Wioska ludzkiego plemienia
Mowgli spędził przyjemną noc na posłaniu przed chatą Mari i Neela, na rano zaś obudził się zupełnie zapomniawszy, gdzie teraz jest. Dlatego był bardzo zdumiony, kiedy tylko zobaczył, że znajduje się w wiosce ludzkiego plemienia, jak sam ją nazywał. Przez chwilę był naprawdę przerażony, także dopiero po chwili zorientował się w tym, iż przecież sam tutaj przybył razem z Meshuą i rannym Bougim.
Będę musiał przywyknąć, pomyślał w duchu. Przecież do wilków już nie mogę wrócić. Poza Ojcem Wilkiem, Matką Wilczycą, Akelą oraz moimi braćmi chyba nikt mnie w Wolnym Plemieniu nie chce. Chociaż... O jakim znowu Wolnym Plemieniu ja mówię? Shere Khan przeciągnął już większość młodych wilków, moich dawnych towarzyszy zabaw na swoją stronę. Ich wspólne intrygi doprowadziły do tego, że Akela stracił władzę i miał zginąć, a ja miałem być wydany na pożarcie tygrysowi. Dobrze, iż Bagheera wyjawił mi tajemnicę tego pręgowanego łotra. Strasznie boi się on Czerwonego Kwiecia, a ponieważ poznałem pana Bougi, który wyciągnął mnie z pułapki na zwierzęta i pokazał mi z bliska, jak wygląda słynne Czerwone Kwiecie (wcześniej bowiem widziałem je tylko z daleka), to wiedziałem, jaka w nim drzemie moc i jak mogę ją wykorzystać. Dlatego też ukradłem z tej wioski te dziwne, czarne kamyki, które potem nakarmiłem małymi gałązkami i dzięki temu mogłem utrzymać Czerwone Kwiecie przy życiu, a w odpowiednim momencie zaatakować nim Shere Khana i jego pomagierów. Ocaliłem siebie i Akelę, ale cóż z tego, skoro całe Wolne Wilcze Plemię już nie istnieje, wszystkie wilki biegają już samopas, a większość z nich jest do mnie wrogo nastawiona, choć omijają mnie szerokim łukiem? Tak, Bagheera miał jednak rację. Moje miejsce jest tutaj, w tym zupełnie nieznanym mi świecie.
Takie właśnie myśli krążyły po głowie Mowgliego, gdy wstał ze swego posłania i zaczął zwiedzać wioskę, w jakiej miał spędzić resztę życia. Wokół ją krzątali się ludzie, którzy byli zajęci swoimi obowiązkami. Widząc jednak chłopca przerwali wszystkie swoje czynności, po czym zaczęli uważnie mu się przyglądać.
O co im chodzi, zdziwił się Mowgli. Nigdy nie widzieli człowieka? A może to dlatego, że jestem tu nowy?
Ludzie tymczasem przyglądali mu się bardzo uważnie. Obserwowali go, obejrzeli sobie dokładnie młodzieńca od stóp do głów, po czym zaczęli komentować jego wygląd oraz zachowanie.
- Co to za jeden?
- Skąd on się tu wziął?
- Po co tu przyszedł?
- Jaki on brudny!
- A jakie ma długie włosy!
- Czyje to dziecko?
- A może to płanetnik albo wilkołak?
- Nathoo!
Ostatnie słowo wypowiedziała Mari, podbiegając do chłopca i kładąc mu dłonie na ramionach.
- Zostawcie go w spokoju! To nie jest żaden płanetnik! To jest mój syn Nathoo, którego sam wielki Śiwa przywrócił do życia!
Wszyscy mieszkańcy wioski patrzyli zdumieni na kobietę oraz chłopca, który nic z tego nie rozumiał. Mari tymczasem zaczęła wyjaśniać wszystkim, kim jest chłopiec i skąd się tu wziął. Ludzie słuchali jej uważnie, ale jakoś nie bardzo chyba dowierzali żonie Neela, iż owo tajemnicze dziecko jest jej synem albo też jego reinkarnacją. Tak czy inaczej w końcu przestali się nim zajmować i wrócili do swoich obowiązków.
