Rozdział VI
Meshua nauczycielką
Prawdę mówiąc nauka życia jako człowiek dla Mowgliego zaczęła się już wtedy, gdy poznał on Bougiego. Wtedy to mężczyzna pokazał chłopcu w praktyce, czym dokładnie jest Czerwone Kwiecie (jak w narzeczu dżungli nazywano ogień), co nasz bohater wcześniej wiedział jedynie teoretycznie. Wiele razy bowiem widział, jak ludzie, którzy odwiedzali busz, rozpalali ogniska, jednak nigdy nie miał on możliwości poznania, czym jest ciepło bijące z Czerwonego Kwiecia oraz jego potężna moc. Wiedza ta później bardzo mu się przydała, kiedy doszło do przegnania Shere Khana ze Skały Narady, o czym jeszcze będzie w tej historia mowa.
Kolejną lekcją, jaką Mowgli odebrał od pana Bougi było to, że ludzie nie chodzą przy sobie nago, a ubrani chociażby w przepaski na biodrach. Ponieważ chłopiec z powodów, o których to jeszcze będziemy wspominać w naszej opowieści, musiał porzucić swój dawny tryb życia, to wiedza o byciu człowiekiem była mu bardzo potrzebna. Co prawda wtedy, kiedy poznał dziadka Meshui jeszcze nie miał pojęcia, że tak się stanie, iż zostanie zmuszony do porzucenia Wilczej Gromady, ale po licznych rozmowach prowadzonych z Baloo i Bagheerą dobrze wiedział, iż kiedyś w przyszłości mu się to przyda. Dlatego, kiedy pan Bougi zmusił go do noszenia w swoim towarzystwie przepaski na biodrach Mowgli, aczkolwiek początkowo dość niechętnie, spełnił jego żądanie. Najpierw nie sprawiało mu to przyjemności, z czasem jednak przywykł do tego dodatku do swej osoby, że niemalże stał mu się on drugą skórą. Dzięki temu mógł swobodnie chodzić koło Meshui, która to (jak mniemał) byłaby zdecydowanie niezbyt przychylnie do niego nastawiona, gdyby chodził przy niej nago i dalej zachowywał się jak dzikie zwierzę. Miał tego najlepszy dowód podczas pierwszego wspólnego z nią posiłku. Co prawda nie rozumiał, co ona mówiła do swojego dziadka na temat jego zachowania, jednak po jej minie sądził, iż to, co mówiła mu ona było zdecydowanie dalekie od pochwały. Wobec tego, jeżeli chciał, aby Meshua dalej go lubiła, a on sam mógł zamieszkać między ludźmi (bo wszak z wilkami nie mógł już przebywać), to musiał nauczyć się żyć jak ludzie.
Jeszcze tego samego dnia wnuczka pana Bougi rozpoczęła lekcję ze swoim nowym przyjacielem. Najpierw zaczęła od czegoś łatwego. Pokazała mu różne przedmioty i mówiła ich nazwy, żeby chłopiec nauczył się ich. Mowgli, jako bardzo pojętny osobnik rasy ludzkiej, dość szybko zapamiętał wszystkie słowa, jakie mówiła mu dziewczynka.
- Rzeka... Woda... Niebo... Chmury... Kwiaty... Słońce... Dżungla... - powtarzał nasz bohater, siedząc na łące z Meshuą, która kolejno wskazywała mu palcem to, co posiadało konkretne nazwy.
Następnie dla zabawy mała nauczycielka obsypała swojego przyjaciela kwiatami, śmiejąc się przy tym wesoło.
- Kwiatki... Ładne kwiatki... - chichotała.
- Ładne kwiatki - powtarzał za nią Mowgli, oglądając kwiaty.
- Tak! Bardzo ładne.
Chłopiec z buszu pokiwał wesoło głową, po czym wskazał palcem na Meshuę i rzekł:
- Bardzo ładne...
Dziewczynka zarumieniła się lekko.
- Jesteś miły.
Czuła, że coraz bardziej te lekcje są dla niej przyjemne, podobnie jak i do Mowgliego.
