sobota, 9 grudnia 2017

Rozdział 057

Rozdział LVII

Szlachetny czyn doktora Plumforda



Walka toczyła się jeszcze przez jakiś czas i zaczęła się kończyć dopiero w chwili, gdy długo wyczekiwana odsiecz przybyła do Hanuman. Rebelianci stawiali zaciekle opór zarówno zwierzętom, jak i żołnierzom angielskim, którzy byli wyraźnie zdumieni tym, że mieszkańcy dżungli walczą po ich stronie. Szybko bowiem to dostrzegli, gdyż żadne zwierzę nie zaatakowało w tej walce żadnego podwładnego pułkownika Brydona. Zrozumieli więc, iż te stworzenia z jakiegoś powodu są ich sprzymierzeńcami, choć w żaden sposób nie umieli sobie tego wyjaśnić, jednak w ferworze walki, jaka wciąż się toczyła brakowało im czasu na to, aby się nad tym wszystkim poważnie zastanowić.
Tak czy inaczej rebelianci stawiali opór swoim przeciwnikom jeszcze przez jakiś czas, choć walczyła już tylko garstka, ponieważ większość albo poległa, albo poddała się i została związana. Ci zaś, którzy do samego końca jeszcze próbowali toczyć bój o swojego wodza, zostali w końcu zabici, po czym bitwa się zakończyła. Jedynie już tylko Ahmad uzbrojony w maczetę oraz pułkownik Brydon z szablą w dłoni toczyli ze sobą zacięty pojedynek. Przywódca rebeliantów wiedział już, że gra jest przegrana, jednak zamierzał walczyć do samego końca.
- Poddaj się, Ahmad! - krzyknął do swojego przeciwnika Brydon - Nie masz żadnych szans! Przegrałeś! Twoje wojsko zostało pokonane! Poniosłeś porażkę!
- Być może, ale ty, pułkowniku, nie będziesz miał okazji świętować swego zwycięstwa! - odkrzyknął mu gniewnie Hindus.
Obaj przeciwnicy nacierali na siebie raz za razem, odpierali swoje ataki, zadawali sobie cios za ciosem dowodząc w ten sposób, że są naprawdę bardzo doświadczeni w sztuce wojennej. Nagle jednak wydarzyło się coś, co przerwało ich potyczkę. Tym czymś był głośny wrzask Sabu, który w tej samej chwili runął na ziemię z dachu, na którym właśnie walczył zaciekle z Mowglim. Upadek był śmiertelny i młody rebeliant wpadł prosto w zimne objęcia Kali.
- Sabu! - wrzasnął przerażonym głosem Ahmad.
Niewiele myśląc przerwał pojedynek i doskoczył do swego syna. Złapał go w ramiona, po czym próbował jakoś ocucić. Nic mu to jednak nie dało, młodzieniec bowiem już nie żył. Załamany przywódca rebeliantów przez długą chwilę nie chciał przyjąć tego do wiadomości.
- Synu, wstawaj! Błagam cię, synu! Nie umieraj! Nie wolno ci umierać! Przecież mamy misję do wykonania! Musimy wyzwolić Indie! Wstawaj, chłopcze! Wstawaj! Nie możesz teraz uciec! Nie możesz! Przecież mamy obaj przed sobą jeszcze wiele do zrobienia! Błagam cię, synu! Nie odchodź! Sabu! Mój kochany Sabu! Nie umieraj! Nie wolno ci umierać! Rozkazuję ci! Nie umieraj! SABU!
Młodzieniec był już jednak martwy i nie mógł odpowiedzieć swojemu ojcu, któremu rozpacz z pewnością rozdzierała serce na strzępy. Ahmad w końcu musiał przyjąć to do wiadomości, choć długo jeszcze klęczał na ziemi z ciałem swego syna, krzycząc przy tym wniebogłosy i płacząc rzewnymi łzami. Żaden z żołnierzy pułkownika Brydona ani on sam nie podszedł do niego, pozwalając mu wyrazić swoją boleść. Teraz w oczach Anglików ten oto człowiek nie był ich wrogiem, a jedynie nieszczęśliwym człowiekiem, który to musiał widzieć śmierć swego jedynego potomka, kochanego przez niego całym sercem. Wiele można było bowiem powiedzieć o Ahmadzie, ale na pewno nie to, że nie kochał on Sabu. A gdyby ktoś miał w tej sprawie jakieś wątpliwości, teraz na pewno zostały one rozwiane tym jakże bardzo przygnębiającym widokiem.
W końcu pułkownik Brydon podszedł do Ahmada i położył mu dłoń na ramieniu, mówiąc:
- Przykro mi.
Podły radża spojrzał na niego wzrokiem pełnym nienawiści. Nic jednak mu nie odpowiedział i pogrążył się w ponownej rozpaczy. Nagle kątem oka dostrzegł Mowgliego, który zszedł na dół. Przypomniał sobie wówczas, że widział, jak jego syn ucieka przed tym chłopakiem i potem widział ich obu walczących ze sobą na dachu. Wiedział więc już, przez kogo zginął jego syn.
- To ty... Ty zabiłeś mojego syna!
Ahmad doskoczył do chłopca z dłońmi wyciągniętymi niczym szpony, chcąc udusić przyczynę jego bólu. Mowgli złapał go mocno za ręce i z trudem (gdyż jego przeciwnik był niezwykle silny) odepchnął go od siebie.
- Zabiłeś mojego syna! - wrzasnął podły Hindus - Moje jedyne dziecko przez ciebie nie żyje! Zabiłeś go, łotrze! Zabiję cię za to! Zabiję! Zabiję!
Nie zdążył jednak ponownie doskoczyć do Mowgliego, ponieważ jeden z żołnierzy angielskich uderzył go kolbą swego karabinu w głowę, przez co ten upadł na ziemię. Natychmiast dawny radża został związany, a pułkownik Brydon stanął nad nim i rzekł:
- Dość już tego szaleństwa, Ahmadzie. Zobacz, do czego doprowadziła twoja wojna o wyzwolenie Indii. Twój syn i większość twoich zwolenników już nie żyje, a inni razem z tobą zostaną powieszeni. Nie wystarczy ci już tego?


