Rozdział XLII
Smutek i pociecha
Następnego dnia miał miejsce proces Booma, który został oskarżony o uwięzienie Mowgliego i próbę zabicia jego oraz Shanti. Co prawda chłopiec z dżungli nie mógł się zjawić na procesie, ponieważ uciekł on do swojego dawnego domu i zamierzał już go więcej nie opuszczać, ale w Khanhiwarze była również Shanti, która mogła spokojnie zeznawać przeciwko swojemu oprawcy, co też oczywiście zrobiła.
Sąd kierowany przez pułkownika Brydona nie miał najmniejszych wątpliwości, jak ukarać tego nędznika. Kara dla niego mogła być tylko jedna - śmierć przez powieszenie. Mężczyzna został stracony jeszcze tego samego dnia, co jednak nie sprawiło wcale radości ani Shanti, ani jej opiekunom. Dziewczynka oczywiście wiedziała, że to była jedyna sprawiedliwość, ale też nigdy w głębi serca nie życzyła takiej kary temu łajdakowi, dlatego też wyrok i egzekucja tego łotra były dla niej przerażającym doświadczeniem.
- Anglicy to surowi ludzie - powiedziała do Meshui, kiedy już wracała z nią i jej rodziną do domu.
- Możliwe, ale przynajmniej sprawiedliwi - odparła Meshua.
- Dla jednych sprawiedliwi, dla innych nie - rzekł Bougi - Różnie z tą ich sprawiedliwością bywa. Gdyby byli tacy sprawiedliwi, to przecież nie najeżdżaliby na Indie i nie podbijaliby ich.
- Cicho, ojcze! - syknęła na niego Mari - Jeszcze cię usłyszą.
- Niech usłyszą, co mnie to obchodzi? - burknął staruszek - Co mi niby mogą zrobić? Powiesić mnie? Ja jestem już starym człowiekiem. Śmierć mi prędzej czy później pisana. Nie boję się jej.
- Ale ty musisz żyć, tato... Niedługo ponownie zostaniesz dziadkiem - przypomniał mu Neel.
- No właśnie - zgodziła się z mężem Mari - Przecież niedługo urodzę, podobnie zresztą, jak i Jumeraih. Jesteś nam potrzebny. Twoje nowe wnuki muszą cię poznać, ojcze. Muszą... Dlatego nie rób niczego głupiego, proszę cię.
Bougi westchnął głęboko, po czym uśmiechnął się delikatnie do swojej córki.
- Masz rację, kochanie. Masz rację. Nie mogę w takiej sprawie myśleć tylko o sobie. Dobrze, że mi o tym przypomniałaś.
Uścisnął on delikatnie córkę, po czym poszedł z nią i resztą rodziny do domu.
Meshua patrzyła wzruszona na tę sytuację, ale jednego jej brakowało w tym wszystkim. Mowgliego... Jej kochanego Mowgliego. Tak bardzo za nim tęskniła. Brakowało jej jego towarzystwa, ich wspólnych zabaw, jak również każdej cudownie spędzonej chwili i w ogóle wszystkiego, co razem przeżyli. Jednym słowem dziewczynka nie umiała bez niego żyć. Jej małe, dziecięce serduszko kochało Mowgliego tak mocno jak tylko umiało, a umiało bardzo mocno, dlatego Meshua postanowiła odnaleźć chłopca. Poprosiła o pomoc dziadka, ale ich wspólna wyprawa do buszu nic nie dała. Nie odnaleźli oni chłopca, który to najwidoczniej skrył się głęboko w dżungli, z tego więc powodu poszukiwania prowadzone przez dziadka i jego wnuczkę nic nie dały pomimo tego, iż oboje wracali kilkakrotnie do buszu próbując znaleźć swego przyjaciela. Musieli więc na pewien czas dać sobie spokój, zwłaszcza, że mieli znacznie poważniejsze sprawy na głowie.
Zaczęło się od tego, że Jumeraih na kilka dni przed porodem stała się coraz bardziej męcząca. Narzekała, iż jej brat ma ponoć niedługo powrócić do Khanhiwary i będzie potrzebował swojego domu, zaś Bougi ze swoimi bliskimi zdecydowanie lepiej zrobią, jeżeli się wyniosą tam, skąd przyszli. Dopiero naciski ze strony Rao, który próbował za wszelką cenę przekonać żonę do zmiany zdania sprawiły, iż postanowiła ona pozwolić im jeszcze tu mieszkać, przynajmniej przez jakiś czas.
