Śmierć krewniaka
W ciągu najbliższego miesiąca Meshua oraz Neel, podobnie jak i inni do niedawna chorzy na febrę ludzie powoli zaczęli powracać do zdrowia. Neel, jako iż był dorosły o wiele szybciej odzyskał siły i gdy już odzyskał je całkowicie, to zaczął razem z Mari oraz Bougim pracować i pomagać przy obowiązkach domowych. Inaczej nieco sprawa się miała z Meshuą, która będąc dzieckiem dość powoli odzyskiwała wszystkie siły, dlatego też Mari nie chciała, aby dziewczynka pomagała jej w noszeniu wody czy gotowaniu obiadu póki w pełni nie wyzdrowieje.
- Musisz odpoczywać i odzyskiwać wszystkie siły, kochanie - mówiła do niej czule i z wyrozumiałością.
Oczywiście biedna Meshua nie czuła się z tego powodu dobrze. Wręcz przeciwnie, uważała, że z powodu tego, iż jest wciąż osłabiona po chorobie wszyscy traktują ją jak gorszą i nieprzydatną, co doprowadzało ją chwilami do rozpaczy. Zwierzyła się z tego Shanti, która jednak poparła zdanie Mari w tej sprawie.
- Uważam, że niepotrzebnie tak się tym wszystkim przejmujesz, moja droga - powiedziała jej przyjaciółka - Ty nie jesteś wcale gorsza, a jedynie słabsza i musisz dłużej odzyskiwać siły niż pan Neel.
- Ale ja chcę pomagać mamie! Ja chcę być wam użyteczna! - płakała zrozpaczona Meshua.
Rikki, chociaż nie znał języka ludzi, to jednak doskonale wiedział, że jego opiekunka cierpi, dlatego załamany podszedł do niej, piszcząc przy tym delikatnie. Miał nadzieję, że choć w ten sposób będzie mógł jakoś podnieść dziewczynkę na duchu. Biedny ichneumon nie mógł zbyt wiele zrobić, ale jego obecność pomogła Meshui, która otarła lekko łzy piąstką, uśmiechnęła się do niego czule i wzięła go na kolana.
- Och, Rikki... Jesteś taki kochany, że mi pomagasz - powiedziała w hindi, dopiero po chwili się orientując, iż jej przyjaciel tego języka nie zna.
- Proszę cię, Meshua. Nie płacz i nie smuć się tak - pocieszała ją Shanti, klepiąc ją lekko po ramieniu - O wiele szybciej odzyskasz zdrowie i o wiele szybciej będziesz mogła pomagać swojej mamie, jeżeli tylko będziesz dużo odpoczywać.
- A najlepiej to zrobisz, jeżeli będziesz dużo przebywać na świeżym powietrzu - rzekł doktor Plumford, który właśnie wszedł do domku.
Przyszedł on zbadać Meshuę, żeby się upewnić, iż z dziewczynką jest już wszystko w porządku.
- O! Pan doktor! - zawołała radośnie Meshua - Tak się cieszę, że pana widzę!
- A ja się cieszę, że widzę ciebie - odparł Plumford, po czym położył na ziemi torbę lekarską.
Chwilę później wyjął on z niej kilka narzędzi i zaczął z ich pomocą dokładnie badać dziewczynkę. Obecnie w domu Shanti, Rikki oraz Mari z Ranjanem na rękach obserwowali całą tę sytuację.
- I jak, panie doktorze? - spytała Mari - Czy wszystko z nią dobrze?
- Oczywiście, że tak - powiedział lekarz, uśmiechając się - Panienka Meshua wraca do zdrowia, wszystko jest już na dobrej drodze, aby niedługo znowu mogła żyć tak, jak żyła dawniej. Musi jednak odpoczywać, a przede wszystkim na świeżym powietrzu.
- Czy to aby bezpieczne, doktorze? - zaniepokoiła się Mari.
- Ależ oczywiście - odpowiedział lekarz - Choroba już ją opuściła, więc nic nie stoi na przeszkodzie temu, aby wychodziła z domu, a wręcz jest to wskazane do pełnego powrotu do zdrowia.