Ahmad spojrzał na niego groźnie, pomstując na niego, po czym został zabrany przez żołnierz. Pułkownik spojrzał zaś na Mowgliego i rzekł:
- Witaj, mój chłopcze. Cieszę się, że mogłem przybyć ci z pomocą. Dobrze, że twoja wiadomość do nas dotarła.
- To już zasługa Rikkiego - wyjaśnił Mowgli skromnym tonem - To on przecież dostarczył panu wiadomość, panie pułkowniku.
- Nie tylko jego zasługa - stwierdził Brydon - Wielką zasługę ma tutaj również twój dziadek. To on mnie przekonał, że wiadomość od ciebie jest prawdziwa. Bałem się, że przysłał ją do mnie Ahmad, aby mnie wywabić z miasta i zabić, jednak pan Bougi cały czas wierzył, że to ty napisałeś tę wiadomość. Uwierzyłem mu i nie żałuję, iż to zrobiłem.
- Ja również nie żałuję. Ocalił pan nas wszystkich.
- A ty ocaliłeś nas. Gdyby nie ty, to musiałbym przystać na warunki buntowników, którzy z pewnością wymordowaliby nas wszystkich nawet wtedy, gdybyśmy spełnili ich żądania. Dlaczego jednak tak ryzykowałeś sam jeden, mój drogi chłopcze? Dlaczego nie powiedziałeś mi, co zamierzasz zrobić i nie poprosiłeś mnie o pomoc?
- A czy uwierzyłby mi pan, gdybym panu o tym powiedział?
Pułkownik westchnął głęboko i opuścił głowę w dół. Widać było, że jest mu wstyd.
- Masz rację. Nie gniewaj się na mnie, proszę. Ja jestem dość nieufny wobec innych ludzi. Poza tym próbuję zawsze myśleć racjonalnie, ty zaś kierujesz się sercem. Nie mówię, że zawsze ty będziesz mieć rację, a ja zawsze będę się mylić, jednak wiedz, iż dzisiaj otrzymałem solidną lekcję od życia. Myślałam sobie: „Co też taki chłopiec może dokonać?“. Twój dziadek i twoi rodzice wiele mi opowiadali o twoich bohaterskich czynach, ale ja nie chciałem w to wierzyć. Sądziłem, że zmyślają lub po prostu przesadzają. Widzę jednak, jak bardzo się pomyliłem. Wybacz mi, mój drogi chłopcze. Źle cię oceniłem. Dzisiaj ocaliłeś nie tylko doktora Plumforda, ale również wiele ludzkich istnień. Zasługi twoje nigdy nie zostaną zapomniane, zaś imię „Mowgli“ będzie dla mnie od dziś synonimem szlachetności i odwagi. Będę też dbał o to, aby ludzie pamiętali o twym bohaterstwie.
- Widzisz, Mowgli? Zyskałeś nowego przyjaciela - powiedział Bougi z uśmiechem na twarzy, podchodząc do rozmówców.
Był on spocony i czerwony ze zmęczenia na twarzy, a jego maczeta lśniła od krwi. Dzisiaj dokonał on równie walecznych czynów jak wtedy, gdy był żołnierzem w służbie Jej Królewskiej Mości.
- Dziadku! - zawołał Mowgli, skacząc mu na szyję.
Staruszek objął mocno do siebie chłopca, delikatnie gładząc dłonią jego włosy.
- Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że cię widzę całego i zdrowego, mój kochany chłopcze - mówił Bougi wzruszonym tonem.
Te słowa przypomniały o czymś Mowgliemu. Wyrwał się on z objęć dziadka i podszedł do Baloo, który wciąż leżał ranny na ziemi. Klęczał przy nim doktor Plumford oglądający obrażenia niedźwiedzia. Mowgli poczuł, jak w jego oczach pojawiają się łzy.
- Kochany papa miś... Wybacz mi... To przeze mnie Sabu cię zranił - powiedział Mowgli, podchodząc do swego dawnego nauczyciela.
Niedźwiedź zaryczał delikatnie w proteście.
- Nie mów tak... Wiesz doskonale, że zawsze byłem gotowy oddać za ciebie życie.
- Ale nigdy nie chciałem takiej ofiary od ciebie!
- Wiem... Jednak życie w dżungli nie jest łatwe. Musimy być gotowi na wszystkie możliwe sytuacje.
Mowgli poczuł, jak miękną mu kolana, a wzrok zostaje mu przyćmiony przez łzy. Załamany upadł na ziemię, po czym uderzył w nią pięściami. Czuł się po prostu okropnie. Przez niego jego przyjaciele zostali narażeni na wielkie niebezpieczeństwo, niektórzy na zawsze zostaną oszpeceni, a Baloo może umrzeć.