- Gdzie ty się włóczysz, Nathoo? - zapytała Mari - Wiesz, jaka byłam przerażona, kiedy nie zastałam cię rano na posłaniu?
- Ja... Ja tylko... - chłopiec nie wiedział, jak ma wyjaśnić kobiecie swoje uczucia, które mu towarzyszyły od chwili, kiedy tylko się po raz pierwszy tutaj przebudził.
- Nieważne, kochanie. Nieważne. Chodź już do domu. Śniadanie czeka. Potem Meshua pokaże ci okolicę.
Na sam dźwięk tego imienia Mowgli uśmiechnął się radośnie. Bardzo lubił przebywać w towarzystwie dziewczynki, dlatego też z najprawdziwszą przyjemnością zjadł posiłek, a następnie wyszedł z chaty, po czym czekając na swoją przyjaciółkę zaczął obserwować pracujących ludzi. Ich praca go bardzo ciekawiła, a prócz tego na swój sposób dziwiła zwłaszcza tym, że nie widział w niej najmniejszego sensu.
- Mowgli!
Do chłopca podeszła Meshua.
- Chcesz iść ze mną?
Odpowiedzią było twierdzące kiwnięcie głową, dlatego dziewczynka radośnie złapała swojego przyjaciela za rękę i zaczęli radośnie oboje biec w kierunku łąki, gdzie dzieci bawiły się właśnie w puszczanie latawców. Ta oto zabawa bardzo zaciekawiła Mowgliego, który nigdy jeszcze czegoś podobnego nie widział. Powoli wyciągnął dłoń w kierunku nieba, chcąc już zapytać, czym jest tajemniczy przedmiot trzymany przez dzieci na sznurku, gdy wtem Meshua domyślając się, co chłopiec chce zrobić, rzekła wesoło:
- To jest latawiec.
- Latawiec? - zapytał zdumiony chłopiec.
- Tak, latawiec.
Mowgli zaczął powtarzać to słowo, wzbudzając zdumienie w stojących przy nim małych dzieciach obok niego, a prócz tego atak śmiechu u Meshui, dla której jego zachowanie wydawało się naprawdę zabawne. Dziewczynka szybko jednak nad sobą zapanowała nie chcąc, aby jej zachowanie zostało odebrane przez jej przyjaciela za obraźliwe.
Następnie oboje poszli dalej zwiedzać całą okolicę. Najpierw zauważyli kilku chłopców, którzy obserwowali dwie walczące ze sobą modliszki oraz dzielnie im kibicowali. Mowgli był dość zaciekawiony tą sceną, ale Meshua uznała ją za zbyt brutalną, więc odciągnęła od niej swego przyjaciela. Nie chciała bowiem, żeby był on podobny do tych samych chłopców, których znała na co dzień.
Chwilę później natknęli się na bardziej brutalną sytuację. Mianowicie dwóch chłopców zawzięcie siłowało się ze sobą, zaś grupka dzieci zebrana wokół nich krzyczała głośno, zawzięcie wręcz okazując obu walczącym swe poparcie. Mowgli tym razem, podobnie jak też i sama Meshua był bardzo zdegustowany całą tą sceną. Owszem, wilki również nieraz toczyły ze sobą pojedynki, jednak zwykle wszyscy patrzyli na to spokojnie i bez krzyków pozwalającym dwóm antagonistom rozstrzygnąć spór między sobą. Tutaj zaś było inaczej - nie dość, że walczący byli otoczeni przez swoich kolegów i koleżanki, to jeszcze ci im kibicowali i zachęcali do bycia jeszcze bardziej brutalnymi. To już chłopcu z dżungli się nie podobało.