- Kiedy mój brat wróci, to przygotujcie się do tego, że będziecie musieli stąd odejść... Razem z tymi przybłędami! - zawołała Jumeraih.
Mówiąc o „przybłędach“ miała oczywiście na myśli Sikha oraz Shanti, którzy mieszkali razem z Meshuą i jej rodziną. Bougi był wręcz oburzony zachowaniem swojej synowej. Ta kobieta wyrzucała ich na ulicę i nic ją nie obchodziło, co się z nimi stanie. Oczywiście, zawsze mogli oni skorzystać z pomocy pułkownika Brydona, który to słyszał o ich problemach i zaoferował im pomocą poprzez osobę swojego wiernego przyjaciela, doktora Juliena Plumforda. Ów człowiek był niezwykle sympatycznym osobnikiem, dosyć wysokim, z lekko odstającym brzuchem, z dużym, czarnym wąsem, a także niezwykle wesołymi oczami, które miały jednak w sobie niezwykłą mądrość. Od razu przypadł do gustu Meshui, Shanti i Sikhowi. Dorośli członkowie rodziny już mieli nieco więcej dystansu wobec niego, ale także zdołali się z nim zaprzyjaźnić, gdyż tak prawdę mówiąc trudno było tego człowieka nie lubić.
- Witajcie, kochani - powiedział doktor, kiedy przyszedł pierwszy raz odwiedzić Bougiego i jego bliskich - Nazywam się Julien Plumford i jestem miejscowym lekarzem. Słyszałem, że pewna pani już niedługo będzie miała urocze maleństwo. Chciałbym więc ją zbadać, o ile oczywiście nie macie nic przeciwko temu.
- Skąd pan wie, że jestem brzemienna? - spytała zdumiona Mari.
Doktor parsknął śmiechem, słysząc jej pytanie.
- Mieszkam u pułkownika Brydona i widziałem was u niego kilka razy, a widząc ciebie, moja piękna, z tak dużym brzuchem zasugerowałem się, iż musisz być w stanie błogosławionym. Chyba, że po prostu ostatnio utyłaś, a ja jestem tylko głupcem. Jeśli tak, to przepraszam.
Jego słowa wywołały śmiech u dzieci, z kolei dorośli patrzyli na niego uważnie nie wiedząc, czy jego żarty są jakimiś kpinami, czy też może on rzeczywiście lubi bawić innych swoimi słowami i czerpie radość z niesienia radości innym. Mari jednak jako pierwsza postanowiła mu zaufać, dlatego pozwoliła, aby lekarz ją zbadał. Ten zaś dokonał tego najdelikatniej jak tylko potrafił, a kiedy skończył, powiedział:
- Pani dziecko rozwija się bardzo dobrze i już niedługo powinno ono przyjść na świat.
- Pierwsza na pewno urodzi Jumeraih - powiedziała Mari, gładząc czule swój brzuch - Ale nieważne, czy mój synek urodzi się pierwszy czy drugi. To bez znaczenia.
- Skąd pani wie, że to będzie syn? - spytał doktor.
- Ja tego nie wiem, doktorze. Ja to po prostu to czuję. Nie wiem, czy pan wie, o czym mówię, ale to po prostu takie przeczucie matki.
Doktor Plumford uśmiechnął się delikatnie.
- Rozumiem doskonale, chociaż jestem tylko mężczyzną. Proszę jednak pamiętać, że odbierałem już niejeden poród... Co prawda tylko koński, ale...
- Słucham?! - krzyknęli Mari, Neel i Bougi.
Lekarz parsknął śmiechem.
- Żartowałem. No dobrze, koński poród również odbierałem, ale przede wszystkim odebrałem kilka porodów ludzkich. No cóż... Bycie doktorem medycyny w Indiach zmusiło mnie do bycia człowiekiem o bardzo szerokim zakresie wiedzy, zapewniam was. A co do tej Jumeraih, to o ile wiem, to jest to pana córka, panie Bougi. Nieprawdaż?
- Synowa - poprawił go staruszek - A czemu pan pyta?