- Baloo... Kochany Baloo... Proszę, nie umieraj. Nie możesz umrzeć. Nie przeze mnie i nie teraz!
- Jeżeli umrę, to nie przez ciebie, kochana mała żabko. Proszę, nie myśl o tym w taki sposób - jęknął niedźwiedź - A poza tym każdy musi kiedyś odejść. Dziś czy jutro... Czy to ma jakieś znaczenie?
- Dla mnie ma... Dla mnie ma...
Po tych słowach Mowgli wtulił się mocno w Baloo i zaczął płakać. Bougi i Plumford patrzyli na to załamanym wzrokiem. Wreszcie ten drugi podszedł do chłopca kładąc mu dłoń na ramieniu.
- Twój przyjaciel jest ranny, ale jeżeli szybko wyjmie mu się kule, może pożyć jeszcze bardzo długo - powiedział.
Obok lekarza stali Bagheera i Akela. Obaj nie rozumieli co prawda słów lekarza, ale jego mina wyraźnie im mówiła, że sprawa zdecydowanie nie wygląda najlepiej.
- Biedny Baloo - jęknęła czarna pantera - Proszę, nie umieraj, ty stary marudo! Z kim wtedy będę się kłócił?! Bez ciebie moje życie będzie bardzo smutne i ponure.
Baloo uśmiechnął się do przyjaciela delikatnie i powiedział:
- Jeszcze będziesz miał wiele radości z mego odejścia z tego świata.
- Jak będziesz tak mówić, to na pewno.
- Ech, Bagheero... Jesteśmy największymi dziwakami w całej dżungli. Nawet teraz nie umiemy przestać się kłócić.
- Zbyt wielka jest wasza przyjaźń, abyście umieli przestać to robić - stwierdził dowcipnie Akela, choć jego oczy też były zroszone łzami.
Mowgliego to nie dziwiło. W końcu wilk i niedźwiedź znali się od najmłodszych lat i wiele razem przeżyli jako młode zwierzęta. Trudno więc, aby Akela nie miał przeżywać zranienia swojego przyjaciela ze szczenięcych lat, choć jak to miał w zwyczaju starał się nie okazywać zbyt wiele emocji, które jednak i tak były aż nadto widoczne choćby poprzez ich zachowanie. Akela i Bagheera próbowali rzucać żartami, aby podnieść na duchu nie tylko starego marudę, ale i siebie. Mimo to ich oczy wyrażały wyraźną rozpacz z powodu tego, co się teraz działo.
Pogromca Shere Khana załamany spojrzał na Baloo i uważnie rozejrzał się dookoła siebie. Zobaczył wówczas, że większość jego przyjaciół została ranna. Szary Brat miał przestrzelone lewe ucho, Akru stracił część prawego ucha, Sura dostał maczetą po żebrach i Lala wylizywała mu rany, Lura zaś otrzymał cios kolbą karabinu w głowę, także leżał on teraz na ziemi powoli odzyskując przytomność. Ojciec Wilk oraz Matka Wilczyca mieli poranione przednie łapy, jeden z synów Hathiego miał ranę na grzbiecie po kuli, a jego bracia rany na nogach. Hathi, Akela, Kaa, Bagheera oraz Chil jako jedyni nie odnieśli żadnych obrażeń. Widać było, że walka ta była zażarta, jednak zakończyła się ona szczęśliwie, chociaż obrażenia po niej nie minęły prawie nikogo.
Zwierzęta normalnie opuściłyby szybko to miejsce po zakończeniu walki, niestety były one zbyt zmęczone, aby to zrobić. Prócz tego Mowgli powiedział im, żeby się nie bali, ponieważ ci ludzie nie zrobią im krzywdy. Zwierzęta miały co prawda pewne wątpliwości, jednak Ojciec Wilk i Matka Wilczyca oznajmili, że skoro Mowgli tym ludziom ufa, więc czemu oni nie mieliby tego zrobić? Dlatego spokojnie wszyscy wyłożyli się, aby wylizać swe rany oraz wypocząć po walce.
- Biedni moi przyjaciele - powiedział smutnym głosem Mowgli po chwili - Narażali się dla mnie, a jeden z nich przeze mnie umiera. A ja... Ja złamałem prawo dżungli. Zabiłem człowieka. Zabiłem... I jak ja mam teraz żyć?
- Mowgli? Czy wszystko dobrze? - zapytał doktor Plumford, patrząc z przygnębieniem na chłopca.
Ten szybko otrząsnął się i uśmiechnął delikatnie do lekarza.
- Nie, doktorze. Nic nie jest dobrze, ale nie chcę teraz o tym mówić. To wszystko mnie chyba przerasta.
- Rozumiem. Tak czy inaczej ocaliłeś mi życie.
- Tak, doktorze - kiwnął głową chłopiec - Teraz jednak ja potrzebuję pana, aby ocalić życie innych.
Doktor rozejrzał się z uwagą po zwierzętach i rzekł z uśmiechem:
- Nie musisz nic mówić. Dla ciebie wszystko. Znajdź mi tylko moją torbę lekarską. Jest w tej samej komnacie pałacu, gdzie są również zapasy chininy i wszystkie lekarstwa, które ci dranie przejęli, aby mieć kontrolę nad mieszkańcami Khanhiwary.
- W której komnacie znajdują się te lekarstwa?
Plumford wyjaśnił, gdzie one są (na całe szczęście wiedział, gdzie jego porywacze je umieścili), więc Mowgli i żołnierze z łatwością je odnaleźli. Były one załadowane w skrzyniach. Natychmiast je przenieśli na plac razem z torbą lekarską doktora, który zaraz przeszedł do leczenia Baloo, a także pozostałych zwierzęcych przyjaciół Mowgliego.
- Musimy zabrać te skrzynie ze sobą - powiedział Brydon.
- Tylko jak? - spytał Bougi.
Mowgli ponownie przyszedł im z pomocą.
- Hathi i jego synowie mogą wziąć skrzynie. Co prawda są ranni, ale to są raczej niegroźne rany.
- Zawsze można je opatrzyć - zauważył doktor, wyjmując z torby swoje narzędzia chirurgiczne.
Chłopiec uśmiechnął się i spojrzał na Hathiego.
- Czy mógłbyś wraz ze swoimi synami przynieść skrzynie do miasta? Czy też wasze rany nie pozwalają wam na to?
- W żadnym razie - odpowiedział Hathi - Rany moich synów nie są groźne ani takie, jakich słoń nie zdołałby znieść dla swego przyjaciela.
Jego potomkowie również byli takiego samego zdania, więc pozwolili ludziom załadować na swój grzbiet skrzynie z lekarstwami.