- A widzisz, Meshua? Mówiłam ci, że będzie dobrze - zaśmiała się do niej radośnie Shanti, bardzo zadowolona ze słów doktora.
Chwilę później do chaty powrócili Bougi, Neel, Sikh i Mowgli. Cała czwórka miała na plecach spięte ze sobą gałęzie drzew, które to narąbali w pobliskim buszu.
- Jesteśmy, kochani - powiedział wesoło Bougi - Mamy dość drzewa na dzisiejszy wieczór. Ponoć ma być chłodny.
- Tak, też coś o tym słyszałem - potwierdził doktor Plumford, po czym spojrzał na Neela - A jak pan się czuje?
- Dziękuję, o wiele lepiej niż kilka dni temu, kiedy mnie pan ostatnio badał - odpowiedział mu mężczyzna.
- Rąbał maczetą jak prawdziwy siłacz - wtrącił Sikh.
- Poważnie? - uśmiechnął się lekarz - Tym lepiej, przyjacielu. Mowgli, mój chłopcze... Mam do ciebie prośbę. Czy mógłbyś może zabrać Meshuę na spacer? Ona musi dużo odpoczywać na świeżym powietrzu, a z kim lepiej odpocznie, jak nie z tobą?
Sama propozycja spędzenia czasu z Mowglim sprawiła dziewczynce wielką przyjemność, więc od razu zapomniała o tym, że do niedawna jeszcze miała pewien problem związany ze swoją niedawno przebytą chorobą.
- Zgodzisz się, Mowgli? - spytała Meshua, robiąc przy tym urocze oczy w kierunku chłopca.
Ten lekko się zarumienił na twarzy, po czym odpowiedział:
- Chętnie, jeśli mama pozwoli.
- Weź ją, kochanie - uśmiechnęła się Mari - Tylko nie chodźcie w głąb puszczy. Ja wiem, że masz w dżungli wielu przyjaciół, ale mimo wszystko masz tam też wrogów i... Sam rozumiesz.
- Spokojnie, mamo! - zawołała bardzo radośnie Meshua - Będziemy przed puszczą, w pobliżu miasta! Nic więc nam nie może grozić! Poza tym Mowgli będzie ze mną! Niby co mi się może stać?!
- Właśnie! Z Mowglim nic jej nie grozi - poparła ją Shanti.
W takiej sytuacji Mari, gdyby nawet miała jakieś wątpliwości, to zaraz by je straciła na rzecz argumentów przytoczonych przez swoich bliskich. Zaproponowała jednak, aby Sikh i Shanti też poszli na tę wycieczkę i przy okazji odpoczęli nieco od pracy, na co sobie w pełni zasłużyli, bo w końcu od rana pomagali w domu i przy rąbaniu drzewa. Dzieci z radością przystały na tę propozycję, także już po chwili cała czwórka wyszła z domu i ruszyła radośnie w kierunku rzeki płynącej niedaleko miasta. Oczywiście należy tu zauważyć, że tylko trójka z nich szła, ponieważ czwarta osoba w tym oto towarzystwie, to jest Meshua była niesiona na barana przez Mowgliego, co im obojgu bardzo zresztą odpowiadało. Mowgli lubił czuć się potrzebny swojej małej przyjaciółce, ona zaś uwielbiała tulić się do niego, chłonąć jego zapach oraz czuć bijące z jego osoby ciepło.
Gdy dzieci już wyszły, to doktor Plumford powiedział to, co zamierzał powiedzieć już na początku swojej wizyty, jednakże z powodu obecności Mowgliego i jego przyjaciół wolał zachować to na chwilę, kiedy ci znikną zajęci zabawą.
- Niestety, mam również bardzo nieprzyjemne wieści - rzekł - Pani brat nie czuje się najlepiej.
- Rao?! O nie! - jęknęła Mari - Co z nim? Nie wyzdrowiał?
- Wyzdrowiał, ale niestety jego organizm jest bardzo osłabiony tym, co go spotkało - wyjaśnił doktor - Pił ostatnio zbyt dużo, co znacznie osłabiło stan jego zdrowia. A do tego jeszcze ta malaria... Nie wiem, czy on z tego wyjdzie.
- O nie! Wielki Wisznu! - Mari była załamana tym, co to usłyszała - Mój brat! Mój biedny brat! Proszę, niech pan go ratuje, doktorze!