- Pan pułkownik wie, że macie nieciekawą sytuację z tą kobietą. Nie chcemy mieszać się do waszych prywatnych spraw, ale gdybyście państwo nam na to pozwolili, to wtedy moglibyśmy państwu pomóc. Geofferey... To znaczy pułkownik jest w stanie dokonać bardzo wiele.
- Już i tak zrobił dla nas bardzo wiele - powiedział Bougi - Nie chcemy mieszać Anglików do naszych rodzinnych spraw.
- Rozumiem - rzekł doktor - Przykro mi to słyszeć, ale zapewne macie państwo rację. Gdybyście jednak czegoś potrzebowali, to wówczas zgłoście się do mnie lub pułkownika. Z przyjemnością państwu pomożemy.
Rodzina podziękowała lekarzowi za chęć pomocy, jednak dodała też, że mają nadzieję, iż nie będzie ona im potrzebna.
Niestety, los bywa niekiedy naprawdę przewrotny i tym razem też taki był.
Wszystko zaczęło się wtedy, kiedy doszło do porodu Jumeraih. Kobieta nie czuła się wtedy najlepiej, a będąc w połogu dostała wysokiej gorączki i majaków. Nie chciała ona jednak skorzystać z pomocy angielskiego lekarza pomimo próśb męża, aby to zrobiła. W końcu jednak ustąpiła i Rao posłał Sikha z Meshuą po doktor Plumforda. Ten przybiegł w towarzystwie obojga dzieci oraz... Ganshuma. Chłopiec został mu powierzony na pomocnika tuż po tym, jak doktor zauważył go przypadkiem w kuchni i uznał, że to pojętny młody człowiek, którego nie należy spisywać na straty.
- Od tego dnia będziesz więc część dnia spędzał u kucharza, a drugą część dnia u doktor Plumforda - zadecydował pułkownik Brydon, gdy lekarz opowiedział mu o swoich planach względem Ganshuma.
Wnuk Buldeo nie bardzo palił się do tego, aby służyć doktorowi swoją pomocą, jednak musiał to zrobić i w ramach swoich obowiązków poszedł do domu Jumeraih, aby pomóc jej w połogu.
- Dobrze, kochani. Potrzeba mi ręczników i dużo wody - rzekł lekarz w kierunku swego pomocnika, a także Sikha i Meshui.
Cała trójka pognała szybko, aby wykonać polecenie doktora. Robili, co tylko zdołali, aby mu pomóc, jednak niestety nic to nie dało. Mimo usilnej pomocy Juliena Plumforda będące dziewczynką dziecko Jumeraih, przyszło na świat martwe. Lekarz nie ukrywał, jaka jest tego przyczyna.
- Za późno mnie tutaj wezwaliście - powiedział smutno do Rao - Prócz tego... Pańska żona nie dbała o siebie w tym stanie. Piła alkohol, prawda?
- Ciąża jej dokuczała niekiedy bardzo mocno i potrzebowała sposobu na to, aby o tym zapomnieć - tłumaczył się Rao - Alkohol był jedynym na to sposobem.
- Wobec tego masz już odpowiedź, mój dobry człowieku, czemu twojej córce nie dane było przyjść na ten świat.
Po tych słowach lekarz wyszedł z domu razem z Ganshumem. Sikh i Meshua patrzyli na niego niezbyt przyjaznym wzrokiem. Wiedzieli bowiem doskonale od Shanti, co próbował on niedawno dokonać, więc byli wobec niego raczej wrogo nastawieni. Nie powiedzieli jednak o tym nikomu, zaś sama Shanti też nie zamierzała tego robić. Powód jej decyzji był oczywisty - uznała, że Mowgli by tego sobie nie życzył. W końcu nie należał on nigdy do mściwych osób i nawet wrogom był w stanie wybaczyć, jeżeli ci okazali się rozumieć swoje błędy. Dlatego też Shanti powiedziała Sikhowi i Meshui o tym, co miało miejsce w nocy przed odejściem Mowgliego z miasta, ale też poprosiła ich, aby nie mówili o tym nikomu. Oboje obiecali dochować tajemnicy, a ponieważ byli honorowi, to przyszło im to łatwo.
Jeśli zaś chodzi o Jumeraih, to kobieta była wyraźnie załamana i bardzo zrozpaczona tym, co się stało. Tak bardzo chciała mieć córkę, a nie zdołała jej wydać na świat. Załamana płakała z rozpaczy przez prawie cały dzień, gdy zaś mąż próbował ją pocieszyć, to dostawała ataku złości i krzyczała na niego najbardziej obraźliwymi słowami, jakie tylko zdołała wymyślić. A gdy się już trochę uspokoiła, to powiedziała do Rao:
- To ty powinieneś umrzeć... Nie ona...