Nagle oboje przyjaciół zauważył wysoki wyrostek o czarnych włosach, jasno-brązowych oczach oraz dość spiczastym nosie. Był to Ganshum, wnuk starego Buldeo, najlepszego myśliwego w wiosce. Jego dziadek nie cieszył się sympatią Bougiego, który miał go za łgarza i oszusta opowiadającego o sobie niestworzone historie. Z tego też powodu Buldeo nie cierpiał dziadka Meshui, a samą Meshuę miał za osobą przynajmniej ograniczoną, jeśli nie gorzej. Mimo to jego wnuk (wychowany przez Buldeo po śmierci rodziców) niejeden raz okazywał dziewczynce swoje zainteresowanie, jednak robił to w dość dziwny sposób próbując ją zabrać na jedną z bójek zorganizowanych przez siebie lub też popisując się przed nią tym, co to on nie potrafi. Meshua jednak uważała takie zachowanie zdecydowanie za żałosne, natomiast sam Ganshum budził w niej delikatną niechęć, choć umiała go znieść, ale tylko wtedy, gdy nie wywyższał się i nie dowodził swojej wyższości nad innymi, tak jak właśnie zrobił to teraz, gdy na widok Meshui i Mowgliego zawołał bardzo złośliwym tonem:
- Hej, zakochana para! Dokąd się wybieracie sami? Do lasu?!
Dwaj zapaśnicy przerwali natychmiast swoją walkę, a grupa wyrostków spojrzała uważnie na przyjaciół, jakby byli oni co najmniej niezwykłymi okazami w ogrodzie zoologicznym. Chwilę później, kiedy Ganshum i jego najlepszy kompan (czy też raczej wierny pomagier), gruby chłopak imieniem Nug (będący wnukiem miejscowego kapłana) zaczęli śmiać się do rozpuku z obojga, pozostałe dzieciaki dołączyły do nich.
- Co oni mówią? - zapytał zdumiony Mowgli.
Znał już hindi całkiem dobrze, ale wielu spraw jeszcze nie rozumiał, zaś szybko wypowiadane zdania nadal stanowiły dla niego problem, dlatego był ciekaw, czemu te dzieciaki się z nich śmiały.
- Nie ma sensu ich słuchać - powiedziała Meshua gniewnym tonem.
Następnie złapała Mowgliego za rękę i zaczęła go ciągnąć przed siebie, ale wtedy Ganshum i Nug zastąpili jej drogę.
- Co robicie?! Przepuśćcie nas! - zawołała bojowo dziewczynka.
Wnuk starego myśliwego nie zamierzał jednak spełnić jej żądania. Od rana obserwował tego przybłędę (jak nazywał w myślach Mowgliego), a gdy Buldeo powiedział mu to, co on i inni mieszkańcy dowiedzieli się od Mari, to chłopiec uznał, że nowy przyjaciel Meshui musi być jakimś dzikusem. Dziwiło go więc, dlaczego taka urocza dziewczynka jak ona może się chcieć zadawać z takim niczym zamiast z nim, najbardziej poważanym chłopakiem w całej wiosce. A może ten brudas się jej podobał? O nie! On już jej wybije z głowy takie pomysły.
- Meshua! Za kogo ty się masz? - zapytał Ganshum.
- No właśnie! Od rana bawisz się z tym brudasem z dżungli zamiast z nami - dodał Nug.
Dziewczyna poczuła wówczas wielki żal do swojej matki. Po co ona powiedziała wszystkim, skąd wziął się Mowgli? Oczywiście Mari nie lubiła kłamać, ale czy musiała wszystkim wyjaśniać, kim jest najlepszy przyjaciel jej córki? W ciągu godziny wieść ta rozeszła się po całej osadzie i teraz te głupie wyrostki miały powód, aby sobie kpić z biednego Mowgliego.
- Mój dziadek mówi, że on, to pewnie jest w połowie wilkiem - mówił dalej Ganshum - Ale mnie się coś widzi, że on jest w całości wilkiem.
- Racja! Uważaj, Meshua, bo on gotów cię jeszcze pożreć! - wtrącił się do rozmowy Nug, jak zwykle potakujący we wszystkim swemu koledze.
Meshua poczuła wówczas, że gniew w niej aż kipi. Gdyby nie to, iż bardzo nie lubiła się bić, to by uderzyła tego grubasa za takie słowa.
- Co wy wygadujecie?! - krzyknęła - Mowgli jest o wiele lepszy od was.
- Lepszy?! - pisnęła jakaś dziewczynka - Co ty w nim widzisz, co?!