- Niestety, proszę pani. Ja robię co mogę, ale obawiam się, że niewiele mogę tutaj zdziałać - odpowiedział jej Plumford - Podaję mu kilka leków na wzmocnienie, ale biedak przeszedł ostatnio bardzo poważną chorobę, znaną powszechnie jako zawarł serca. To wszystko przez ten alkohol. Pił on zbyt wiele, a w dodatku w ogóle nie dba o siebie. Ja mu mogę pomóc, ale nic to nie pomoże, ponieważ pani brat stracił sens życia. Może wam się to wydać co najmniej straszne, ale... Nic nie możemy na to poradzić. Pani brat po tym, jak stracił dziecko, stracił również sens swego życia. On chce umrzeć.
Mari rozpłakała się jeszcze mocniej. Bougi odebrał od niej Ranjana, zaś Neel objął mocno do siebie swoją ukochaną i zapytał:
- Czy jest pan pewien tego, o czym pan mówi?
- Rao sam mi to powiedział - odparł Plumford - Nie wiem już, co mogę więcej dla niego zrobić. Zawał serca, który miał miejsce kilka dni temu, tak bardzo go osłabił, że już nie wstaje z łóżka.
- Muszę go zaraz zobaczyć! - zawołała Mari - Muszę go koniecznie zaraz zobaczyć!
- Wątpię, żeby Jumeraih cię wpuściła - odpowiedział jej smutno Neel - Ale zawsze można spróbować. Ojcze, pójdziesz z nami?
- Nie.
Bougi był stanowczy w tej sprawie. Zachowanie syna zraniło go bardzo mocno, a prócz tego dowiodło, że mężczyzna ten nigdy nie będzie w stanie przeciwstawić się swojej podłej żonie, od której w pełni się już uzależnił. Dla Bougiego było to godne potępienia, bo jaki człek mógł pozwolić na to, aby jego połowica nim pomiatała? Skoro na to pozwolił, to widocznie musi być tego wart.
- Ojcze, przecież to twój syn! - zawołała załamana Mari.
- To nie jest mój syn... Ja nie mam syna - odpowiedział jej z gniewem Bougi - Ten człowiek wyrzekł się nas dawno temu... Pokazał, ile znaczy dla niego rodzina. Niech więc teraz jego żona o niego dba. Jeżeli ty chcesz go odwiedzić, to nie będę ci tego zabraniał, ale ja tam nie pójdę.
- Ojcze, jak możesz?! - płakała kobieta.
Neel objął ją mocno do siebie i gładził uspokajająco jej włosy. Doktor zaś uznał, że jego obecność tu jest zbyteczna, więc pożegnał się i wyszedł.
- Zajmie się ojciec Ranjanem? - spytał Neel.
- Tak - odpowiedział jego teść - Wiecie, że zawsze chętnie nim zostanę.
- To dobrze. Chodźmy, Mari.
Małżonkowie poszli odwiedzić Rao. Jak przewidziało jedno z nich, Jumeraih nie była specjalnie zadowolona z ich obecności, jednak ostatecznie wpuściła oboje do domu i pozwoliła im na spotkanie ze swoim mężem. Jego widok przeraził Mari. Brat kobiety był bowiem blady jak trup i ledwie miał siłę mówić, a poruszanie ręką przychodziło mu z wielkim trudem. Malaria połączona z osłabieniem wywołanym częstym piciem, a do tego też jeszcze zawał serca sprawiły, że stał się wręcz kaleką na utrzymaniu żony, która nie ukrywała swego niezadowolenia z takiej sytuacji.
Neel i Mari porozmawiali z Rao tak długo, jak tylko zdołali, po czym wrócili do domu. Chcieli opowiedzieć Bougiego o wszystkim, ale ten nie chciał o tym słyszeć. Jedynie bardzo sprawne oko jego córki zauważyło, iż tak naprawdę mężczyzna strasznie cierpi z powodu choroby syna, lecz jego duma połączona z cierpieniem, jakie zadał im wszystkim Rao sprawiła, że nie umiał tego powiedzieć wprost.