Rao te słowa załamały do tego stopnia, że zaraz poszedł do najbliższej kantyny, gdzie pił na umór przez prawie całą noc, żaląc się też każdemu, kto chciał go słuchać. Bougi, który zaszedł do oberży zauważył to wszystko i był załamany zachowaniem swojego syna uważając je za pozbawione sensu, jak również mało honorowe oraz niegodne mężczyzny. Chciał to powiedzieć Rao, ale wiedział, iż to i tak nic nie da, więc dał sobie spokój. Jedyne, co zrobił, to odszedł do domu, gdzie opowiedział wszystko, co miało miejsce.
- Och, biedna Jumeraih - jęknęła zasmucona Mari, której szczerze było żal bratowej - Tak bardzo byłabym szczęśliwa mogąc zobaczyć moją małą bratanicę.
- Musisz się oszczędzać, najdroższa - powiedział Neel, ściskając dłoń ukochanej małżonki - Inaczej ty również możesz stracić dziecko, a ja nie zniósłbym tego. I choć może zabrzmi to głupio, lecz wtedy chyba także bym się upił w najbliższej kantynie.
Meshua patrzyła, jak czule spoglądają na siebie jej rodzice, a następnie złożyła ze sobą dłonie i rzekła w myślach:
- Och, wielki Śiwo. Chroń mamę, żeby tylko nie spotkała jej krzywdę. I błagam cię na wszystko, co tylko mogę... Pomóż mi odnaleźć Mowgliego. Pomóż mi go odzyskać.
Dziewczynka nie miała co prawda żadnej pewności, że bóg, do którego się modliła istnieje naprawdę, jednak posiadała wiarę w to, iż jej najlepszy przyjaciel (będący wszakże również kimś więcej niż tylko przyjacielem) znowu będzie z nią i wtedy nic ich nie rozdzieli.
A zatem Boom również poniósł śmierć, także z tych wszystkich niegodziwców tylko Ganshum pozostał przy życiu, a uratował go jedynie bardzo młody wiek. Bougi to zawsze mówi to, co tylko ślina mu na język przyniesie, bez żadnego zastanowienia, bo jest szczery aż do bólu i zawsze mówi to, co myśli. Ten lekarz to naprawdę fajny i wesoły człowiek. Ci Anglicy okazali się dla nich życzliwsi i bardziej pomocni od Jumeraih, mimo że ona należy przecież do ich rodziny, a traktuje ich jak obcych. Do tego pogardliwie odnosi się wobec ich podopiecznych przez to, że są oni bezdomni. Mowgliego zapewne również by tak traktowała. Na dodatek okazała się wyjątkową idiotką, skoro piła alkohol podczas ciąży i nie chciała wezwać do siebie lekarza, przez co dziecko zmarło przy porodzie. Po tym wszystkim tak podle potraktowała swojego męża, dając mu tym samym dowód, że w ogóle go nie kocha. Ciekawe tylko, po co właściwie za niego wyszła, skoro nim gardziła. Naprawdę głupia i żałosna z niej osoba. Ja cały czas liczę na to, że Ganshum jednak zrozumie swoje złe czyny i szczerze ich pożałuje, dzięki czemu będzie mógł się zmienić, zwłaszcza po tym jak Mowgli darował mu życie, mimo że mógł go zabić. Rao to typowy pantoflarz: głupi i naiwny, a ona tak go wykorzystuje i nim pomiata, czego on w ogóle nie dostrzega, bo miłość do niej go zaślepia. No Plumford to pochodzi z tego filmu z 1994 roku, podobnie jak pułkownik i Boom.
OdpowiedzUsuńBooma powieszono i bardzo dobrze. Doktorek to fajny gość, a Rao to idiota. Jego żona zresztą nie lepsza.
OdpowiedzUsuńJaki smutny rozdział. Aż mam łzy w oczach. Ciężko Ci się pewnie go pisało. Jakbym go sama pisała, to bym chyba robiła setki przerw, żeby się pozbierać. Strasznie smutny rozdział :(
OdpowiedzUsuń