W ciągu tygodnia Mowgli opanował już kilkadziesiąt najróżniejszych słów, a co najważniejsze, doskonale wiedział, co te słowa znaczą. Meshua była zachwycona z tego powodu, dlatego powoli podniosła poprzeczkę swej nauki, gdyż zaczęła uczyć swego przyjaciela mówić pełne zdania. Pomimo obaw, iż chłopiec może nie zrozumieć ich znaczenia, miała wielką nadzieję, że powtarzając je sobie wiele razy w końcu pojmie, co one znaczą.
- Lubię las - powiedziała Meshua, gdy ósmego dnia nauki przeszła na wyższy poziom przekazywania wiedzy.
- Lubię las - powtórzył Mowgli.
- A teraz coś trudniejszego - mówiła dziewczynka - Powtarzaj teraz za mną: „Mam przyjaciela i lubię go“.
- Mam przyjaciela i lubię go.
Na całe szczęście dla małej dziewuszki chłopiec z buszu już tak długo przesiadywał w towarzystwie jej i jej dziadka, że zaczynał powoli rozumieć znaczenie wielu zdań, dlatego też łatwiej mu przychodziło opanować ich wypowiadanie w hindi.
- Ty i ja jesteśmy przyjaciółmi - powiedziała Meshua.
- Ty i ja jesteśmy przyjaciółmi - powtarzał za nią Mowgli.
Zadowolona z tej lekcji dziewczyna zabrała chłopca na spacer i zaczęła z nim rozmawiać.
- Powiedz mi, dlaczego mieszkasz w dżungli? - zapytała mała, urocza dziewuszka - Jak to się stało, że twoi rodzice cię zostali w buszu? A może cię zgubili? Jeśli tak, to dlaczego cię nie szukali? Gdybym to ja była na ich miejscu, to nigdy nie przestałabym cię szukać.
Widząc zdumioną minę Mowgliego mała Hinduska jęknęła załamana.
- Znowu zapomniałam, że nie rozumiesz, co mówię.
Chłopiec jednak był zachwycony już samym tonem głosu swojej małej przyjaciółki. Uwielbiał jej słuchać, ponieważ czuł wtedy w sercu ogromny oraz bardzo przyjemny ogień, którego znaczenia nie umiał sobie wyjaśnić. Tak czy inaczej czuł się po prostu wspaniale, kiedy mógł on przebywać w towarzystwie Meshui, razem z nią rozmawiać, piłować drzewo, jeść ryż czy pływać w jeziorze, a następnie leżeć wesoło na trawie susząc się i rozmyślać o wszystkim i o niczym. W nocy zaś, gdy spał w swoim barłogu miał sny, w których widział roześmianą twarz swojej małej przyjaciółki i słyszał jej cudowny śmiech wywołujący w nim radość oraz szczęście.
Na tych wesołych czynnościach minął Mowgliemu cały miesiąc. Przez ten czas zdążył opanować już wiele słów i zdań, a co najważniejsze nauczył się też doskonale rozumieć, co one znaczą. Jeszcze czasami tylko z trudem wypowiadał dłuższe zdania, więc poprzestawał zwykle na krótkich. Meshua próbowała go przekonać do mówienia długich zdań, ale postanowiła za radą dziadka nie być zbyt napastliwa w tej sprawie i zachowała cierpliwość, jak na prawdziwą przyjaciółkę przystało.
Niestety, wesołą idyllę przerwało dość przerażające wydarzenie, które na zawsze miało odmienić losy zarówno Mowgliego, jak i Meshui.
Pewnego dnia chłopiec z buszu przyszedł odwiedzić swoich przyjaciół w ich obozowisku. Słyszał trzask maczety Bougiego, więc wiedział, że tu gdzieś niedaleko rąbie on drzewo, jednak nie jego przede wszystkim chciał zobaczyć Mowgli, lecz Meshuę. Zawołał ją po imieniu, a potem słowem, jakim często ją określał, czyli słowem „przyjaciel“.
- Przyjaciel?! Gdzie jest przyjaciel? - zapytał sam siebie nasz bohater.