Sytuacja ta trwała przez kilka następnych dni, aż w końcu przybiegł Ganshum przysłany przez doktora Plumfoda. Przyniósł on rodzinie okropne wieści.
- Pan doktor prosi was, abyście przyszli do domu pana Rao! - zawołał chłopiec przejętym tonem - On... On... On umiera...
Mari upuściła na ziemię kubek z mlekiem, który właśnie trzymała w dłoni. Biały płyn rozlał się po podłodze, a kobieta padła na kolana porażona tą wieścią niczym gromem z jasnego nieba.
- Nie... Nie!... NIE! Muszę go zobaczyć!
Neel pomógł jej szybko wstać na nogi, po czym zgodził się z nią.
- Musimy tam iść.
Popatrzył na Ganshuma i powiedział:
- Biegnij szybko nad rzekę za miasto! Tam są Mowgli z Meshuą, Shanti i Sikhem. Powiedz im, co się stało i sprowadź je do domu pana Rao.
- Dobrze, proszę pana! Już biegnę! - zawołał Ganshum, po czym ruszył szybko nad rzekę.
- Och! Jak ten chłopiec się zmienił pod wpływem doktora Plumforda - zauważył Neel.
- Widocznie każdy może się zmienić - uśmiechnęła się Mari, po czym spojrzała na Bougiego - Ojcze... Mój brat umiera... Chodź z nami.
- On tak umiera już od kilku lat. Nie zamierzam biegać do niego na każde jego skinienie - odburknął jej mężczyzna - Jeżeli chcecie, to możecie tam iść. Ja nie zamierzam tego robić.
Mari chciała coś powiedzieć ojcu, ale zbyt spieszyła się do spotkania z brata, dlatego poszła tam z mężem i Ranjanem (którego niosła na rękach). Weszli do domu, gdzie zastali załamaną Jumeraih płaczącą i siedzącą obok łóżka męża, który z kolei był jeszcze bladszy niż dawnej. Doktor Plumford stał przy nim i chował narzędzia do torby.
- Co z nim, panie doktorze? - spytała Mari.
- Niestety, to już agonia - odpowiedział lekarz - Dałem mu zastrzyk na wzmocnienie serca, ale to tylko lekkie opóźnienie nieuchronnego. Rao miał nadzieję, że jeszcze was zobaczy, zanim...
Jumeraih rozpłakała się jeszcze bardziej.
- Niech pan ją stąd zabierze, doktorze... Ona mnie denerwuje - warknął nagle Rao.
Jego żona spojrzała na niego zdumiona. Jeszcze nigdy jej mąż tak nie mówił ani do niej, ani też o niej. Wszak zawsze jej we wszystkim ustępował. Gdy nie chciała mieć przez kilka lat po ślubie dziecka, ustąpił jej, choć sam bardzo pragnął być ojcem. A gdy wreszcie dwa lata temu zdecydowała się na dziecko czując, że to może być dla niej ostatnia szansa oraz że dość się już nacieszyła swoją młodością i nadeszła pora, aby wypełnić obowiązek każdej kobiety i zostać matką, Rao ją po rękach całował, a gdy po wielu staraniach wreszcie się udało i zaszła w ciążę, to mąż bez wahania spełniał wszystkie jej zachcianki, choćby najbardziej zwariowane. A kiedy poroniła, to z wielką pokorą przyjmował wszelkie jej pretensje i wyzwiska i jeszcze dawał sobie wmówić, iż to on ponosi odpowiedzialność za to nieszczęście. I co? Teraz zaczął jej się przeciwstawiać? To było nie do pomyślenia!
Jumeraih chciała już coś powiedzieć, ale doktor spełnił szybko prośbę swego pacjenta, który został z bliskimi sam na sam.
- To już koniec, wiem to - powiedział smutno Rao - Cieszę się, że tu jesteście. Naprawdę bardzo się cieszę. Bez was umieranie nie byłoby wcale tak przyjemne.
- Umieranie jest dla ciebie przyjemne? - zapytała załamana Mari.
- Tak... Bo przynajmniej nie będę musiał więcej męczyć się z tą natrętną babą - odpowiedział jej brat, mając na myśli swoją żonę.
