie zadowolone powróciły do chaty. Meshua była wyraźnie zachwycona. Otarła sobie łzy z oczu, podeszła do Mowgliego i rzekła:
- Przepraszam cię... Ja... Nie powinnam na ciebie krzyczeć. Nie jesteś niczemu winien. Więc jednak jesteś Nathoo. Ale nie obrazisz się, jeśli będę mówiła do ciebie Mowgli?
- Nie, Meshua. Nie obrażę się - odpowiedział jej chłopiec - Ale czujesz się lepiej?
- Jak nigdy przedtem! - pisnęła dziewczynka i rzuciła się swojemu przyjacielowi na szyję, ściskając go zachłannie.
Młodzieniec spojrzał zdumiony na Rikkiego, tuląc do siebie Meshuę, a następnie rzekł w języku zwierząt:
- Przed chwilą była na mnie wściekła, a teraz mnie ściska. Rozumiesz coś z tego?
- Nic a nic - odpowiedział mu ichneumon - Ale nawet nie próbuj tego zrozumieć, bo takie już są samice. Zmieniają często zdanie i w jednej chwili nas nie cierpią, aby zaraz znowu kochać. Wiem, co mówię, bo choć jestem bardzo młody, to zdążyłem już poznać kilka samiczek.
- Ale dlaczego one takie są? Nie rozumiem tego.
- I nie zrozumiesz, choćbyś nie wiem, jak próbował.
Naprawdę bardzo ciekawy rozdział i w wielkim skrócie przedstawia on poprzednie przygody Mowgliego w dżungli. Świetnie to pokazałeś. Oby tak dalej!
OdpowiedzUsuńWidzę, że wszystko zgadza się z przypuszczeniami Mari, bo Nathoo zaginął w tych samych okolicznościach, co Mowgli, więc to na pewno jest on. Widzę, że trzymasz się głównie książki i anime, bo w żadnym filmie Shere Khan nie był kulawy, a tam tak. Ludzie bez broni nie są w stanie w żaden sposób obronić się przed dużymi zwierzętami. Taka prawda, ale posiadając broń palną bądź ogień, człowiek staje się najgroźniejszym stworzeniem ze wszystkich. Bougi doskonale zdaje sobie sprawę z ludzkiej mściwości i nienawiści, choć Shere Khan pod tym względem niczym się nie różni od ludzi. A Rikki, po zaopiekowaniu się nim, stał się wiernym zwierzęciem domowym, mimo że wcześniej był przecież dziki, a jednak zdołał się zadomowić i przywiązać do Mowgliego i Meshui, którzy się nim zajęli. A Mowgli to miał chyba roczek, skoro chdził na własnych nóżkach, bo inaczej po wypadnęciu z koszyka szedł na czworaka, skoro był wówczas bardzo małym dzieckiem i tak dotarł do jaskini zamieszkałej przez wilki. A zatem Mowgli zawdzięczał życie Baloo i Bagheerze, bo inaczej zostałby wydany przez wilki Shere Khanowi. One przyjęły go do stada tylko dlatego, że akurat były głodne, a dzięki Bagheerze nadarzyła im się sposobność do uczty. To zaważyło na podjętej przez nich decyzji, tak że ostatecznie postanowiły dać Mowgliemu szansę, dopóki Shere Khan nie przekabacił ich na swoją stronę. Widzę, że Baloo w Twojej powieści jest zupełnie inny niż we filmach, bo tam jest on beztroskim lekkoduchem i luzakiem, a nie surowym nauczycielem, cieszącym się wielkim szacunkiem i poważaniem wśród wilków – bo taki jest w powieści Kiplinga i w anime, no i taki jest też u Ciebie. Lala z czasem przekonała się do Mowgliego i przestała nim pogardzać, kiedy go lepiej poznała, bo zrozumiała, że on wcale nie jest taki, jak jej się wydawało. A więc Mowgli dzięki Bougiemu poznał lepiej ogień, którym przegnał tygrysa. Akela był już stary i zmęczony życiem, dlatego postanowił dać się zabić bez walki, licząc że w ten sposób ocali Mowgliego. To było naprawdę szlachetne z jego strony. Nie rozumiem tylko, dlaczego Neel i Bougi tak długo nie potrafili uwierzyć, że Mowgli to zaginiony przed laty Nathoo, skoro wszystko na to wskazywało. A nawet jeśli nie byłby to on, to nic przecież nie stało na przeszkodzie, aby mogli go za niego uznać. Po prostu Meshua dowiedziała się, że on wcale nie jest jej bratem, dlatego tak się ucieszyła, ale on póki co nie zna przyczyny jej radości, stąd też jej zachowanie tak go zaskoczyło, wprowadzając z równowagi.
OdpowiedzUsuńMój drogi Jasiu Kronikarzu,
OdpowiedzUsuńWłaśnie jestem po lekturze kolejnego rozdziału Twojego opowiadania. :)
Co się stało Mowgliemu, wiemy doskonale z powieści Kiplinga, lecz fajnie było sobie przypomnieć tę historię. Tylko postać Lali została wykorzystana w anime, co stanowi pewne ciekawe urozmaicenie opowiadania. :)
Myślę, że pomysł Mari, by wykąpać Mowgliego, był jednocześnie pretekstem do tego, by obejrzała plecy chłopca. W końcu wciąż chciała wiedzieć, czy Mowgli jest tak naprawdę jej zaginionym synkiem Nathoo, czy nie jest. Opowieść chłopca zgadzała się po części z przypuszczeniami kobiety, lecz tylko obejrzenie pleców chłopca by ją uspokoiło. :)
Gdy przeczytałam akapit dotyczący reakcji Meshui na wieść, iż jej przyjaciel Mowgli jest tak naprawdę jej starszym bratem Nathoo, przypomniało mi się pytanie, które mi kiedyś zadałeś, co Mari szepnęła dziewczynce, że ta się uspokoiła i dalej traktowała chłopca jak przyjaciela. Wtedy nie domyślałam się odpowiedzi. Teraz już wiem, że Mari po prostu opowiedziała Meshui, iż ona nie jest ich biologiczną córeczką, tylko przybraną. Dlatego Nathoo nie jest jej bratem, tak więc mała nadal może traktować go jako swojego przyjaciela. :)
Zabawna jest też rozmowa, jaka na koniec wywiązała się między Mowglim a Rikkim, a szczególnie ostatnie zdanie zwierzaka. :D
Czekam na dalsze rozdziały i ściskam Cię mocno. :* :)
A więc to jest Nathoo! Byłam tego pewna w 100%! Wspaniały fragment, świetnie nawiązujący do powieści Kiplinga i do anime, a końcówka rozśmieszyła mnie! Jak zawsze bardzo przyjemnie mi się czytało. :)
OdpowiedzUsuń