- Chodźmy, Julien! - zawołał pułkownik Brydon, siedząc już na swym koniu - Musimy ruszać.
- Nie mogę - odpowiedział mu lekarz - Mam tutaj swoje obowiązki.
To mówiąc wskazał on dłonią na Baloo.
Pułkownik zareagował na to oburzeniem.
- Człowieku, chcesz leczyć niedźwiedzia wtedy, gdy ludzie umierają w mieście na malarię?! - krzyknął.
- Przecież go tu nie zostawię, żeby zdechł! - odkrzyknął mu doktor.
- Ale tam ludzie umierają! - zawołał Brydon.
- Do leczenia malarii nie potrzeba wam doktora - wyjaśnił Plumford - Wystarczy tylko podać chorym chininę w odpowiedniej dawce.
- Ale skąd mamy wiedzieć, ile dać chininy i w jakich odstępach czasu? - zapytał pułkownik.
- To żaden problem - odrzekł jego przyjaciel.
Następnie wyjął notatniki, po czym napisał w nim ołówkiem różne wskazania na temat kuracji chorych na febrę ludzi. Gdy wszystko zapisał, to wyrwał kartkę z tymi danymi i podał ją Brydonowi.
- Weź to, mój przyjacielu. Dzięki tym wskazówkom zdołacie wyleczyć pod moją nieobecność wszystkich chorych. Gdy wrócę do miasta, to sam do nich zajrzę i zbadam ich osobiście.
Pułkownik westchnął głęboko. Wiedział on co prawda, że zwierzęta są przyjaciółmi Mowgliego, jednak nie chciał ratować ich życie kosztem życia ludzi. Rozumiał wszakże postawę Plumforda, jak również nie chciał ranić chłopca z dżungli, któremu tak wiele zawdzięczał. Poza tym Julien mia rację - leczenie malarii wówczas, gdy ma się do dyspozycji chininę nie wymagało obecności lekarza. Trzeba było jedynie wiedzieć, kiedy podać jaką dawkę lekarstwa.
- Dobrze, przyjacielu. Zostań tutaj, ale nie mogę cię zostawić samego w towarzystwie dzikich zwierząt. Pozwól więc, że część moich ludzi zostanie tutaj z tobą.
- Po co? Ufam Mowgliemu i jego przyjaciołom - odparł lekarz.
- Oni go nie zabiją ani nie skrzywdzą, daję słowo - powiedział Mowgli.
- Wobec tego niech część ludzi zostanie tutaj, aby ci pomóc - nalegał dalej pułkownik.
- Dobrze. Na to mogę przystać. Ale teraz nie zagaduj mnie już, gdyż pacjent na mnie czeka.
Następnie popatrzył na Baloo, którego wciąż bacznie obserwowali jego przyjaciele. Mowgli uklęknął przed niedźwiedziem i powiedział:
- Będzie dobrze, kochany mój nauczycielu. Ten człowiek ci pomoże. Zaufaj mu, proszę, papo misiu.
- Nie zawracaj sobie mną głowy, moja mała żabko - odparł z lekkim uśmiechem Baloo - Jestem już stary... Żyłem dość długo. Nie muszę wcale żyć dłużej.
- Ech, a ty jak zwykle swoje - jęknął Bagheera - Na wyłamaną kratę, dzięki której odzyskałem wolność, jeżeli on nie umrze po tym leczeniu, to sam go zabiję za to jego marudzenie.
- Oczywiście - zasyczał złośliwie Kaa - Ale z kim byś się wtedy kłócił?
- Nie wiem... Może z tobą? Albo Akelą?
- Ja nie jestem kłótliwy - odrzekł stary wilk, lekko się uśmiechając.