Widząc zdumioną minę na twarzy siostry parsknął śmiechem i rzekł:
- No co? Myśleliście, że ja nie widzę tego, jaka ona jest naprawdę? Ja to doskonale wiem i wiedziałem od dawna. Długo jednak myślałem, że ona się zmieni na lepsze. Liczyłem na to. Byłem spokojny, nie prowokowałem jej, a ona i tak była podła. Miałem nadzieję, że macierzyństwo ją odmieni, ale niestety nie dane mi było mieć córkę. Może to i lepiej. Nie nadaję się na ojca i moje żałosne życie jest tego najlepszym dowodem.
- Nie mów tak, proszę! Błagam cię! Nie mów tak, Rao! - płakała Mari załamanym głosem - To ona jest żałosna! To wszystko jej wina!
- Teraz to bez znaczenia - odpowiedział Rao - Pogodziłem się z tym. Prócz tego w jednym Jumeraih ma rację. To moja wina, że ona poroniła.
Gdy siostra chciała coś powiedzieć, przerwał jej ruchem dłoni.
- Tak, to moja wina. Moja, ponieważ pozwoliłem jej pić i szaleć, kiedy była brzemienna. Powinienem ją porządnie zbić i pokazać, że to ja jestem panem domu i ja tu rządzę. Nie umiałem tego zrobić, dlatego ona robiła, co tylko chciała, a nasza córeczka nie żyje. To wszystko jest moja wina. Mojej słabości wobec Jumeraih. Zasłużyłem na śmierć. Śiwa słusznie mnie teraz karze za moją głupotę.
- Nie! Błagam cię, braciszku! Nie mów tak! - łkała Mari - Zobaczysz, jeszcze wyzdrowiejesz i będziesz szczęśliwy! Możesz odejść od Jumeraih i spróbować żyć na nowo!
- Nie, siostro. Jest już za późno - odparł mężczyzna smutnym głosem - Doktor Plumford nie widzi żadnej nadziei na poprawę. Ja już muszę odejść. Kali na mnie czeka. Dobrze wszak, że pozwoliła mi pożegnać się z wami. Ranjan... Słodki malec. Dasz mi go na chwilę?
Mari podała bratu swego syna. Mężczyzna spojrzał na niego, po czym złożył mu na czole delikatny pocałunek.
- Bądź szczęśliwy, chłopcze - powiedział Rao, roniąc łzy - Obyś nigdy nie popełnił błędów swego wuja. Obyś był w życiu mądrzejszy ode mnie.
Następnie podał siostrze jej dziecko. Chwilę później do domu przybyli Mowli, Meshua, Shanti i Sikh w towarzystwie Ganshuma i Rikkiego. Rao bardzo ucieszył się na ich widok, po czym poprosił pierwszą dwójkę, żeby podeszła do niego. Gdy oboje uklękli przed jego łóżkiem, to położył im ręce na głowy i rzekł:
- Bądźcie szczęśliwi, moi kochani. Życzę wam, abyście już zawsze byli szczęśliwi. Obyście nigdy nie popełnili moich błędów i niechaj wam Śiwa błogosławi. Oby bogowie zawsze byli z wami.
Mowgli i Meshua patrzyli na niego ze łzami w oczach. Nie znali tak dobrze Rao jak Mari czy Neel, ale mimo wszystko jego agonia wywołała w nich naprawdę ogromny smutek.
Mężczyzna tymczasem pożegnał jeszcze czule Shanti i Sikha, którym podziękował za bycie dobrymi dziećmi swoich przybranych rodziców. Prócz tego pogłaskał on też po główce Rikkiego i rzekł:
- Teraz mógłbym odejść, ale do szczęścia brakuje mi jeszcze jednego.
- Może mnie?
Wszyscy spojrzeli w kierunku drzwi, w których stał Bougi. Starszy pan był wyraźnie przygnębiony, zaś jego oczy były wręcz czerwone. Widocznie również płakał, gdy tylko został sam.
- Ojcze... Cieszę się, że przyszedłeś - powiedział smutnym głosem.
- Witaj, synu - rzekł Bougi.
Starał się zachować poważny i spokojny ton, ale widać było aż nadto dobrze, że bardzo cierpi, choć próbuje za wszelką cenę ukryć.
