Chłopiec z dżungli
Bougi jeszcze dwa dni pod rząd chodził do dżungli i za każdym razem spotykał tajemniczego chłopca z buszu. Jego osoba bardzo radowała serce starszego pana i nie tylko dlatego, że przypominał on mu Nathoo, ale też i dlatego, iż chłopiec był naprawdę miły i sympatyczny, choć oczywiście też chwilami dość dziki. Wiele spraw ciągle go zaskakiwało, a prócz tego wciąż bał się ognia i zawsze się odsuwał, gdy tylko Bougi go rozpalał. Mężczyzna bardzo szybko zrozumiał, iż przekonywania chłopaka, aby postąpił inaczej mija się z celem, więc dał sobie spokój.
Trzeciego dnia Bougi nie zastał chłopca w pobliżu swego obozowiska w buszu. Bardzo go to zasmuciło, gdyż polubił jego towarzystwo. Pomimo tego zajął się swoją pracą i rozmyślał o tym, co też teraz porabia jego mały przyjaciel. Rąbał drzewo, łowił ryby, wciąż jednak myśląc o tajemniczym, uroczym chłopcu. Potem poszedł on odpocząć do swojego namiotu. Wtem, zupełnie niespodziewanie pojawił się jego młody przyjaciel. Był wyraźnie czymś bardzo przejęty.
- Witaj! - zawołał wesoło starszy pan, widząc chłopca - Już się bałem, że nie przyjdziesz. Co się stało?
Chłopiec oczywiście nie znał hindi ani też żadnego innego ludzkiego języka, dlatego nie umiał mu odpowiedzieć. Rozejrzał się tylko po namiocie, jakby czegoś w nim szukał. W końcu to znalazł - wielką patelnię i drewnianą łyżkę. Złapał je szybko i pokazał Bougiemu.
- Jesteś głodny? - zapytał starszy pan.
Jego mały przyjaciel nie odpowiedział mu, tylko zaczął bardzo mocno uderzać w patelnię.
- O co chodzi? Coś się stało?
Po chwili namysłu staruszek zrozumiał, co chce mu przekazać chłopiec. Przypomniał sobie, jak ostatnim razem zaatakowały ich szakale. Wtedy to właśnie Bougi przepędził je robiąc hałas patelnią i garnkami. Najwidoczniej chłopiec to sobie dobrze zapamiętał, ponieważ teraz czyniąc hałas dawał do zrozumienia swemu przyjacielowi, że zbliża się to samo niebezpieczeństwo, które obaj wtedy przegnali za pomocą tego samego sposobu.
- Szakale?! - jęknął mężczyzna - Wielki Śiwo, chroń nas!
Wybiegł przed namiot razem z chłopcem i wtedy je zobaczył. Stado groźnych, ohydnych szakali patrzących na niego groźnie. Ślina kapała im z pysków, a ich zęby przypominały noże, którymi z całą pewnością mogły rozszarpać człowieka na kawałki.
- Spokojnie, chłopcze! Damy sobie radę! - zawołał Bougi.
Tak naprawdę jednak sam w to nie wierzył. Widział bowiem wyraźnie, że szakale nie boją się już dźwięku uderzania łyżkami o garnki i patelnię, bo choć walił zaciekle w naczynia, to stwory te wcale nie zamierzały odejść. Mężczyzna poczuł wówczas, że to już jest ich koniec, jednak postanowił drogo sprzedać swoją skórę. Wyjął więc nóż i zasłonił sobą chłopca.
- Nie bój się, mój młody przyjacielu. Nie pozwolę cię skrzywdzić!
Młodzieniec nie zrozumiał, co mówi do niego starszy pan, ale aż nazbyt dobrze widział, że ten człowiek chce go ocalić od śmierci. Wiedział, że musi go ratować, dlatego też zrobił to, co pierwsze mu przyszło do głowy. Złożył dłonie w trąbkę i zawył jak wilk. Szakale się lekko przeraziły, ale tylko na chwilę, bo zaraz podeszły bardzo blisko Bougiego oraz jego towarzysza. Wydawało się, że to już ich koniec, gdy wtem z dżungli wypadł jakiś wielki niedźwiedź i zaatakował on szakale, odrzucając je mocno na boki jednego po drugim swymi ogromnymi, siłami łapami. Napastnicy od razu zapomnieli o starszym panu i chłopcu i skoczyli na niedźwiedzia, ale wtedy z dżungli wyskoczyła czarna pantera, a także pięć szarych wilków. Bez najmniejszych skrupułów gryzły one zaciekle stado szakali, doprowadzając do tego, że cała ta rozbójnicza wataha musiała się prędko wycofać, porzucając na placu trupy większości swoich kompanów.