Nie zastał szukanej przez siebie osoby ani w obozie, ani w szałasie jej dziadka, dlatego też poszedł nad rzekę myśląc, że może tam ją zastanie. Nie wiedział, że Meshua schowała się za drzewem i uważnie obserwowała go, chichocząc przy tym bardzo radośnie. Następnie, gdy podszedł do brzegu rzeki, delikatnie się do niego podkradła i popchnęła go wesoło. Mowgli wylądował na czworakach w wodzie, po czym bardzo szybko odwrócił się i zawarczał groźnie myśląc, że to jakiś dziki zwierz go zaatakował. Widząc jednak dziewczynkę zdumiał się i spytał:
- Przyjaciel?
- Przepraszam! - jęknęła bardzo smutnym głosem Meshua - Chyba cię przestraszyłam. Wybacz mi, nie chciałam.
Mowgli szybko jej wybaczył i uśmiechnął się radośnie. Już po chwili oboje radośnie chichotali, po czym wrócili do obozu.
- Bardzo mi miło, że dzisiaj też przyszedłeś - powiedziała dziewczynka - Bardzo cię lubię i chcę spędzać z tobą jak najwięcej czasu.
- Dziękuję - rzekł Mowgli, wciąż się uśmiechając.
- Nie ma za co - odparła wesoło jego przyjaciółka.
- Twojego dziadka nie ma?
- Pracuje w lesie. Chcesz iść ze mną do niego?
- Tak.
Meshua radośnie złapała chłopca za rękę, po czym zaczęła z nim biec przed siebie, po drodze egzaminując go ze znajomości nazw tego, co właśnie mijali. Mowgli doskonale odpowiedział jej na wszystkie pytania.
- Dobrze! - zachichotała mała nauczycielka - A ja kto jestem?
- Mój przyjaciel... Meshua...
- Bardzo dobrze!
Chwilę później oboje byli już na polanie, gdzie Bougi ciął siekierą na kawałki drzewa, które wcześniej ściął. Na widok dzieci bardzo się ucieszył, zwłaszcza kiedy oboje za pomocą piły dla dwóch osób pomagali mu w jego pracy. Staruszek musiał przyznać, że pracować w towarzystwie jest o wiele przyjemniej niż samemu, a prócz tego widząc roześmiane buzie dzieci czuł, jak jego serce przepełnia radość. Meshua naprawdę była mu pociechą na stare lata, a coś tak mu chodziło po głowie, że Mowgli również może się nią stać.
- Nie, Mowgli! Nie tak mocno! - rozmyślania staruszka przerwała lekki jęk jego wnuczki - Musisz ciągnąć razem ze mną, z taką samą siłą jak ja.
Zaczęła mu pokazywać rękami, w jaki sposób ma piłować.
- Rozumiesz?
- Czy tak? - spytał Mowgli, naśladując jej ruchy.
- Tak! Dobrze, spróbujmy jeszcze raz.
Chwilę później oboje piłowali już zgodnie i wesoło.
- Widzisz?! Od razu lepiej! - chwaliła go Meshua.
Nagle dziewczynka lekko spochmurniała.
- Zapomniałam, że miałam nazbierać owoce! - zawołała.
- Owoce? - zdziwił się jej przyjaciel.
- Tak, rosną w lesie nad rzeką. Przepiłujmy jeszcze tę gałąź, a potem możesz się pobawić, a ja pójdę nazbierać owoców. Dobrze?
- Dobrze.
Meshua mówiła do niego tonem niemalże matczynym, choć doskonale wiedziała, że jest od chłopca o kilka lat młodsza, jednak teraz jakoś przestała o tym tak myśleć. Postrzegała go bowiem jako urocze dziecko, które nie zna życia pośród ludzi i dopiero się tego życia uczy pod jej kierunkiem, przy czym na całe szczęście robi w tej nauce postępy.
Kiedy już dzieci ścięły drzewo wnuczka Bougiego pobiegła nazbierać owoców tak, jak wcześniej to oznajmiła swemu przyjacielowi. Gdyby tylko wiedziała, co czyha na nią w buszu, to nigdy nie poszłaby tam sama, jednak biedna kruszynka nie miała o tym bladego pojęcia, dlatego poszła do buszu zbierać owoce dla swego dziadka. W głowie krążyły jej już plany o tym, co zrobi z tymi łakociami i w jaki sposób dziadek oraz Mowgli będą mogli się najeść.