- Ojcze... Cieszę się, że tu jesteś. A skoro tu przyszedłeś, to znaczy... To chyba znaczy... Ty mi... Ty mi wybaczyłeś, prawda?
Bougi patrzył na niego ponuro, po czym w końcu załamany podszedł do niego i ukląkł przy łóżku i złapał syna za dłoń.
- Tak! Na bogów, tak! Wybaczam ci! Ale czy ty mi wybaczysz, synu? Czy ty mi wybaczysz, że odsunąłem się od ciebie?
- Postąpiłeś słusznie... Nie mogłeś mi pomóc, ojcze... Nie mogłeś, bo ja sam nie chciałem sobie pomóc. Mam to, na co zasłużyłem.
- O nie! Nawet tak nie mów! - zawołał Bougi przerażonym głosem - Proszę, synu! Walcz! Spróbuj pokonać chorobę! Walcz do końca!
- Nie, ojcze... Gdyby nie umarło moje dziecko, to bym walczył. Ale już teraz nie chcę walczyć. Wolę odejść do niego, do mojej córeczki. Oby mi przebaczyła, że nie dałem jej zaznać życia na tym świecie. Oby tylko zdołała mi przebaczyć, bo sam sobie przebaczyć nie umiem.
Bougi ściskał dłoń syna, po czym rozpłakał się jak dziecko. Zbyt długo już dusił w sobie ten ból, który dławił jego serce. Teraz musiał dać mu upust i dlatego też płakał z rozpaczy porażony tym wszystkim, co się dzieje wokół niego. Nigdy nie przestał kochać swego syna i nigdy się go tak naprawdę nie wyrzekł, ale jego zachowanie doprowadziło do tego, że cierpiał straszliwe katusze. Próbował go zmienić, lecz wszelkie próby dokonania tego spełzły na niczym. Musiał się pogodzić z faktem, że jego syn pozwolił swojej żonie, aby ta go sobie podporządkowała i odsunęła od najbliższych. Ból ten był tak wielki, że aby go zagłuszyć Bougi myślał o synu w jak najgorszy sposób, jednak w głębi serca nigdy nie stracił nadziei na to, że zdoła się z nim jakoś pogodzić.
- Ojcze... siostro... - rzekł po chwili Rao.
Bougi i Mari nachylili się nad umierającym, a ten powiedział do nich niemalże szeptem:
- Gdy mnie zabraknie, Jumeraih wyrzuci was z domu i odda go swemu bratu. Już dawno to zapowiedziała i wiem, że niedługo tak się stanie. Być może pozwoli wam zaczekać do pogrzebu, jednak później... Później bądźcie na to gotowi. Ja już nie zdołam wam pomóc. Będziecie więc musieli opuścić Khanhiwarę. Ale wiedzcie, że ona wam za to zapłaci. Z pewnością zapłaci. Przygotowałem dla niej pewną niespodziankę, przez którą jeszcze gorzko zapłacze.
- Jaką niespodziankę - spytała Mari.
- Zobaczycie sami - uśmiechnął się figlarnie Rao - Nie umiałem się jej przeciwstawić za życia, więc zrobię to po śmierci. Zapłaci za śmierć naszego dziecka. Zapłaci... A wy... Bądźcie szczęśliwi. Kocham was... Kocham...
Nie zdołał dokończyć swej wypowiedzi, ponieważ chwilę potem jęknął, złapał się za serce i opadł bez ducha na swoje posłanie.
- Nie! Nie! NIE! Rao, nie umieraj! Nie! - płakała zrozpaczona Mari.
- Doktorze! Doktorze, pomocy! - krzyczał Bougi.
Po chwili do pokoju wpadli Julien Plumford i Jumeraih. Kobieta była zapłakała oraz załamana, zaś lekarz zasmucony, choć starał się zachowywać spokój. Szybko zbadał puls Rao, jednak nic to nie dało, gdyż chwilę później spojrzał zasmuconym wzrokiem na Mari i jej bliskich, mówiąc:
- Przykro mi... To już koniec. On odszedł.