- Coś niesamowitego! - zawołał Bougi, widząc zakończenie tej walki.
Następnie spojrzał na chłopca, który podskoczył z radości na widok przybyłych posiłków.
- To twoi przyjaciele? - zapytał go mężczyzna.
Chłopak nie zrozumiał jego pytania, ale podbiegł do pantery i uściskał radośnie jej łeb. Potem to zrobił z każdym z wilków oraz niedźwiedziem. Bougi patrzył na to wzruszony, ale wolał zachować dystans. Ostatecznie nie wiedział on wcale, jak zwierzęta z dżungli zareagowałyby na jego obecność. Tymczasem młodzieniec spojrzał ponownie w kierunku mężczyzny i coś powiedział do swoich zwierzęcych przyjaciół. Nie wiadomo, co powiedział, ale po tych słowach niedźwiedź, pantera i wilki wycofały się, podobnie jak i ich kompan ze świata ludzi. Już po chwili wszyscy oni zniknęli w gęstwinie dżungli.
- Niesamowita przygoda - powiedział zachwyconym głosem starszy pan - Będę miał co opowiadać w domu mojej wnuczce.
Jak postanowił, tak zrobił i całą tę historię powtórzył swoim bliskim, którzy byli pod jej wielkim wrażeniem. Najbardziej zachwycona oczywiście była Meshua, która z zachwytem słuchała historii dziadka, a zwłaszcza tego momentu, kiedy zwierzęta z dżungli przybyły im na pomoc.
- Więc mówisz, dziadku, że ten chłopiec przyjaźni się z niedźwiedziem, panterą i wilkami? - zapytała dziewczynka.
- Tak, kochanie - odparł Bougi - A one go słuchają tak, jakby był ich przywódcą.
- To niesamowite! - klasnęła w dłonie Meshua - On musi być naprawdę wspaniały. Jak ma na imię, dziadku?
- Nie wiem, kochanie. Naprawdę nie wiem, bo on przecież nie umie mówić. Ale spokojnie... Jak go spotkam następnym razem, to chętnie go o to zapytam.
Następnego dnia jednak tajemniczy chłopiec z dżungli nie przybył na spotkanie ze starszym panem. Bougi czekał cały dzień, aby go zobaczyć, ale w końcu dał sobie spokój i wrócił do domu z drewnem na opał, które zebrał. Gdy przybył do wioski usłyszał niezwykłe wieści. Ponoć jakiś dzikus wkradł się tu i ukradł jednemu chłopcu garnek z żarzącym się węglem. Ów chłopiec chciał z pomocą tego węgla rozpalić z kolegami ognisko i piec przy nim kartofle, lecz tajemniczy napastnik zepsuł mu całą zabawę.
- To naprawdę niezwykłe - powiedział Bougi, kiedy rodzina mu o tym opowiedziała - A jak wyglądał ten napastnik?
- Ponoć wyglądał jak dziecko - odpowiedział Neel - Chłopiec mający tak dziesięć, jedenaście wiosen, mocno opalony. Miał długie, czarne włosy i oczy podobnej barwy.
Starszy pan uśmiechnął się zachwycony.
- To on! To mój mały przyjaciel! To on ukradł węgle temu chłopcu.
- Ale po co on to zrobił? - zapytał zdumiony jego zięć - Po co miałby bawić się w złodzieja? Na co mu te węgle? Chyba nie chce podpalić dżungli.
- Mam nadzieję, że nie - odparł staruszek - Ale jakiekolwiek by miał powody, na pewno są one bardzo ważne.
Meshua była zachwycona, słysząc tę opowieść.
- A więc on tu był?! Może znowu się pojawi! A może znowu przyjdzie do lasu zobaczyć się z dziadkiem? Tak chciałabym go zobaczyć!