- A może ty się w nim zakochałaś? - dodała jej koleżanka.
Chwilę później cała grupa wyrostków wybuchła śmiechem.
- Meshua się zakochała! Meshua się zakochała!
- Meshua i wilk! Zakochana para!
- Pobiorą się i będą mieli małe wilczki!
Mowgli nie rozumiał wszystkich tych słów, ale wiedział, że wyraźnie te dzieciaki kpią sobie z niego i Meshui. Nie chciał tego wysłuchiwać i gdyby nie to, że jego przyjaciółka nie pochwaliłaby tego, to pewnie niejednemu wybiłby zęby za takie złośliwości.
- Przyjacielu... Zostawmy ich... To dzikie zwierzęta - powiedział.
Słyszał niedawno, jak Bougi mówi w taki sposób o kilku ludziach, którzy zachowają się podle wobec innych. Uznał, że to określenie doskonale tutaj pasuje.
- Co?! - zachichotał podle Ganshum - Słyszeliście to?! On nas nazwał dzikimi zwierzętami! Przybłęda będzie się tutaj wymądrzał! Uważaj lepiej, podrzutku, bo do mnie nie mówi się takim tonem! Wiesz ty, brudasie jeden,kim ja jestem?!
- Jesteś głupcem! - warknęła na niego Meshua.
- A twój kolega to wilk! - zawołał Nug - Niech więc uważa, co mówi, bo jeszcze go kijem obijemy jak dzikiego kundla, którym zresztą jest.
- Mój przyjacielu... Chodźmy stąd... Za dużo tutaj hałasu - powiedział ponuro Mowgli.
Wtedy do chłopca podbiegł Ganshum, łapiąc go za ramię.
- Hej! Nie odejdziesz tak sobie! Najpierw mnie przeproś, ty... ty... Ty wilczy szczeniaku!
Tego już dla Mowgliego już było za wiele. W dżungli wielu nazywało go ludzkim szczeniakiem, a tutaj wilczym szczeniakiem. Czy dla każdego on będzie już tylko szczenięciem oraz przybłędą? Wściekły złapał Ganshuma za rękę i odepchnął go od siebie, aż ten z jękiem upadł na ziemię. Może to go nauczy szacunku do innych.
Chłopiec z dżungli już chciał odejść, gdy nagle skoczył na niego Nug. Był on równie silny, co gruby i raz nawet popisywał się przed dziewczynami ze wsi tym, że dłonią potrafił zmiażdżyć na proch kamyki, ale nie docenił Mowgliego, który bez trudu odepchnął go od siebie. Normalnie przybrany syn Ojca Wilka uderzyłby go i jednym ciosem pozbawiłby drania zębów, ale teraz nie chciał się bić ze względu na Meshuę. Uważał, że ona przestałaby go lubić, gdyby tak postąpił. Dlatego też, po szybkim odsunięciu od siebie swoich przeciwników młodzieniec chciał odejść, gdy wtem na jego drodze znowu stanął Ganshum, który zaatakował swego „rywala“ pięściami, jednak ten bez trudu uniknął jego ciosów i popchnął go na ziemię.
- Na niego, Nug! - jęknął cały obolały wnuk Buldeo.
Jego gruby pomagier szybko skoczył na Mowgliego, jednakże na swoje nieszczęście nie docenił go. Lata życia w dżungli wyrobiły w przyjacielu Meshui wielką siłę fizyczną, której niejeden rówieśnik mógłby mu tylko pozazdrościć. Dlatego też bez trudu odsunął on od siebie Nuga, złapał go za stopę i podniósł w górę, po czym zaczął lekko stukać głową o ziemię.
- Dobrze, już dobrze! Dam ci spokój, tylko już wypuść mnie! Zostaw mnie! Słyszysz?! Meshua, każ mu przestać! - wrzeszczał przerażony Nug.
Dziewczynka zaś chichotała wesoło, widząc całą tę sytuację.
- Dobrze, Mowgli. Postaw go już.
Chłopiec spełnił jej prośbę, po czym odszedł z nią na brzeg rzeki, gdzie oboje usiedli pod wielkim drzewem rosnącym nieopodal.