Nagle usłyszała jakiś dziwny szelest, a potem kroki. Coś szło powoli w jej stronę.
- Mowgli, czy to ty? Dziadku?
Niestety, nie był to żaden z nich. Istotą, która szła w jej stronę był ogromny tygrys bengalski. Jego futro było w kilku miejscach przypalone, podobnie jak wąsy. Najwidoczniej ktoś niedawno potraktował go pochodnią. Przerażona Meshua upuściła na ziemię koszyk z owocami, po czym zaczęła się powoli cofać przed drapieżnikiem. Pamiętała doskonale, co kiedyś mówił jej dziadek. Nigdy nie należy zacząć uciekać przed tygrysem. On jak każdy kot lubi łapać zwierzynę, którą wcześniej będzie gonił, a ta będzie przed nim uciekać. Oczywiście wcale nie oznaczało to, iż jeśli będzie stać spokojnie w miejscu, to tygrys ją oszczędzi, ale tak zawsze zyskiwała jakieś kilka minut cennego czasu, a ten czas mógł być na wagę złota w takiej sytuacji.
Meshua nie wiedziała, co ma zrobić. Przerażona spojrzała za siebie szukając możliwości ucieczki, ale zauważyła, że tuż za jej plecami czai się wielki szakal z pianą kapiącą mu z pyska. Najwidoczniej był on chory na wściekliznę. Tym gorzej, bo jedno jego ugryzienie oznaczało zarażenie się tą chorobą, na którą w indyjskiej dżungli nikt nie znał lekarstwa. Dziewczynka pojęła więc, że jest w pułapce.
- Na pomoc! Dziadku! Mowgli! - krzyknęła przerażona.
Tygrys, który właśnie zamierzał się do skoku na swą ofiarę, nagle jakby zmienił zdanie i popatrzył on uważnie na dziewczynkę, warcząc przy tym groźnie. Z jakiegoś powodu postanowił odwlec swój atak, tylko z jakiego? Mała Meshua tego nie wiedziała.
Był tak ciekawy, jak wszystkie. Ciesze się, że zjawił się tygrys. Kiedy nie rzucił się od razu na Meshuę, to od razu pomyślałam sobie, że chce ją wykorzystać do wyciągnięcia Mowgliego w pułapkę.
OdpowiedzUsuńNo i Mowgli szybko się nauczył porozumiewać z ludźmi i nawet wie już, jak należy się zachować i co powiedzieć w danej sytuacji. Do tego szczerze zaprzyjaźnił się z Meshuą, gdyż oboje czują się świetnie w swoim towarzystwie i doskonale się ze sobą dogadują. A ten tygrys… Wiadomo, że jest to śmiertelny wróg Mowgliego, przez którego będzie on zmuszony opuścić dżunglę i zamieszkać wśród ludzi, toteż w porę nauczył się mówić i właściwie zachowywać.
OdpowiedzUsuńMój drogi Jasiu Kronikarzu,
OdpowiedzUsuńWłaśnie skończyłam czytać najnowszy rozdział. Nie wiem, kto sobie lepiej radzi – Meshua w roli nauczycielki, czy Mowgli jako uczeń. Wiem za to na pewno, że ta nauka pomaga im obojgu zacieśniać więzy znajomości, ba, nawet przyjaźni. Także pomoc Bougiemu jest dla obojga znakomitym pretekstem do nauki i zacieśniania owych więzów. :)
Mnie zastanawia, czemu nagle ten tygrys (podejrzewam, że to Shere Khan) zmienił zamiar i nie rzucił się na Meshuę. Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że on coś knuje. Ale pewno w następnym rozdziale się tego dowiem.
A tymczasem ściskam Cię bardzo mocno, :* :)
No i znowu wspaniale mi się czytało. Mowgli jest bardzo pojętny i szybko się uczy. Podoba mi się to bardzo. A zakończenie trzyma w napięciu tak, jak powinno. Już się nie mogę doczekać, co będzie dalej.
OdpowiedzUsuń