Następnie złapała Mari za skraj jej sukni i zawołała:
- Mamo! Proszę, pozwól mi iść jutro z dziadkiem do dżungli! Proszę! Chciałabym wreszcie zobaczyć tego chłopca!
Kobieta spojrzała na nią zasmuconym wzrokiem i rzekła stanowczo:
- Nie ma mowy! Już jedno dziecko straciłam w tym przeklętym buszu! Nie chcę teraz stracę drugiego!
- Mamo! Proszę! Z dziadkiem mi nic nie grozi!
- Nathoo podobno też nic nie groziło i co?
- Ale mamo! Przecież Nathoo miał rok, gdy zaginął, a ja jestem duża! Mam już dziewięć wiosen! Proszę cię, mamo! Zgódź się! Obiecuję, że będę ostrożna! Będę cały czas trzymać się dziadka!
Mari wahała się nie wiedząc, co ma zrobić. Spojrzała na ojca, potem na męża, później w twarz swojej córeczki, aż w końcu westchnęła, mówiąc:
- No dobrze, kochanie. Pójdziesz jutro z dziadkiem do dżungli.
Meshua objęła mocno rodzicielkę, piszcząc przy tym z radości.
- Kocham cię, mamo! Kocham cię! - wołała.
Dziewczynka była bardzo przejęta zgodą swojej matki. Tak bardzo, że z trudem zasnęła, wciąż tylko zastanawiając się, jak też będzie wyglądało jej spotkanie z tajemniczym chłopcem z dżungli. Miała nadzieję, iż dzięki temu pozna swego starszego brata, a jeśli nawet ten chłopiec, o którym mówił jej dziadek wcale nim nie jest, to nic nie szkodzi. Czuła w swoim serduszku, że będzie miała dzięki temu wreszcie prawdziwego przyjaciela oraz towarzysza zabaw. Już wszystko sobie układała w swojej uroczej główce. Planowała, że nauczy go mówić w hindi, a potem też rozpalać ognisko, łowić ryby wędką i wiele innych rzeczy. Oczywiście, jeśli tylko uda się jej go spotkać.
Widzę, że w Twojej powieści zamiast hien (jak w anime) są szakale i one wszystkie trzymają się Shere Khana. A Mowgli za pomocą zaprzyjaźnionych zwierząt ocalił przed nimi Bougiego, skoro przybył do niego specjalnie po to, aby go przed nimi ostrzec. Ciekaw jestem, czy Meshua zdoła go poznać podczas swojej wyprawy do dżungli w towarzystwie dziadka.
OdpowiedzUsuńSuper. Mam nadzieję, że nie są rodzeństwem :)
UsuńJa również mam taką nadzieję :)
UsuńMój drogi Jasiu Kronikarzu,
OdpowiedzUsuńJestem już po lekturze trzeciego rozdziału. :) W przeciwieństwie do Bougiego i całej rodziny, ja się domyślam, na co Mowgliemu potrzebne były te rozżarzone węgle. Myślę, że chłopiec chciał za ich pomocą odstraszyć zarówno Shere Khana, jak i Tabaquiego oraz resztę szakali. Ponieważ jednak chłopiec nie umie mówić w hindi, a poza tym jeszcze nie nawykł do wynalazków ludzi, to na razie mogę sobie tylko snuć taką hipotezę. :)
Cieszę się, że Mari wreszcie zgodziła się puścić Meshuę do dżungli razem z dziadkiem. W ten sposób dziewczynka ma możliwość zobaczenia tego chłopca, co więcej, poznania go i zaprzyjaźnienia się z nim. A to sprzyjałoby planom Meshui, by nauczyć Mowgliego najpierw języka hindi, a potem innych rzeczy. :)
Nie mogę się doczekać czwartego rozdziału. :)
Całuję Cię mocno, :* :)
Ojej! Znowu czytałam z wielką przyjemnością. Rozdział był naprawdę ciekawy i rozbudził moją ciekawość na temat postaci Mowgliego, bo jestem pewna, że to jego spotkał Bougi. Ty, Hubercie, naprawdę pięknie piszesz. Tak pięknie, że aż chce się Ciebie czytać.
OdpowiedzUsuń