- A ze mną kłócić się nie warto, przyjacielu, uwierz mi - odparł bardzo dowcipnym tonem pyton.
- Wierzę ci na słowo - odrzekł na to Bagheera.
Mowgli uścisnął mocno łapę Baloo.
- Wrócę do ciebie. Wrócę, obiecuję. Ale na razie muszę iść do miasta.
- Wiem... Ktoś ci bliski czeka na ciebie - zamruczał niedźwiedź z lekkim uśmiechem - Idź zatem. Ratuj swą lubą.
- Idź, Mowgli - poparł go Akela - Ona czeka na ciebie.
Chłopiec po kolei uścisnął wszystkich swoich przyjaciół, dziękując im za ich pomoc i przepraszając za rany, które to (jego zdaniem) przez niego doznali. Oni zaś odpowiedzieli mu, że dla niego byliby gotowi ponieść nawet większe obrażenia, ale niech on już idzie, ponieważ Meshua czeka na niego w mieście.
- Idź, mój synu - powiedział Ojciec Wilk - Dzisiaj walczyłeś dzielnie za tych, których kochasz. Zaszczytem dla mnie było toczyć bój u twego boku.
- Dla nas wszystkich było to zaszczytem - dodała Matka Wilczyca - Jesteś bohaterem dżungli i to po dwakroć, boś pokonał Shere Khana, a teraz ocaliłeś swoją ludzką rodzinę przed wrogami, którzy i nam mogli jeszcze zaszkodzić. Ale teraz idź już. Ktoś czeka na ciebie.
- Idź, Mowgli - rzekła Lala, podchodząc do niego - Twoja luba czeka na twój powrót. Nie możesz zostawić jej samej. Ja zostanę tutaj z Surą. Już na zawsze z nim zostanę.
Mowgli uśmiechnął się szczęśliwy, słysząc te słowa. Jego bracia byli raczej samotnikami (nie licząc Akru, który doczekał się potomstwa ze swoją partnerką). Sura zaś pozostał w stanie kawalerskim do czasu, aż wreszcie Lala postanowiła związać się z nim, na co wcześniej nie była gotowa czując do Mowgliego coś, czego czuć wcale nie powinna. Wskutek tego tak długo zarówno Lala, jak i Sura byli wolni, jednakże teraz, mając już przynajmniej połowę życia za sobą postanowili założyć wspólnie rodzinę i wydać na świat kolejne pokolenie młodych wilków, które być może będzie kiedyś zdolne odtworzyć Wolną Gromadę.
Chłopiec przytulił mocno łby swoich wilczych rodziców, potem czule pogłaskał Lalę za uszami i wsiadł na grzbiet Hathiego. Zapytał jeszcze tylko o bawoły z wioski, nad którymi kazał mieć baczenie.
- Nie bój się o nie. Pilnują je moje dzieci - rzekł Akru.
- Razem z Mahalą i Durgą - dodał Lura.
- A więc są pod dobrą opiekę - odpowiedział Mowgli - A więc bądźcie zdrowi, przyjaciele. Niedługo znowu się zobaczymy. Dziękuję wam jeszcze raz za okazaną mi pomoc. I dbajcie o doktora Plumforda. Pamiętajcie, że od dziś jest on również przyjacielem dżungli!
Po tych słowach dał znać Hathiemu, ten zaś ruszył w kierunku miasta, a za nim ruszyli jego synowie za którymi to jechał konno Bougi, pułkownik Brydon i większa część jego ludzi, ciągnąc za sobą Ahmada i tych z jego ludzi, których zdołali pochwycić.