Mari rozpłakała się jeszcze mocniej i wpadła w objęcia Neela. Bougi wziął w objęcia Ranjana, który także zaczął płakać. Dziadek próbował jakoś uspokoić maleństwo, ale niestety bezskutecznie. Shanti wtuliła się mocno w Sikha, a Meshua w Mowgliego. Obie dziewczynki płakały zrozpaczone, zaś chłopcy czule je obejmowali i starali się być silni, chociaż po ich policzkach także ciekły wręcz strumienie łez. Najgłośniej jednak zawodziła Jumeraih, która dopiero teraz zrozumiała, jak bardzo bliski był jej mąż. Jedynie doktor, Ganshum i Rikki nie płakali, choć i ich serca również rozdzierał potworny ból.
- Mój biedny Rao... Mój kochany Rao... - łkała Jumeraih, dotykając zrozpaczona dłoni zmarłego męża - Mój biedaku... Mój kochany biedaku. Dlaczego mnie opuściłeś?! Dlaczego?! Co ja teraz bez ciebie pocznę?! Co ja zrobię?! Co zrobię?!
Bougi i Neel doskonale wiedzieli, że w jej rozpaczy jest wiele przesady, bo przecież nie umiała szanować męża za jego życia, a teraz nagle okazuje się, iż był jej tak bliski, ale tylko dlatego, że go straciła. Sami nie wiedzieli, co mają o tym wszystkim myśleć.
Jumeraih tymczasem spojrzała na nich z furią i krzyknęła:
- Wynoście się stąd! Precz! Wynocha z mojego domu! Wy wszyscy! I ty także, ty... Ty zakłamany doktorze! To nic nie warte szczenię mojej bratowej umiałeś ocalić, ale mojego męża już nie! Wynoś się razem z nimi! PRECZ! Idźcie wszyscy precz! Zostawcie mnie samą!
Następnie upadła głową na pierś zmarłego męża i jeszcze bardziej się rozpłakała.
- Chyba lepiej będzie, jak już pójdziemy - rzekł Plumford.
Pozostali uznali, że ma on słuszność, dlatego też wyszli zostawiając tę żałosną kreaturę samą z jej własnym cierpieniem, którym wyraźnie karmiła się niczym małpa owocami.
Widzę, że Meshua jest bardzo uczynną i pracowitą osobą, skoro tak chętnie pomaga w domu, tylko niepotrzebnie rozpacza z tak błahych powodów, ale można to zrozumieć, skoro jest dzieckiem. A Shanti jest dla niej prawdziwą przyjaciółką, skoro tak ją pociesza i chętnie spędza z nią czas. Ona i Sikh też są uczynni i pracowici, skoro tak pomagają swoim nowym opiekunom. A Mari mimo wszystko szczerze kochała brata, skoro tak rozpaczała na wieść o jego bliskiej śmierci. Ale Bougi wciąż nie potrafił mu tego wszystkiego wybaczyć, co świadczy o jego wielkim uporze, pamiętliwości i zawziętości, choć w głębi duszy odczuwał smutek i ból, choć był zbyt twardy aby to okazać. Nawet Ganshum się tym wszystkim przejął, choć dawniej umierający człowiek na pewno nie wywarłby na nim takiego wrażenia, ale teraz jest zupełnie innym człowiekiem niż wówczas, gdy pozostawał pod wpływem swego niegodziwego dziadka. Rao był naprawdę spokojnym, opanowanym i cierpliwym człowiekiem, skoro przez tyle lat znosił poniżanie i upokarzanie ze strony swojej żony, ale świadczy to również o jego słabym charakterze i całkowitym uzależnieniu od niej, skoro pozwalał sobą tak pomiatać. Był po prostu typowym pantoflarzem. A jednak Bougi przybył do umierającego syna i nie zdołał powstrzymać się od łez. Jumeraih dopiero pod koniec życia męża zrozumiała, że jednak go kochała, choć nigdy nie umiała mu tego okazać i okropnie go traktowała na co on pozwalał, bo szczerze ją kochał, przez co nie umiał jej się postawić.
OdpowiedzUsuńAż mi się chciało płakać na tym rozdziale. Biedny Rao, choć z drugiej strony sam się o to prosił. Tak czy siak coś mi mówi, że rodzina Mowgliego już nie będzie mogła zostać w mieście.
OdpowiedzUsuń