- Bardzo mi przykro, Mowgli. Nie wiedziałam, że tak cię tu przyjmą - powiedziała Meshua.
- Nie martw się - rzekł z uśmiechem jej przyjaciel.
Kilka dni temu słyszał to zdanie od Bougiego i odkrył, że mówi się je wtedy, kiedy chce się kogoś pocieszyć, dlatego teraz też tak powiedział, po czym dodał:
- W dżungli często bywa o wiele gorzej.
- Dlaczego? - zapytała zaintrygowana dziewczynka.
- W dżungli, gdy ktoś się zezłości, traci spokój i często może nas zranić albo zabić.
Meshua słuchała go bardzo uważnie i patrzyła, jak powoli i ostrożnie cedzi słowa, starając się pamiętać lekcje, jakich mu udzieliła na temat swego ojczystego języka.
- Na pewno przeżyłeś wiele trudnych chwil - rzekła dziewczynka - Ale ty się pewnie niczego nie boisz, prawda?
Mowgli spojrzał na nią z uśmiechem i wziął jej dłoń w swoją.
- Prawda - odpowiedział.
Następnie wstał i wesoło wskoczył do rzeki, w której właśnie chłodziły się bawoły. Zanurkował w niej jak rybka, po czym wynurzył głowę ponad taflę wody i zawołał:
- Przyjaciel... Meshua... Chodź!
Dziewczynka zachichotała, po czym zrzuciła z siebie ubranie i w samej bieliźnie wskoczyła wesoło do wody, następnie złapała Mowgliego za rękę i zaczęła z nim radośnie pływać. Po tej kąpieli oboje zaś wyskoczyli na brzeg, a następnie zaczęli wesoło biegać, aby osuszyć swoje ciała.
Scenę tę obserwował z gniewem Ganshum, zaciskając ze złości pięść. Jego serce paliła ogromna zazdrość. Od dawna podobała mu się Meshua, ale ona nigdy nie raczyła zwrócić na niego uwagi. A tu proszę! Przyszedł jakiś przybłęda z dżungli i od razu jest nim zachwycona.
- Poczekaj, ty podrzutku - wycedził gniewnie przez zęby - Ja ci jeszcze pokażę! Może łatwo zdobyłeś serce Meshui, ale ja ci je odbiorę! Mówię ci! Jeszcze zobaczymy, kto będzie górą!
Nie lubię tego całego Ganshuma. Wredny z niego drań.
OdpowiedzUsuńTo Mowgli ocalił Akelę przed Shere Khanem, a następnie odszedł ze stada, bo został wygnany przez wilki po tym, jak Akela utracił władze nad watahą? Ciekawe :) A Ganshum rzeczywiście jest złośliwy i zawistny, a do tego uwielbia się popisywać, czym zraził do siebie Meshuę. Z kolei Nug bardzo przypomina Crabbe’a albo Goyle’a, bo wygląda i zachowuje się tak samo jak oni.
OdpowiedzUsuńMój drogi Jasiu Kronikarzu,
OdpowiedzUsuńWidzę, że Mowgli wzbudził w mieszkańcach wioski raczej negatywne zainteresowanie, skoro go nazywają przybłędą i wilkołakiem. Także Ganshum, wnuk Buldeo, i Nug, wnuk kapłana, robią to samo, co dorośli. Ja rozumiem, że Ganshum może czuć się zazdrosny o Meshuę, ale okazuje tę zazdrość w dość chamski sposób (inaczej tego nie mogę nazwać).
Boję się, że Mowgliego czekają ciężkie dni w wiosce, skoro został raczej niemile powitany. Zobaczę jednak w następnych rozdziałach, czy moje obawy nie są bezpodstawne.
Ściskam Cię mocno, :* :)
No kapitalne! Bardzo mi się podoba! Tak mnie wciągnęło, że czytam Twoją powieść z coraz większym zainteresowaniem. Jak widać, Mowgli zyskał sympatię Meshui i niechęć jej adoratora. Coś czuję, że z tego będą kłopoty :)
OdpowiedzUsuń