2 komentarze:

  1. Ahmad oszalał w przypływie furii, rozpaczy i wściekłości, jakie ogarnęły go na widok Mowgliego, ale ostatecznie i tak podzieli los swego syna i ludzi. Brydon przekonał się, że Mowgli rzeczywiście jest bardzo odważny i bohaterski i jest w stanie dokonać naprawdę wiele. Dwaj z przybranych braci Mowgliego już zawsze będą nosili ślady po tej walce, skoro mają poszarpane uszy. Mowgli przejął się na poważnie stanem Baloo, bo przecież jest on dość poważny, a do tego jeszcze chłopak obwinia się o to, że on został ranny przez niego. Trochę dziwne, że zwierzęta po walce nie uciekły tylko pozostały na miejscu, zupełnie jakby w ogóle nie lękały się ludzi, ale widocznie wiara w Mowgliego jest tak wielka, że uwierzyli w jego słowa, iż nic im z ich strony nie grozi. Przyjaciele Mowgliego ironizują sobie z ran otrzymanych przez Baloo, choć serca im pękają z rozpaczy na widok rannego niedźwiedzia. Próbują go jakoś pocieszyć, ale Baloo już spodziewa się śmierci, więc jest na nią gotowy. No proszę, Akru doczekał się już potomstwa, które jest już na tyle duże, że można powierzyć im odpowiedzialne zadania. Kurczę, czasami nieuważnie czytam i dopiero teraz zauważyłem wzmiankę o potomstwie Akru.

    OdpowiedzUsuń
  2. Całe szczęście, że już po wszystkim, choć w sumie jeszcze nie do końca, skoro Baloo jest ranny. Oby tylko doktorowi udało się go uratować. A Meshua przeżyje, jestem tego pewna. W końcu kto by potem dzieciom opowiadał tę historię, gdyby ona umarła? :)

    OdpowiedzUsuń